Kiddo

Kiddo
w drodze....

piątek, 24 listopada 2017

Zakończenie sezonu 2017

24 Listopada, za oknem pogoda jak gdyby mieli kręcić sequel " The road " i nie zanosi się na poprawę.
Pojechałem więc z moją Kiddo na myjkę, wypucowałem, wracając zatankowałem do pełna i odstawiłem ją do garażu. Zakręciłem kranik paliwa, wyjąłem akumulator  i moja wierna towarzyszka może zapaść w kilkumiesięczny zimowy sen. "Winter is coming". Pora na jakieś małe podsumowanie. Statystycznie to był całkiem udany sezon. Przejechałem 16225 kilometrów i byłem w sumie 60 dni w drodze. Pod tym względem to mój, jak do tej pory, najbardziej owocny sezon. Niestety, po raz pierwszy w mojej krótkiej karierze motocyklisty, otarłem się o śmierć i to dwa razy...
Zacząło się całkiem dobrze bo już w połowie Kwietnia. Oczywiście pierwsza wycieczka to już tradycyjnie Blaubeuren.

sobota, 21 października 2017

Ostatnia małpka przed odwykiem czyli ponowna wizyta w Alzacji

Nie da się ukryć, że koniec sezonu nadciąga nieubłaganie. Mam trzy dni wolne, zapowiadają słońce i 24 stopnie, trzeba więc korzystać. Powstaje tylko pytanie dokąd jechać ? Zawsze chciałem zobaczyć zamek Neuschwanstein, obok Bramy Brandenburskiej najbardziej rozpoznawalne miejsce w Niemczech. Taka bawarska Wieża Eiffla. Sprawdzam ceny hoteli w Schwangau, Fuessen i okolicy...Tu za jedną noc zapłacę więcej niż za dwie w Colmar a przez moje tegoroczne wojaże finanse mam poważnie nadwyrężone. No ale z Colmar dopiero co wróciłem. W Czwartek. Dzisiaj jest Poniedziałek...No i co tu robić ? Rozważam wszystkie za i przeciw. Prognoza pogody jak zwykle bez gwarancji. Ile razy to już zapowiadali słońce a lało bez litości ? I na odwrót ? Colmar, nawet w deszczu, jest do zniesienia, Alpy już niekoniecznie. Ostatecznie Leffe Ruby i faux-filet przeważają szalę. Tak więc po czterech dniach przerwy, ruszam ponownie do Colmar.

czwartek, 12 października 2017

Z wizytą za lasem czyli Ostatnia paróweczka hrabiego Barry Kenta - 2

Następnego dnia budzę się naprawdę z samego rana a właściwie to jeszcze w środku nocy. Jest dopiero siódma rano i pazdziernikowy dzień bardzo powoli się zbiera ze snu. Trochę czytam, trochę się gapię w telewizję po czym schodzę na śniadanie. Francuzi jak wiadomo czegoś takiego nie znają więc jest tradycyjnie. Bagietka, masełko, krłasanty z czekoladą i bez, jogurciki, owoce, jakieś żarcie dla królików no i oczywiście ser a co najważniejsze : kawa. Jestem raczej mało wybredny jeżeli chodzi o jedzenie więc wciągam wszystko z apetytem. Jedynie musli omijajm szerokim łukiem. W końcu nie jestem chory tylko głodny. Po śniadaniu połykam jeszcze jeden rozdział Roberta Dugoni i pora ruszać w drogę. Na początek Col de la Schlucht. Hotel, który tu się znajduje czasy świetności ma już raczej za sobą...

Z wizytą za lasem czyli Ostatnia paróweczka hrabiego Barry Kenta - 1

Nie da się ukryć, że lato 2017 przechodzi do historii. Nie tylko nie ma już mowy o słońcu i złotej jesieni ale nad krajem, słynącym kiedyś z myślicieli i poetów a obecnie z politycznych versager,  przewalają się hurgany co w mojej branży nie oznacza niczego dobrego. No na szczęście już niedługo będę zmieniał pracę...Póki co mam trzy dni wolne. Sprawdzam prognozę pogody. Weekend bedzie ładny... 25 stopni i słońce. Tyle, że ja w weekend muszę pracować...Czy muszę dodawać, że wolne mam Wtorek, Środa, Czwartek ? Koledzy w pracy zamiast sprawdzać prognozę pogody sprawdzają mój grafik. Tam gdzie MCI ( czyli ja ) ma wolne, tam pada. Tym razem deal jest taki : Wtorek leje, Środa, Czwartek słońce. Zapewne jest to ostatnia okazja aby się gdzieś wybrać w tym roku bo oprócz nadchodzącego weekendu widoków na sprzyjającą pogodę raczej już nie ma. Jestem więc gotów zaakceptować powyższe warunki. W Poniedziałek rezerwuję hotel i we Wtorek, z samego rana ruszam w drogę. No z tym " z samego rana" to trochę przesada...W końcu to nie lato. Trzeba odczekać przynajmniej do dziesiątej zanim temperatura się podniesie.  Poza tym, nie mam daleko. Jakieś 250 kilometrów. Trzeba przeskoczyć przez Czarny Las, dużą rzekę potem zaliczyć kilka miasteczek mających w nazwie " heim" i już jestem w


niedziela, 24 września 2017

Dookoła komina

Jeden dzień wolny to nie jest zbyt wiele i jak zwykle nie bardzo wiem co z nim zrobić. Trzeba by trochę izbę ogarnąć, jakieś zakupy zrobić no i do Urzędu Pracy też muszę się wybrać jeszcze w tym miesiącu. W przeciwnym razie, gdybym nie znalazł nowej pracy od 01.01.18 mogą mi wstrzymać wypłatę świadczeń na trzy miesiące. No ale ma być ładny, jesienny dzień a w przyszłym tygodniu, w czwartek też mam wolne więc Arbeitsamt może poczekać. Zwłaszcza, że zapowiadają deszcz. Akurat pogoda na taką wizytę. Pozostaje tylko problem, gdzie jechać ? Zrobiłem kiedyś taką listę miejsc, które można odwiedzedzić w czasie jednodniowych wypadów. Tym razem pada na kaplicę Św.Barbary w Karlsbad.

czwartek, 21 września 2017

Mieszane uczucia - część piąta.

Jak się okazało na kolację był befsztyk plus pieczarki w sosie wyczarowanym przez Pierra no i oczywiście jego sławne frytki. Pierre jest Belgiem a jak wiadomo frytki właśnie stamtąd pochodzą. Potem jeszcze była degustacja pastis ale nie na tyle intensywna, żeby się znów rano nie zerwać. Podobnie jak wczoraj tak i dzisiaj o ósmej rano jest przejmująco zimno. Znów podwójny polarek.
Szybko jednak robi się cieplej więc po śniadaniu i obligatoryjnych kawach mogę ruszać. Plan na dziś to odległe od Apt o 50 kilometrów Aix-en-Provence


Mieszane uczucia - część czwarta

Budzę się rano, wystawiam nos z namiotu...i prawie mi zamarzł. Potwornie zimno. Niby świeci słońce ale muszę na siebie założyć dwa polarki. Ponieważ nigdzie mi się nie spieszy wskakuję na powrót do cieplutkiego śpiwora. Nawet jeszcze nie ma ósmej więc moge się oddać lekturze. Po jakimś czasie robi się już cieplej więc mogę opuścić przytulne wyrko. Idę do Pierra po pain au chocolat czyli takie krosanty z czekoladą w środku ale kawę robię już sobie sam bo ta jego nie bardzo mi smakuje. Nie chciałem tu przyjeżdżać ale nie da się ukryć, że po kilku dniach deszu i dzwonienia zębami to miła odmiana.


Mieszane uczucia - część trzecia.

Ponieważ przezorny zawsze ubezpieczony, przygotowałem się i na tą ewentualność i wgrałem sobie trasę do Navitela. Zachwycony jednak nie jestem. Od kilku lat jestem w Luberon dwa razy do roku a ostatnio byłem tam dwa miesiące temu. Naprawdę nie chce mi się tam jechać. Cała ta wyprawa jakaś taka bez sensu. Cieszyłem się na Pireneje...No ale w deszczu, przy dziesięciu stopniach to raczej mało zabawne a patrząc na mapę pogodową, cała Francja na szaro albo czarno i tylko Prowansja jest oznaczona słoneczkiem.
Jedyne co to to, że z Carcassonne rozstaję się bez żalu. Zimno i mokro. Mało gościnnie. Może za jakiś czas. Warto byłoby dokładniej zbadać ziemię i historię Katarów.
Plan na dzisiaj :



Mieszane uczucia - część druga

Oczywiście zaczynam od kempingu. Camping de la Cite jest co prawda nie najgorszy ale 48 Euro za dwie noce ? Za te pieniądze u Pierra w Luberon cały tydzień bym siedział...Rozbijam obozowisko a że nie mam już ochoty na jazdę idę do miasta spacerkiem. Długim spacerkiem. To jakieś 25 minut. Po drodze mam okazję podziwiać Cite de Carcassonne


Potężna twierdza z długą i bogatą historią ale jak większość twierdz położona na wzgórzu. Mam dosyć spacerów więc postanawiam, że podjadę sobie jutro motorkiem a póki co kieruję się do położonej po drugiej stronie rzeki Aude nowszej części miasta.

środa, 20 września 2017

Mieszane uczucia - część pierwsza.

Prognoza pogody dla Francji nie jest zbyt obiecująca a i jakoś nie mam nastroju na wyprawę ale wiem, że jak nie pojadę to bedę żałował. Długo....To głupie uczucie, zawsze ruszam z radością na spotkanie nowych przygód ale tym razem to tak na prawdę z przymusu.
Ponieważ pierwszy przystanek we Francji to jak zwykle Quingey nie ma potrzeby zrywania się o brzasku. To co prawda prawie 400 kilometrów ale bez żadnych górskich wygibasów. Przez Niemcy to Bundesstarasse, potem trochę autostradą a potem to już tylko drogi departamentalne. Po Francji się super jezdzi bo ruch na tych właśnie drogach jest niewielki, żeby nie powiedzieć żaden a jazda o wiele przyjemniejsza niż Route National o autostradach już nie wspominając. Tak czy owak, ponieważ pokonywałem tę trasę już wiele razy wiem, że na jej pokonanie potrzebuję siedem do ośmiu godzin więc mogę spokojnie zjeść śniadanie, wypić jedną kawę, drugą i gdzieś koło dziesiątej ruszam w drogę.
Już po kilku kilometrach klepię się z uznaniem po plecach za to, że założyłem na siebie bieliznę termiczną i zapakowałem większą ilość ciepłych wdzianek. Pogodaj nie jest, jak mówiła Chmurka, zachęcająca do spacerów. ( a może to był Wicherek ? )


wtorek, 5 września 2017

in memory of - prolog

Miała być kolejna odsłona przygód Grubaska i Kózki ale niestety mój przyjaciel ma zapalenie migdałków. Kto przechodził ten wie, że to mało zabawne...Tak więc, planowaną od roku, kolejną wspólną wyprawę  diabli wzięli. Trudno jadę sam. Może to i nawet lepiej bo jakoś nie mam ochoty na towarzystwo. W pracy totalny Armagedon a świadomość, że od 01 Stycznia 2018 i tak nas wszystkich zwalniają ( outsourcing ) też nie działa motywująco. Sobota to już był zupełny dramat. 49 odwołanych lotów. To już nie jest praca tylko walka z chaosem. Niedziela nie była lepsza. Poniedziałek i Wtorek melduję się chory. Nie mam już siły.

wtorek, 1 sierpnia 2017

Tripsdrill

Po sześciu przepracowanych dniach mam w końcu jeden dzień wolny. Każdy z tych dni miał nie osiem a dziesięć godzin a byłoby ich więcej gdyby nie to, że wolno mi pracować właśnie tylko te dziesięć godzin. Cieszyliście się kiedyś, że wam zamykają fabrykę i że będziecie bezrobotni ? Nie ? Ja się cieszę. Niestety dopiero 31.12.2017.  To jeszcze pięć miesięcy...Miałem nadzieję, że może dostanę wczesniej odprawę i ruszę w drogę. Tak na trzy, cztery miesiące. Przez Włochy do Tunezji i dalej do Marokko czy coś w tym stylu. No ale menadżery nie są głupie. Ktoś musi ten bajzel do końca ciągnąć...I co tu począć z jednym dniem ? Tak naprawdę to by trzeba było jakieś zakupy zrobić, pranie...No i oprócz tego to już nie mam gdzie tu jezdzić. W Schwarzwald to już mnie nawet zające po drodze po imieniu pozdrawiają...Koleżanka zapodaje temat : Tripsdrill. Nigdy o tym nie słyszałem no ale to są rejony w które nigdy nie jeżdżę. Na północ od Stuttgartu więc trzeba się przez całe miasto przebijać a znów nic takiego ciekawego tam  nie ma. Trzeba jakoś mądrze trasę zaplanować i ominąć ten cały chaos szerokim łukiem, żeby się w korki nie pakować. Będąc w Polsce na ITT nabyłem Navitela więc wrzucam na niego co tam umyśliłem i jestem gotowy do drogi.


poniedziałek, 24 lipca 2017

Francuska ósemka w odsłonach kilku - 5 - Alpy

Podekscytowany czekajacymi mnie górskimi przełęczami, zaraz po porannej kawie, pakuję cały kram i dosiadam Trampka. Niestety moja Kiddo odmawia współpracy. Wciskam starter ale jedyne co słychać to takie nieśmiałe bzzz. Nie jestem za bardzo obeznany z techniką ale jak na mój gust to akumulator się odmeldował. I co teraz ? Oprócz paliwa zawsze wożę ze sobą niegazowaną wodę mineralną. Smakuje podle ale kawę można zrobić. Naleję więc mineralnej do akumulatora a potem poszukam kogoś z kablami. No ale jestem na kempingu, jest tu wielu Holendrów kamperami więc nawet szukać nie muszę bo zaraz się jeden z nich oferuje z pomocą. Ponieważ jednak mam od kilku lat ADAC Premium jest to znakomita okazja aby wypróbować jak to działa. Miły pan zadaje mi serię pytań pt. co, gdzie, jak ? Pomoc w drodze. 45 minut do godziny. Z tej godziny robią się dwie ale jako, że jestem na kempingu a nie na pustyni, nie przeszkadza mi to zbytnio. Chowam się w cieniu, otwieram Red Bulla i zagłębiam w lekturze.

niedziela, 23 lipca 2017

Francuska ósemka w odsłonach kilku - 4 - Ardeche i Die

Zafascynował mnie Ardeche przez który przebijaliśmy się w zeszłym roku z Hilmarem. Szkoda tylko, że pod wodą. No ale to był Wrzesień. Dziś jest ósmy Lipca i żar leje się z nieba bez litości. Po porannej kawie, żegnam się po raz ostatni i ruszam w drogę. Mam nadzieję, że w górach będzie nieco chłodniej.


Francuska ósemka w odsłonach kilku - 3 - Cevennes

Nie mam zamiaru po raz kolejny przebijać się przez korki w Avignon więc postanawiam, że tym razem z Luberon do Cevennes pojadę trochę inaczej. Przez Cavaillon, Saint-Remy-de-Provence i Nimes. Do Cavaillon wydawało się to całkiem dobrym pomysłem. Dalej już niestety nie. Saint-Remy-de-Prowance jest urocze jak prawie każde miasto czy miasteczko w Prowansji ale cała reszta pomiedzy Cavaillon i Nimes to już katastrofa. Płasko, nie ma na czym oka zawiesić, jeżeli już to jakieś fabryki, hale czy inne zakłady przemysłowe. I do tego jeszcze lejący się z nieba żar. Powoli zaczynam żałować, że się wogóle do tego Cevennes wybrałem. W końcu byłem już dwa razy. Za Nimes jest już jednak lepiej a od Ganges zupełnie dobrze. Zatrzymuję się w pierwszym lepszym miasteczku na kawę i menthe  a l'eau. Jakoś powoli dochodzę do siebie.


Francuska ósemka w odsłonach kilku - 2 - Luberon

Mam już dosyć deszczu i burz. Ruszam do Luberon. W Prowansji zawsze świeci słońce. No prawie zawsze...Najpierw trzeba się jednak przebić przez Vercors a tu słońce ktoś ukradł.


Popaduje co prawda od czasu do czasu ale tak nieśmiało więc póki co nie ma potrzeby wbijać się w moje przeciwdeszczówki. Sytuacja zmienia się jednak gdy docieram do Col de Rousset.

Francuska ósemka w odsłonach kilku - 1 - Vercors

W 1703 roku Massachusetts Bay Colony oferowało 60$ za indiański skalp. W 1756 Gubernator Pensylwanii Morris, w akcie wypowiedzenia wojny plemieniu Delaware, oferował 130 Pieces of Eight czyli hiszpańskich dolarów, za skalp każdego indianina powyżej dwunastego roku życia i 50 za skalp indianki. Podobnie postępował rząd meksykański w latach 1835-1880 nie mogąc zapewnić odpowiedniej ochrony swoim obywatelom przed napadami Apaczów i Komanczów. Jednak od czasu kiedy zapanowała poprawność polityczna indianie ( podobnie jak murzyni ) stali się dobrzy już przez sam fakt bycia indianami ( w przeciwieństwie do białych, którzy są zli z definicji ) i zajęli miejsce na półkach obok pluszowych misiów. Zwyczaj skalpowania, znany od czasów starożytnej Grecji zaginął a przecież należy dbać o tradycję...No więc ja mam taką inicjatywę : 100$ za skalp rowerzysty. Tych wszystkich niedoszłych Szurkowskich i Armstrongów co w kolorowych wdziankach, jak gdyby właśnie ruszali na Tour de France albo inny Wyścig Pokoju, pedałują na każdej drodze w górach, oczywiście środkiem, i uważają się za moralnie wyższych od całej reszty. Do tego posilają się musli albo innym żarciem dla gryzoni, popijając to wszystko przynajmniej Bling H2O a wieczorami dyskutują o tym jak zapobiegać zmianom klimatu. Głosują na Zielonych albo innych oszołomów, którzy chcą zmusić innych aby żyli tak jak Oni uważają za stosowne no i oczywiście są za wprowadzeniem ograniczenia prędkości w miastach do 30km/h.Tak, uważam że 100$ to dobra cena. Tak się w tym roku złożyło, że moja trasa po Francji obfitowała w takich pedałujących w Durexach i gdyby moja inicjatywa została wcześniej wprowadzona w życie cała wyprawa by się z nadwyżką zwróciła...Tak to mniej więcej wyglądało

środa, 14 czerwca 2017

Moje ITT 2017 - część trzecia

Piątek zapowiada się słonecznie a i lokalizacja zlotu jest wspaniała więc jest czym się cieszyć


Tymczasem, po śniadaniu, trwają przygotowania do wyjazdu w trasy. Dla każdego coś miłego. Jest off, jest asfalt, jest nawet, prowadzona przez Daniela 8 kilometrowa kac trasa chociaż w powiązaniu w rejsem statkiem a więc na kaca raczej nie bardzo...no ale to wszystko zawzięte pijaki. Są nawet tacy co nawet nie próbują udawać i już o dziesiątej łoją browary...Jak mówię, ITT.

Moje ITT 2017 - część druga

Mocno rozczarowany opuszczam deszczową Pragę. Wspaniałe miasto i tak naprawdę trzeba by tu przyjechać na trzy, cztery dni a i to byłoby zapewne mało. Praga tętni życiem, niezliczone ilości barów, restauracji, knajpek wszelkiego rodzaju. Często poukrywanych w podwórkach, tylko dla wtajemniczonych. Jednak w przeciwieństwie do np.Paryża, który jest jaki jest, praskie Stare Miasto to taki Disneyland dla  turystów. Tysiące sklepów z pamiątkami, kryształami i innymi niezapominajkami.

Z Pragi w dalszą drogę ruszam już w towarzystwie. Dołącza do mnie co-pilot. I to nie byle kto. Mój nowy towarzysz podróży jest wielką gwiazdą. Najbardziej znany jest jako aktor. Pierwszy film z jego udziałem powstał w 1956 roku ale brał też udział w wyprawie w kosmos. Był pasażerem podczas ostatniego lotu promu kosmicznego Endeavour. Ladies and Gentelmen, przedstawiam wam Krecika znanego w swojej ojczyznie jako Krtek.


Moje ITT 2017 - część pierwsza.

Na stronie ITT 2017 można przeczytać, że " Nazwa pochodzi z języka niemieckiego.
ITT  - International Transalp Treffen, co oznacza Międzynarodowy Zlot Transalpa." Najpierw pomyślałem, że to brak znajomości języka, potem jednak doszedłem do wniosku, że to taka maskirowka dla żon zostających w domu. Tak naprawdę to nazwa faktycznie pochodzi z niemieckiego ale rozwinięcie tego skrótu to nie żaden tam Zlot Transalpa tylko International Trinker Treffen co w tłumaczeniu na polski oznacza Międzynarodowy Zlot Pijaków. W tym roku był nie tylko międzynarodowy ale i intergalaktyczny. Nikt mi zapewne w to nie uwierzy ale był między nami przybysz z kosmosu i ja mieszkałem razem z nim w domku...A było to tak...Ledwo się rozpakowałem a tu otwierają się drzwi i wchodzi On. Taki niby kulturalny, zaraz się przedstawia " Jestem Wojtek z Podlaskiego ". Uśmiecham się do niego przyjaznie, tak na wszelki wypadek, w duchu jednak sobie myślę, co ty mi tu koleś za bajdy zasuwasz. Do najniższych nie należę ale ten niby Wojtek to ma na luzaku 2.20 wzrostu. Ludzie tacy wysocy nie są. Jak na moj gust to koleś jest gdzieś z okolic M33 znanej u nas jako Galaktyka Trójkąta. Cwaniaczek najwyrazniej był już na Ziemi parę razy i do tego w Polsce bo zaraz wyciąga jakiś bimberek ale tu już zalicza pierwszą wpadkę bo pyta czy chcę spróbować....Gdyby był faktycznie z Podlasia to by nie pytał tylko po prostu polał. To by może i jeszcze nawet go nie zdradziło, bo na Podlasiu też ludzie kulturalni są ale już w następnym zdaniu pogrąża się bez reszty.
" Przepraszam, że taki słaby ale nie lubię mocnych." Tak ? A ile to ma procent, pytam ? "Pięćdziesiąt".
No jak to mówią, nice try buddy. Może jakieś Niemce od Ciebie taką bajdę o Podlasiu kupią. Co prawda nie mieszkam w Polsce od trzydziestu lat ale pewne rzeczy nawet w tym dziwnym kraju są stałe jak iloraz dwa i dwa. " Kiedy mówię "Polska", mam przed oczami pszeniczny kłos wyrosły na tej ziemi, znajome boćki, co przycupnęły na mazurskiej chacie, widzę bursztynowy świerzop tańczący wsród fal burzanów..." ale ni jak nie widzę pięćdziesięcioprocentowego bimbru...No nic, walę lufę z kosmitą i już samo to warte było tych trzech tysięcy kilometrów na motocyklu.

piątek, 26 maja 2017

Parc animalier de Sainte-Croix - dzien drugi


Dzien zaczynam od hotelowego śniadania. No to takie francuskie sniadanie...Francuzi sniadań nie jedzą więc oferta raczej uboga. Kawa, croissants, pain au chocolat plus bagietki i ser. Jak dla mnie wystarczy. Jest jeszcze coś co wygląda jak jedzenie dla królików, plus jakieś owoce i jogurty ale to zostawiam dla tree-huggers. Poprawiam jeszcze jedną kawa i mogę ruszać w drogę. Główny cel wycieczki to

Parc animalier de Sainte-Croix - dzien pierwszy.

Planuję w Sierpniu krótki wypad do północnych Włoszech. Trzeba będzie jednak przejechać przez Alpy a tam jest dość wysoko. Taki Timmelsjoch na przykład to prawie 2500 metrów. Powstał więc problem jak moja gażnikowa kózka sobie poradzi. Zapodałem temat na Forum, jak się okazało nie byłem jedyny który ma takie obawy, i jak to zwykle w takich przypadkach bywa odpowiedzi były różne. Wypatrzyłem jeszcze coś takiego jak Otztaler Gletscherstrasse a tam można wjechać na 2900 metrów. To byłby super test dla mojej Kiddo więc po co czekać do Sierpnia. Zarezerwowałem sobie super hotel w Imst gdzie miałem zamiar założyć bazę wypadową i z niecierpliwością czekałem na moje wolne trzy dni. Plan był dobry ale pogoda nie bardzo. Timmelsjoch jeszcze zamnkięty, na 2000 metrów leży snieg, do tego deszcz i burze. No w burzy to na 2900 pchał się nie będę...Trzeba było niestety hotel odmówić. Mam jednak trzy dni wolne i szkoda siedzieć w domu. Problem ma jednak proste rozwiązanie. Colmar, Francja.

czwartek, 25 maja 2017

Bruno czyli JJ-1 lub o tym jak wizyta w Niemczech może być szkodliwa dla zdrowia

Pod koniec XX wieku, w położonym  w prowincji Trento w południowych Alpach parku Adamello – Brenta, zostaly trzy misie. Ponieważ ich przetrwanie wydawało sie mało prawdopodobne  więc w  1996 powstał specjalny program,  wspierany ze środkow EU. Zainwestowano w sumie cos około miliona Euro i sprowadzono ze Słowenii  dziesięć miśków. Między innymi pana Joze i panią Jurka. Miśki zapałały do siebie wielkim uczuciem i z tej milosci urodzil się maly Bruno ( od imion rodzicow JJ-1 ). Mały Bruno dorastal szczęśliwie ale kiedy wydoroślał znudziło mu sie u rodzicow i ruszył ma wędrowkę.


sobota, 6 maja 2017

Kaczka i kaczek

Pięć dni pracowałem, potem jeden dzięń wolny i znów cztery dni. Trochę zmęczony jestem... Nie żebym się przepracowywał...Staram się unikać niepotrzebnego zużywania enrgii ale od kiedy wiem, że od 01.01.2018 bedę bezrobotny moja aktywność w pracy ogranicza się do planowania tegorocznej Francji...W końcu mam dwa dni wolne, zapowiadają trochę słońca a w każdym razie zero deszczu więc trzeba się gdzieś wybrać. Alternatywny Park dla Misiów - taki jest plan.

poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Z wizytą w aptece czyli moje otwarcie sezonu


Chyba dam na mszę....Po raz pierwszy w tym roku zgadzają sie obydwa parametry. Słońce i wolne...Nie można nie skorzystać. Nastawiam potrójny budzik 7,7.15 i 7.30. Szkoda tracić czas, w końcu kto wie kiedy taka okazja się znów powtórzy.
Jak się okazało, mogłem sobie intelektualny wysiłek, jaki był związany z zaprogramowaniem budzika, podarować...Zmora z przeszłści obudziła mnie dokładnie o 05.59...Pora tak samo dobra jak każda inna na rozpoczęcie dnia więc odpalam Ten Years After, jedna kawa, druga, śniadanie i ruszam do garażu po moją Kiddo. Trochę to dzisiaj trwa bo mój SuperBobik jest na przeglądzie więc muszę jak dziad jakiś autobusem jechać...O 09.30 jestem już w drodze.