Kiddo

Kiddo
w drodze....

czwartek, 30 maja 2019

Vercors- 2

Dawno minęły dobre czasy gdy miałem po trzy tygodnie urlopu do dyspozycji. Jeszcze się dobrze nie rozkręciłem a tu trzeba wracać. Mam na dotarcie do domu trzy dni i pierwszy etap prowadzi z Saint- Nazaire-en-Royans w Vercors do Saint-Laurent-du-Pont w Massif de la Chartreuse. Trochę okrężną drogą...



Z żalem rozstaję się z Saint-Nazaire-en-Royans. To prawda, że nic ciekawego w tej wiosce nie ma ale i tak szkoda. Kto wie kiedy i czy w ogóle tu jeszcze wrócę.
Oczywiście już po kilku kilometrach trzeba się zatrzymać. Takiej okazji nie można przpuścić. Nawet w środku stumilowego lasu trafi się coś pod obiektyw.


Tak nawiasem to odradzam podróż w tę okolicę z jakimkolwiek urządzeniem robiącym zdjęcia. To zatrzymywanie się co chwilę...
Vercors to jednak góry i czasami robi się ciekawie...


Na szczęście nie było tak zle i po chwili sceneria zmienia się na bardziej przyjazną. Obrazki mówią same za siebie. Gdyby ktoś jeszcze zachęty potrzebował...








Malownicza droga biegnąca wąwozem. Niestety trzeba jej się jej domyślać bo nie było gdzie stanąć na fotki a jak już się coś trafiło to drzewa zasłaniały widok. Musicie mi wierzyć na słowo.




Zjeżdżam z gór i docieram do rzeki Drome. Chociaż to nie Prowansja ale wygląda podobnie. Przeskakuję przez znajome Die w którym spędziłem kiedyś dwa sympatyczne dni połączone z awarią motocykla z powodu przerwy w dostawie prądu...


i ponownie Vercors ale teraz z drugiej strony



Zaczynam naprawdę rozumieć tych co podróżują rowerami. Trzeba się co prawda umordować ale można sobie aparat na szyi zawiesić...Ja muszę się zatrzymać, ściągnąć kask, rękawice, otworzyć sakwę, wyjąć aparat, pstryk pstryk i znów to samo tyle, że w odwrotnej kolejności.








Miło się jechało w sprzyjających okolicznościach przyrody ale w tzw. międzyczasie zrobiło się pózno. Niby to tylko 270 kilometrów ale po krętych, górskich drogach no i te postoje na zdjęcia. Cały szczęśliwy ze wspaniałego dnia docieram do Saint-Laurent-du-Pont i tu niespodzianka. Kemping jest z tym, że zamknięty z powodu, że nieczynny. Dzisiaj odbywają się wybory do Komitetu Centralnego i właśnie jacyś panowie demontują dekoracje po wiecu. Zasięgam języka...Kemping zaprasza od pierwszego Czerwca. No ale tak długo czekać to ja nie mam czasu...Panowie nie bardzo mogli mnie wspomóc radą więc pytam o zdanie mojego TomToma. No i co mi tam ciekawego zaproponujesz kolego ? Tylko tak wiesz, żeby było po drodze...Jest kemping w następnym miasteczku. Saint-Pierre-d'Entremont jest tylko kilka kilometrów dalej więc po chwili jestem na miejscu. Kemping chociaż jest malutki to miły i przytulny ale korytka nigdzie w okolicy nie widać... 
No nic, trzeba szukać dalej. No i dwie ulice dalej znalazłem.


Mam trochę wyrzuty sumienia, że to się nie godzi z duchem wędrówki ale mam całą listę na swoje usprawiedliwienie. Jest pózno a jestem w górach, jestem głodny, bedzie lało, będzie zimno itd. Uciszywszy wewnętrzny głos sprzeciwu, delektuję się prysznicem w łazience i już cieszę się na noc spędzoną w wygodnym łóżeczku...Najpierw jednak krótka runda po wiosce.



Zachodzę na piwo do oberży. Siedem Euro. Nic dziwnego, że protestują...



Oczywiście, jak zawsze podczas motocyklowch wędrówek, zawieram nowe znajomości.


Nawet w takiej małej wiosce trafi się coś pod obiektyw


Po zwiedzaniu, które zajęło mi jak nic dwadzieścia minut, wracam do mojego hotelu. Pora zaprzyjaznić się z kucharzem.


Na zakończenie dnia przebija się jeszcze słońce.


Śniadanie jest serwowane w hotelu od ósmej ale to by znaczyło, że wyjadę grubo po dziewiątej a nie spodziewam się abym dzisiaj miał większe tempo niż wczoraj. Co chwilę postój, zdjąć kask, rękawice, otworzyć sakwę...



Zakręty, zakręty. Takie na drugi bieg. Zwłaszcza jak coś jedzie w przeciwnym kierunku.



Zupełny rarytas. Nie mogę sobie odmówić zrobienia zdjęć.


Miało ich być więcej ale z zagrody obok przybiega jakiś pies Baskerville'ów. Taki z tych bojowych. Piesek jest niby sympatyczny ale kto wie co takiemu do łba strzeli ? Wolę się wycofać na z góry upatrzone pozycje...


Francuska Jura to co prawda nie Vercors ale chociaż bunkrów nie ma to jak już wspominałem też jest...


No i tu się moja dobra passa skończyła. Najwyrazniej mój duch opatrznościowy znudził się moimi przygodami albo może po prostu miał coś innego do załatwienia. Ja w każdym razie przebijając się przez te góry francuskiej Jury musiałem się pożegnać ze słońcem i ciepełkiem. Zimowe rękawice i ogrzewanie poszły w ruch. Przeklinając w duchu wyznawców Kościoła Globalnego Ocieplenia  (ciekawe czy dzisiaj też protestują ? ) zmarznięty docieram do Quingey. Tu miłą niespodzianka bo dla stałego klienta dziś nocleg za darmo. Rozbijam obozowisko i ruszam coś przekąsić. No tylko, że dziś jest Poniedziałek a Francuzi w Poniedziałki najwyrazniej nie jedzą. Quingey, które bardzo lubię, to jednak dziura zabita dechami i wszystkie trzy restauranty są nieczynne. Nawet kebab zamnięty. Serio ?
Z opresji ratuje mnie JetBoil ( Basia, wielkie dzięki ) i japońskie makarony w które się przezornie zaopatrzyłem. No ale to jeszcze nie był koniec. O dwudziestej spadają pierwsze pierwsze krople deszczu. Najpierw tak nieśmiało a potem już bez skrupułów....i tak do rana. Po dwunastu godzinach w końcu ktoś się obudził i zakręcił kran. Szybko się pakuję, mokry namiot zwijam do wora ( wysuszy się w domu ) i jazda. Przezornie wdziewam na siebie termobieliznę i moje heavy duty przeciwdeszczówki. Zanim dojchałem do Freiburga zrobiło się ciepło więc się ich pozbywam. Oczywiście nie muszę dodawać jak to się skończyło...Zanim znalazłem miejsce aby się zatrzymać i je ponownie założyć, kurtka i spodnie zdążyły już nasiąknąć jak gąbka...We Francji tiry w tranzycie muszą korzystać z autostrady ale nie w Niemczech. Oczywiście gruzawik za gruzawikiem, deszcz leje a ja się wlokę 40km/h. Odpuszczam sobie Bundesstrasse na rzecz bocznych, lokalnych. Tymi, wbrew pozorom,
idzie o wiele sprawniej. W końcu docieram do domu. Pomimo mało szczęśliwego zakończenia to była bardzo udana wycieczka. Co najważniejsze, nie udało mi się co prawda zrobić żadnych planów ale skutecznie wyłączyłem aplikację " problemy i melancholia". Przynajmniej na kilka dni. Jednak dojeżdżając do domu łapię się na tym, że planuję zaraz po powrocie zadzwonić do mamy aby się z nią podzielić wrażeniami...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz