Kiddo

Kiddo
w drodze....

czwartek, 30 maja 2019

Vercors - 1

Chociaż wczoraj wieczorem już się spakowałem, jakoś nadal nie mam właściwie ochoty ruszać w drogę. Może właśnie dlatego wszystko przygotowałem, wiedząc podświadomie, że jak tego nie zrobię to zostanę w domu i spędzę kilka kolejnych dni gapiąc się w sufit ? Ranek jest taki sobie. Nie ma jakiegoś wielkiego upału więc bielizna termiczna będzie jak najbardziej wskazana ale przynajmniej nie pada a to już duże osiągnięcie. Ponieważ jednak obiecane globalne ocieplenie wbrew apokaliptycznym zapowiedziom nie chce przyjść, jestem zmuszony zapakować cieplejszy śpiwór. Taki co to do 1,5 stopnia komfort obiecuje. Za tym luksusem idzie jednak zwiększona objętość....Sam śpiwór zajmuje pół sakwy. Zapakowany jestem jakbym na miesiąc się w drogę wybierał...Do Quingey, które jest już tradycyjnie pierwszym i ostatnim punktem każdej wyprawy do Francji to niecałe czterysta kilometrów, nie ma się co za bardzo wyrywać. Zaczynam dzień od kawy a po drodze do dzbanka odpalam Stacey Kent. Tak akurat na szóstą rano. Do wpół do dziewiątej udaje mi się jakoś ogarnąć...Można ruszać po kolejne przygody.

Miałem się w drodze zastanawiać nad dalszymi ruchami, jak zaplanować, przynajmiej w konturach, dalsze życie itd. ale jednak wycieczki motocyklowe takim filozoficznym rozważaniom nie sprzyjają. Co natomiast znakomicie działa to funkcja delete przy zakładce "problemy dnia codziennego". Już po kilkunastu kilometrach system w przechodzi na tryb " podróż" i tak będzie aż do końca.
Przeskok przez Czarny Las jest mało ekscytujący ale może już mi się ta droga opatrzyła. Na następną, zapewne już ostatnią, wycieczkę do Francji trzeba będzie jakąś inną trasę zaplanować. Omijam szerkoim łukiem Freiburg i wpadam na autostradę. Jest tu zaprzyjazniona stacja benzynowa Esso. Można tu nie tylko zatankować ale przy okazji posilić się gulaszem.( Kiedyś uratował mnie przed zamarznięciem. ) Dzisiaj na szczęście jest cieplej więc rezygnuję z konsumpcji. Na parkingu zamieniam kilka słów ze spotkanymi rodakami. Dwie pary na beemkach. Lecą z Polski do Hiszpanii. Tylko kilka słów bo towarzystwo zaczyna się gotować w skórzanych wdziankach. Ja niby trochę lepiej jestem przygotowany do tematu no ale oni rozwijają inne prędkości...
Autostradą pomykam prawie do Belfort i ostatnim zjazdem przed kasownikiem zjeżdżam na RN.
Bez problemów przeskakuję przez miasto i już mogę się delektować drogą.


Docieram na kemping w Quingey. Kosztuje 15Euro za noc ale terminal na kartę nie chce działać więc zaprzyjazniony zarządca kasuje dychę w drobniakach. W końcu się znamy nie od dziś.
Pierwsze rozbijanie namiotu w tym sezonie idzie jeszcze trochę kanciato ale udaje mi się wszystko ogarnąć bez większych szkód i w czasie poniżej minimum potrzebnego na przebiegnięcie maratonu.


Może przy okazji kilka słów na temat wyposarzenia. Tak na wszelki wypadek gdyby jakiś początkujący obierzyświat czytał te słowa...Namiot z Decathlonu za 40Euro. Przetrzymał już bardzo solidne i bardzo długie ulewy. Krzesełko z Aldika za jakieś 15Euro. Bardzo sobie chwalę. Nie ma nic lepszego jak zalec w nim wygodnie po podróży z kubkiem kawy w ręku. Kawa oczywiście dzięki JetBoil a ten dzięki Basi. Wystarczy mieć zapas kawy i zupek w proszku i można ruszać na podbój świata. Ja jednak póki co ruszam sprawdzić co się zmieniło w Quingey w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Najwyrazniej do moich rozlicznych talentów należy również jasnowidztwo...Tak jak przypuszczałem...Nic się nie zmieniło. Zawsze jednak coś można pstryknąć.



Wieczór kończę pizzą w Pizzerii ( obsługa też się nie zmieniła. Nadal jakoś mało sympatyczna. ) i na kolejnym odcinku przygód Johna Rebusa ale to już w zaciszu namiotu.
Ranek, niespodzianka niespodzianka, zaczynam od uruchomienia JetBoila. Po dwóch kawach można się zbierać. Pakowanie całego kramu idzie co prawda jeszcze bardziej opornie niż jego rozkładanie ale i z tym jakoś sobie poradziłem i ani się nie obejrzałem jak już po dwóch godzinach byłem w drodze.
Francuska Jura jest bardzo malownicza i jeżeli macie ochotę liznąć trochę Francji a brak wam czasu na dalekie wyprawy to gorąco polecam. Jest tu wszystko czego potrzeba. Wspaniałe widoki, puste drogi. oraz tanie i dobre kempingi. Urocze miasteczka jak Arbois czy Poligny.



Saint-Claude, słynące z produkcji fajek, nie jest niestety perłą w kolekcji...


Pogoda, wbrew zapowiadanemu potopowi, jest w sam raz do jazdy.


Przeskakuję przez Rodan


i tu sprawy nabierają rozmachu


Jeszcze tylko Col de Toutes Aures ( pełna nazwa to : Col de la croix Toutes Aures )


i po kilku minutach docieram do Izery. Po drugiej stronie to już Parc naturel regional du Vercors.


i tu zaczyna się właściwa wycieczka


Najlepszym pomysłem na wbicie się w ten region od tej strony to prowadząca przez Gorges du Nan droga D22


Trzeba mieć podzielną uwagę. Oprócz cieszenia się wspaniałymi widokami należy uważać na leżące na drodze kawałki skał. Nie tylko takie małe kamyki...widziałem i takie wielkości piłki do koszykówki.


Cała zabawa to raptem kilka kilometrów. Dalej też jest wspaniale chociaż już nie tak spektakularnie.


Nigdy jednak nie wiadomo jaki widok czai się za kolejnym zakrętem



a tych oczywiście nie brakuje.


Pont-en-Royans odwiedziłem już kilka razy ale obowiązkowego pstryka nie może zabraknąć.


Kilka lat temu nocowałem tu na kempingu, który chociaż bardzo sympatyczny, jest jak na moje wymagania za daleko od centrum czyli od korytka i wodopoju . Wybór pada ( ponownie ) na Saint-Nazaire-en-Royans. Z położonego nad Izerą kempingu


do tzw. centrum to tylko krótki spacer.


Nic tu właściwie nie ma ale jest zaprzyjazniona pizzeria. Pizza na wynos jako, że nie jest to restauracja...Mam już ten temat sprawdzony więc pobieram taki włoski placek i rozsiadam się przy wybudowanym w roku 1876 akwedukcie.


Z pozostałych atrakcji miasteczko oferuje jeszcze bar, który jest miejscem spotkań miejscowych i okolicznych alkoholików. Nie mogę sobie odmówić szklaneczki Pastis w tym uroczym przybytku zwłaszcza, że obsługa jest sympatyczna...
Ostatni pstryk. Pora sprawdzić co u Inspektora Rebusa.


Na kolejny dzień zaplanowałem sobie wycieczkę po Vercors


niestety pogoda jest mocno taka sobie...Dobra do jazdy ale kiepska na zdjęcia. Ostatnim razem miałem więcej szczęścia. Chociaż wtedy też potrzebowałem dwa dni na zrobienie w miarę dobrych zdjęć. Tym razem nie mam niestety takiego luksusu czasowego...Oczywiście ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że nie umiem robić zdjęć ale to byłby oczywisty hejt spicz.



Większość czasu wygląda tu właśnie tak


no ale jest i co podziwiać. Cirque de Combe Laval.


Po drugiej stronie znana wśród motocyklowej braci sławna droga Combe Laval. Byłem, widziałem, jechałem...no ale być w okolicy i nie zaliczyć ?


a wiec na








Obowiązkowy punkt programu zaliczony trzeba więc zobaczyć coś nowego.



Podobnie jak wczoraj, zakręt za zakrętem a za każdym coraz to ciekawszy widok.






No a skoro już tu jestem...Col de Rousset. Wiele razy jechałem tą drogą ale teraz to już chyba nie prędko....


Wybudowana w latach 1844 - 1851 Les Grands-goulets. Jedna z najwspanialszych i najbardziej znanych dróg nie tylko w Vercors ale i na świecie. Co chwilę zdarzały się na niej wypadki spowodowane odłamkami skał a kiedy w 2005 roku spadł wyjatkowo duży postanowiono ją całkowicie zamknąć dla ruchu. Co prawda kursują plotki o jej ponownym otwarciu ale to tylko pobożne życzenia. W końcu nie po to wybudowano w jej miejsce obok tunel. Pozostają zdjęcia w internecie.
https://www.messynessychic.com/2013/10/03/the-forbidden-road-of-the-french-alps/


Na szczęście Vercors oferuje wiele innych atrakcji







Les Grands-goulets  może być zamknięta. Jest tyle innych wspaniałych dróg.






Tak wygląda Les Grands-goulets z drugiej strony.



Na koniec wizyta w Saint-Jean-en-Royans. Zwróćcie uwagę na górne okna.


Miasteczko jak wiele innych więc tylko obligatoryjne zdjęcie


i można wracać na kemping. Czekają i pizza i Pastis i John Rebus. No i zachód słońca...


to be cont.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz