Kiddo

Kiddo
w drodze....

niedziela, 19 sierpnia 2018

...a wyszło jak zwykle.




" Ty jesteś zupełnie nienormalny !!! " wykrzyknęła, całkowicie zdenerwowana, moja żona. ( Dzisiaj to poważna pani, bywająca na salonach więc nie będę jej tu teraz proletariackiego języka wypominał ale użyła o wiele dosadniejszego określenia. ) Zerwała się kanapy na której z wielkim wysiłkiem intelektualnym, zmagała się z najnowszym wydaniem "Wróżki" i z salonu ewakuowała się do kuchni.
Byłem zupełnie zaskoczony tym nieuzasadnionym atakiem werbalnej agresji. I to z jakiego powodu ? Że chciałem sobie posłuchać nowo nabytej płyty ?


Trzeba jednak przyznać, że jakieś dziesięć minut wytrzymała...Wydaje mi sie jednak, że to była bardziej zasługa pisma, którym była tak pochłonieta, że całkowicie przeciążony nadmiarem informacji umysł nie rejestrował już bodzców dzwiękowych. Oczywiście wszystko skończyło sie tak jak się skończyć musiało czyli rozwodem.
Przypomniała mi się ta sytuacja gdy właśnie od " No pussyfooting" rozpocząłem o szóstej rano Sobotni poranek. Nie próbujcie tego w domu. No chyba, że ktoś mieszka sam...
Po trzech dniach chodzenia spać już nawet nie z kurami a z kaczkami


i wstawaniu kiedy jeszcze jedne i drugie głęboko śpią mam dwa dni wolne. DWA DNI ! Pierwotny plan to były odwiedziny w austriackim Bregenz nad Jeziorem Bodeńskim gdzie chciałem zobaczyć scenę operową na wodzie, która słynie z zupełnie odjechanych scenografii. Niestety, jest oficjalne ostrzeżenie o burzach i to nie tylko w Bregenz ale i w całym regionie. Do tego wszystkiego komórki burzowe mają być mało mobilne więc radość z jazdy byłaby raczej niewielka a niebezpieczeństwo duże. No i co teraz ? Francja ? Czyli po raz kolejny miało być pięknie a wyszło jak zwykle...
Ponieważ, jak już wspomniałem, obudziłem się z automatu o szóstej rano już o wpół do ósmej jestem w drodze. Niestety czuć, że lato 2018 chociaż powoli to jednak nieubłaganie przechodzi do historii.
Jeszcze niedawno już o szóstej było ciepło ale dzisiaj po pierwszych trzydziestu kilometrach muszę się poddać i założyć polarek. Klucząc raz w lewo raz w prawo bo wszędzie jakieś roboty drogowe a co za tym idzie objazdy docieram do pokrytego warstwą chmur Hirsau.


Chociaż byłem tu wiele razy nie mogę sobie odmówić kilku pstryków.



Znowu raz w lewo raz w prawo ( roboty drogowe i objazdy ) docieram do Renu. To już prawie Francja. Tu też nie może zabraknąć obligatoryjnych fotek.



Potem już bez żadnych przeszkód i przygód docieram do celu dzisiejszej wycieczki : Wisembourg. W sumie byłem tu niedawno ale ponieważ powoli zaczyna mi brakować pomysłów na jednodniowe wypady...powtórka z rozrywki.


O Wisembourg pisałem już poprzednio więc teraz tylko pstryki. Oczywiście jak to we Francji wszystko rozpoczyna się od degustacji sera.


a potem tradycyjnie. Co tam się przed obiektyw nawinie.



Ponieważ jest Sobota no to jest i rynek na którym można kupić to i owo.





Maisson du Sel. W 1448 roku był tu szpital. Potem budynek został zamieniony na magazyn soli a jeszcze pózniej na rzeznię.


Kościół Św. Piotra i Pawła. Dzwonnica pochodzi z XI wieku ale reszta już z XIII. W XIV i XV wieku kościół został bogato udekorowany witrażami, rzezbami i malowidłami na ścianach niestety niewiele z tego przetrwało grabieże podczas Rewolucji Francuskiej



Organy z 1766 zbudowane przez Louisa Dubois. Jedne z większych w Alzacji. W 1953 były już tak zużyte, że nie nadawały się do grania i wybudowano nowe. Jednak organy Duboisa zostały odrestaurowane w 2012 i dzisaj znów cieszą swoim dzwiękiem wiernych i turystów.


Ktoś nawet zaczyna na nich grać ale ponieważ jak na moje ucho nie są to pierwsze takty " Smoke on the water" idę dalej zwiedzać miasto. No, miasto to dużo powiedziane, raczej miasteczko. Podobne z charakteru do mojego ulubionego Colmar.



Wracam ponownie na rynek gdzie oprócz oliwek


dostrzegam Supernovą ludzkiej kreatywności. Maszyna do odganiania much.


Pstrykam jeszcze to i owo






i staję przed pytaniem : i co dalej ? Czasu mam sporo, pogoda się zrobiła znowu letnia, tak coś około 28 stopni więc na powrót do domu grubo za wcześnie...Już wiem, wpadnę do Strasbourga. Może przy okazji jakieś winyle we FNAC nabędę...
Po drodze wszędzie można napotkać resztki Linii Maginota



i typową alzacką architekturę.



Pomysł z wybraniem się do Strasbourga okazał sie mało szczęśliwy. Pół miasta rozkopane znów objazdy no a do tego wszystkiego to przecież Sobota więc oprócz miejscowych są jeszcze tysiące turystów...W Strasbourgu byłem już kilka razy i w sumie uważam, że jest to paskudne miasto ale jak wszędzie i tu są ciekawe miejsca.



Barrage Vauban. Zapora wzniesiona w latach 1686 - 1690 przez Jacques'a Tarade na podstawie planów ( jakże by inaczej ) Vauban'a. Jej funkcja obronna polegała na podniesieniu poziomu wody i zalaniu terenów na południe od miasta co czyniło by je niedostępnymi dla nieprzyjaciela a co za tym idzie uniemożliwiło by atak od tej strony. Zastosowano to w 1870 roku kiedy to Strasbourg był oblężony podczas  Wojny Francusko - Pruskiej.


Ponts Couverts. Jak sama nazwa wskazuje, mosty były zadaszone w celu zapewnienia ochrony obrońcom. Chociaż zadaszenie zostało usunięte w 1784 roku, nazwa pozostała do dziś.


Oczywiście nie może zabraknąć wśród pstryków karuzeli.


no i z wybraniem miejsca parkingowego nie miałem problemu chociaż tym razem, żadna dziewczyna się nie pojawiła...



Dobrze jest się podzielić z przyjaciółmi...


Niestety Strasbourg to nie Colmar. Chociaż bez porównania większe, nie ma tego uroku. Za to ulice są pełne turystów a co za tym idzie oczywiście cała masa sklepów z chińską produkcją alzackich niezapominajek


No i główna atrakcja: wzniesiona w latach 1176 - 1439 Katedra Najświętszej Marii Panny.





Odpuszczam sobie zwiedzanie zwłaszcza, że po pierwsze już dwa razy zaliczyłem a dwa, że kolejka prawie jak do Sagrada Familia w Barcelonie. Katedra Gaudiego jest jednak, przynajmniej moim zdaniem o wiele ciekawsza chociaż tak na prawdę trudno je porównywać.
Idę się jeszcze pokręcić po mieście, pstryknąć to i owo.





Gdyby komuś brakowało światła w domu, zawsze może nabyć coś ciekawego na pchlim targu. Tylko ceny nie są pchlej wielkości.


Oczywiście pozostaje jeszcze wizyta we FNAC ale niestety żadnych ciekawych winyli nie było. Nie pozostaje już nic innego jak się zbierać do domu. Po drodze wpadam jeszcze do L'Eclerca na drobne zakupy, odwiedzam obowiązkowo Mummelsee


pstrykam jeszcze jakąś instalację, którą aby zrozumieć trzeba mieć wyższą świadomość klasową


i po 420 kilometrach i 13 godzinach w drodze, docieram do domu. Plan na jutro jest taki, żeby nic nie robić...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz