Kiddo

Kiddo
w drodze....

czwartek, 4 lipca 2019

Lot

Opuszczam, nie wiedzieć czemu tak przeze mnie ulubione Florac i ruszam dalej na zachód. Cel na dziś to odległe o jakieś 300 kilometrów Cahors. Tak to mniej więcej wygląda :

Początek to częściowa powtórka wczorajszej wycieczki, Gorges du Tarn.


Jest lato, no a jak lato to musi być ciepło. Docieram do Villefranche de Panat. Tu nad jeziorem o tej samej nazwie robię sobie dłuższy postój. Korzystam z tego, że ktoś strategicznie umieścił łąweczkę na brzegu jeziora ale w cieniu pod drzewkiem. Trzy pain au chocolat i Red Bull robią za śniadanie.




Saint Martin Laguepie i górujące nad nim chateau.


Jakieś pięćdziesiąt kilometrów przed Cahors ponownie trafiam na wielkie nic. Mijam po drodze jakąś jednostkę wojskową. No tu mogą chłopcy hasać do woli.



Docieram do Cahors i rozbijam się na zaprzyjaznionym kempingu. No to zupełnie inny świat niż Florac. Co prawda tam sam teren był ładnie utrzymany ale sanitariaty, chociaż czyste, nie były najświeższej daty i jak całe Florac, sprawiały wrażenie zapomnianych. Kemping nie był oblegany...W Cahors jest za to pełno. Głownie kampery i to takie raczej z górnej półki a przynajmniej na takie wyglądają. Miejsca pod namioty są osobno i tu już jest luzno. Jakaś para rowerzystów, dwóch piechurów no i ja. Jest i basen. No i sanitariaty zachęcają do korzystania. Może i we Florac kiedyś tak będzie. Chociaż z drugiej strony....straci swój urok. Tak zle i tak niedobrze.
Symbolem Cahors jest most nad rzeką Lot. Pont Valentre z XIV wieku. Jego budowa trwała siedemdziesiąt lat. Podobno główny budowniczy był tak zniechęcony wolnym postępem prac, że podpisał pakt z diabłem i kiedy przy jego pomocy w końcu zakończono budowę wydał mu jeszcze ostatnie polecenie. Diabeł miał przynieść wodę dla robotników ale sitem. Diabeł się tak zezłościł, że każdej nocy wysyłał demona do śrokowej wieży ( zwanej Diabelską ) aby luzował w niej ostatni kamień. W ten sposób budowa nigdy nie byłaby skończona. Kiedy odnawiano most w 1879 roku, architekt Paul Gout umieścił w środkowej wieży kamień z wizerunkiem chochlika co teraz wprowadza diabła w konsternację kiedy sprawdza czy jego polecenie zostało wykonane i jest w końcu spokój.


Trochę się jeszcze kręcę po mieście, głównie w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Może stek jakiś...





Kończy się na kebabie. Wracam na kemping i rozmyślam co dalej. W sumie plan był taki aby zostać tu dwa dni ale w sumie po co ? No i w drogę ciągnie...Rzeka Lot i jej dolina wzywają. Następnego dnia zwijam więc po porannych kawach obozowisko no i ruszam po kolejne przygody.


Następne 135 kilometrów będę towarzyszył Lot w jej biegu.


Na stumetrowym klifie, należąca do Les Plus Beaux Villages de France, Saint-Cirq-Lapopie. Właściwie cała jest jednym muzeum. Co roku odwiedza ją 400.000 turystów.








Opuszczam dolinę Lot i kieruję się na północ. Po drodze, pochodzący z XIV wieku, Chateau du Bousquet. Jest własnością prywatną ale można zwiedzać. Po 14.30 i nie we Wtorki.


Chwilę pózniej docieram do Laguiole. Słynie z sera i noży. Takich scyzoryków. W przeciwieństwie do Opinela nóż Laguiole nie jest nazwą zastrzeżoną więc produkuje się takowe wszędzie, nawet w Chinach. Z tym, że tu w miejscu jego narodzin to nadal rękodzieło a nie, jak Opinel, maszynowa produkcja.


Byłem już dwa czy trzy razy w Laguiole i zawsze chciałem sobie taki nóż kupić. Niestety nigdy nie miałem aż takiej finansowej nadwyżki....No i tym razem też jej nie mam ale nie mam też zahamowań. No i w końcu to nie zwykły scyzoryk a dzieło sztuki. Widziałem na własne oczy jak był robiony.Nie pytajcie ile kosztował. Nie zdradzę bo powiecie, że jestem nienormalny.



Trochę się jeszcze kręcę po miasteczku


i pora ruszać dalej.



Domek


a tak to tu wyglądało trzy lata temu



Docieram do celu mojej dzisiejszej podróży czyli Langeac. Rozbijam obozowisko na zaprzyjaznionym kempingu. Nie ma jeszcze wakacji więc jest dopiero na rozruchu. Miejsca pod dostatkiem, właściwie pusto. Co jest tu fajne to to, że zawsze obsługują ładne dziewczyny. No i tym razem nie jest inaczej.
Jak już się ogarnąłem idę na miasto a rozpoczynam od odzwiedzenia starego znajomego.


ten sam kotek, w tym samym miejscu ( teraz ma nową kołderkę ) : w Lipcu 2016


i we Wrześniu 2017


no a potem obowiązkowe pstryki w Langeac



W przeciwieństwie do Florac sporo się tu w ciągu tych kilku lat zmieniło. I widać, że nie mają zamiaru spocząć na laurach.


trzeba zawsze zajrzeć przez szparkę


a nuż się coś ciekawego zobaczy





pasujące do nazwy placu


dekoracje na ścianach domów




Na zakończenie dnia udaję się do zaprzyjaznionej knajpy na kolację. Młoda dziewczyna, która najwyrazniej dorabia sobie jako kelnerka nie zna niestety angielskiego no a mój francuski jest, że tak powiem, minimalistyczny. Wymieniamy się hasłami i ona zaczyna : Salade. Nie, nie, kręcę głową i kontruję całą salwą : faux filet, L'entrecote, steak. Teraz to ona kręci głową ale dzielnie paruje moją kanonadę : burger. No i się dogadaliśmy. Nie taki słaby ten mój francuski jak mi się wydawało. Po chwili, urozmaiconej Ricard, na stół wjeżdża kotlecik z frytkami i sałatą. I jest dobrze. A na jutro, rekreacyja wycieczka po okolicy.


cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz