Kiddo

Kiddo
w drodze....

piątek, 31 sierpnia 2018

Nad Jeziorem Bodeńskim

Jedyny pozytywny aspekt porannych zmian, zaczynających się o piątej rano jest taki, że jak już mam potem wolny dzień to się budzę z samego świtu bez budzika. Niestety, lato się nieodwołalnie kończy. Wącham przez okno to poranne powietrze i już wiem, że przed siódmą trzydzieści nie ma co ruszać w drogę. Słońce bardzo powoli budzi się ze snu, ja zresztą podobnie więc na początek trzeba coś z przytupem. Wybór pada na absolutnie rewelacyjną płytę z jeszcze bardziej rewelacyjną okładką.



Oczywiście znalezli się jacyś poprawni politycznie i wkrótce po wydaniu musieli panienkę podtopić....


Ja na szczęście mogę się cieszyć orginalną okładką. Na CD i na winylu. Oczywiście ta na winylu sprawia więcej radości bo wieksza ale muzykę odpalam jednak z CD bo z samego rana nie chce mi się czarnej płyty obracać. Kiddo czeka spakowana pod domem co też jest plusem porannych zmian. Dzień wcześniej można wszystko przygotować do wyjazdu więc po kawie, śniadaniu i kolejnych kawach mogę ruszać w drogę.. Już po chwili wiem, że zbyt optymistycznie oceniłem temperaturę. Walczę kilkadziesiąt kilometrów w końcu jednak nie mam wyboru i muszę się poddać. Zły na siebie, że nie założyłem termobielizny, zakładam pod kurtkę polarek i na łapki zimowe rękawice. Przy okazji pstrykam okoliczności przyrody.



No cóż, właściwie przed dziewiątą nie ma co wychylać nosa z domu co niestety poważnie ograniczy zasięg moich jednodniowych wypadów a z takich składa się głównie mój tegoroczny motocyklowy sezon. No i jak patrzę na mój plan zajęć to tych też już nie zostało mi za wiele.
I w takim to mało wesołym nastroju docieram nad Jezioro Bodeńskie. Tu w końcu mogę się pozbyć i polarka i zimowych rękawic.


Przekraczam granicę z Austrią. Tablice ostrzegają o konieczności posiadania winety ale to tylko na autostrady i drogi szybkiego ruchu a ja z takowych nie będę dzisiaj korzystał. Mój cel to położone tuż przy granicy Bregenz a właściwie znajdująca się tu operowa scena na wodzie. Widać ją już z daleka.


Szybko znalazłem miejsce do parkowania i ruszam promenadą na spacer. Teraz się cieszę, że jednak nie wziąłem termobielizny. 28 stopni i słońce. Tu jeszcze o końcu lata nikt nie myśli.


Scena na wodzie coraz bliżej


Fanom Jamesa Bonda to miejsce powinno być znajome. Tu w 2008 krecono sceny do Quantum of Solace. Wówczas wystawiano Toscę. ( Zdjecie z Sieci )


W tym roku można obejrzeć Carmen.


Oczywiście, w ciągu dnia scena nie wyglada tak spektakularnie jak podczas przedstawienia.
( Ponownie zdjecie z Neta )


Ceny biletów na Sobotnie przedstawienia zaczynają się od 50 Euro ale to na miejsca z brzegu. Za przyzwoite trzeba już wysupłać od 155 do 260. High End to loża za 350. Oczywiście wszystkie bilety najlepiej rezerwować rok wcześniej. W 2019 będzie wystawiane Rigoletto...na widowni jest 7000 miejsc więc gdyby ktoś był zainteresowany, nie należy się ociągać.
Samo Bregenz wydaje się być mało interesujące. Ja w każdym razie nic godnego uwagi nie znalazłem.  Po krótkim spacerze


odpalam moją Kiddo i kieruję się do położonego po niemieckiej stronie granicy, odległego o kilka kilometrów, Lindau a właściwie do położonego na wyspie o tej samej nazwie starego miasta. No i to była bardzo słuszna koncepcja bo tu jest o wiele ciekawiej niż w nijakim Bregenz.


Na zdjęciu tego nie widać ale to przejście miało coś około 1,6 metra więc się musiałem schylać. Tu były też dzwonki i wejścia na klatkę schodową


Kręcę się po wyspie jak zwykle pstrykając co się przed obiektyw nawinie.




Wejście do portu.


Latarnia pochodzi z 1856 roku.


Podobnie jak siedzący po drugiej stronie Bawarski Lew.


Ze smutkiem patrzę na wierzchołki gór wspominając przerwaną chorobą wycieczkę w Alpy. Miejmy nadzieję, że przyszły rok będzie bardziej szczęśliwy. Na dodatek dotarłem tu za pózno i słońce tak się ustawiło, że zdjęcia kiepskie wychodzą.



Mangturm. Stara latarnia działajaca od 1180 do 1300 roku.


Portowe nabrzeże jest oczywiście pełne. Restauracje, sklepy, statki wycieczkowe, pasażerowie wsiadający, wysiadający i oczekujący na następne połączenie... i jak wszędzie gdzie przewalają się masy turystów tak i tu nie może zabraknać wszelkiej maści artystów.



Prawie jak Colmar...



Pan wywiesił kartkę, że nieczynne z powodu, że zamknięte i w spokoju cieszył się poranną kawą i lekturą prasy. 



Trwającą 14 lat budowę Starego Ratusza rozpoczęto w 1422 roku. W Lipcu 1655 roku odbył się tu pierwszy Festiwal Dzieci z Lindau. Obecnie jest to największe wydażenie kulturalne w życiu miasta. O szóstej rano wszystkich budzi wystrzał armatni i maszerujące orkirstry dęte. Wszyscy uczniowie klas 1-6 i ich nauczyciele, wszyscy odswiętnie ubrani, spotykają się najpierw na mszy a potem udają się pod Stary Ratusz z którego balkonu o wpół do dziesiątej przemawia do wszystkich burmistrz. Kiedy już się nagada, dzieci dostają słodycze, napoje i kupony które mogą wykorzystać w popołudniowej części festynu.


W 1884 roku z okazji dwudziestej rocznicy koronowania Ludwiga II odsłonięto, znajdującą się obok Starego Ratusza, Fontannę Lindavi która jest patronką miasta. Cztery figury z brązu symbolizują zródła bogactwa miasta : rybołóstwo, żeglugę, rolnictwo i uprawę winorośli.











Ktoś ma taras...


Jeszcze jedna runda nad jeziorem


ostatnie pstryki


 nieudana próba selfie


i trzeba się zbierać w drogę powrotną zwłaszcza, że na popołudnie i wieczór jakieś okrutne burze zapowiadali.
Moja dzisiejsza wycieczka to dwieście kilometrów w jedną i dwieście w drugą stronę. Pola na lewo, pola na prawo a wydaje się, że w tym kraju uprawia się tylko dwie rzeczy. Kukurydzę na paliwo i jabłka. Jabłka wszelkiej maści, czerwone, zielone, żółte. Najgorsze jest to, że masa tego leży na drogach i łatwo na takim rozgniecionym jabłuszku o poślizg. O czym miałem okazję się przekonać...


Co ciekawe w sklepach są jabłka z całego świata : Chile, Nowej Zelandii, Południowej Afryki a niemieckich jakoś nie widać.


Są jednak i tacy co się skuszą na miejscowe produkty



Gdzieś po drodze kończy się lato, znika słońce i coś zaczyna kapać...
Wyglądało to groznie ale najwyrazniej Armageddon na mnie nie czekał i kiedy docieram w okolice domu po nawałnicy pozostały tylko mokre nawierzchnie dróg.


430 kilometrów i bardzo udana wycieczka chociaż z rana było dosyć chłodno...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz