Kiddo

Kiddo
w drodze....

sobota, 1 maja 2021

Krótka relacja z majówki, która się nie odbyła.



Plan jak zwykle był piękny. Dojrzewał już od Lutego kiedy to zaklepałem sobie siedem wolnych dni na majówkowy wypad. Podlasie tak mnie zafascynowało w zeszłym roku, że nad tematem kierunku nie było co się długo zastanawiać. Tak to miało wyglądać :


 Jednak im bardziej zbliżał się termin wyjazdu tym coraz bardziej wszystko stawało pod wielkim znakiem zapytania. W końcu, w szale walki, postanowiono odwołać majówkę. Miałem nadzieję, że polska natura zwycięży i z takimi zakazami skończy się jak zwykle ale najwyrazniej wiele się tu zmieniło przez te 31 lat.
Zresztą trudno się ludziom dziwić. Wpadnie jakiś Sanepid na kontrolę, przywalą kilkadziesiąt tysięcy grzywny a kto wie może i na Sybir wyślą ? Po co ryzykować. Wiadomo, że władza plus głupota to najgorsze połączenie. Tak więc po kilku dniach dostałem telefon i z mojego planu odparł numer 2. No a jak 2 to i 3. Została jedynka.
 Czekam, czekam a Jedynka się nie odzywa więc w końcu sam dzwonię. No i jak sprawy wygladają ?
No tak...hmmm...no działamy...Ty, no ale ja muszę wiedzieć bo mam czterysta kilometrów do przejechania. Działamy ! O i to jest odpowiedz. Z całego misternego planu została co prawda tylko Jedynka ale w tej sytuacji to i tak więcej niż można było oczekiwać.
Oczywiście odwoływanie majówki było bez sensu bo ta się sama odwołała. Osiem stopni...a i to z łaski w południe. No nic, La garde meurt, mais elle ne se rend pas.
Budzę się jeszcze przed szóstą rano i chociaż za oknem świeci piękne słońce, uchylenie lufcika rozwiewa wszelkie złudzenia. Trzeba coś na rozgrzewkę. W Piątek, 13 Lutego 1970 ukazała się jedna z najważniejszych płyt w historii. Zaczyna się odgłosami burzy, słychać bicie dzwonu i te pierwsze słowa : " Cóż to stoi przede mną ? Postać w czerni wskazuje na mnie. Odwracam się szybko i zaczynam uciekać. Zrozumiałem, że wybór padł na mnie." Gdybym wiedział jak prorocze okażą się te słowa, zostałbym w domu a przynajmniej zaczął dzień od innej płyty...


Z moich wyliczeń wynika, że do Jedynki mam jakieś czterysta kilometrów więc nie ma co się obijać. Koło dziewiątej ogrzane majowym słońcem sople lodu zaczęły kapać więc doszedłem do wniosku, że można ruszać.
Zimno jest potwornie. Termiczna bielizna, polarek, podpinka...majówka marzeń. Jakoś docieram do Elbląga, przebijam się przez miasto i zaraz po minięciu znaku informującego, że w tym miejscu kończy się ta metropolia spotyka mnie przedziwna przygoda. Najwyrazniej byłem już całkiem otępiały od tego zimna...W każdym razie właśnie wtedy wydarzyło się kilka rzeczy na raz. Cały czas było pochmurno ale nagle zrobiło się jeszcze ciemniej, powietrze jakby zasnuło się dymem a w zatoczce autobusowej pojawiła się dziewczyna i zaczęła do mnie energicznie machać. Normalnie bym nie stanął ale jak już wspomniałem byłem całkiem otępiały od tego zimna...no i czas kiedy dziewczyny na mnie machały dawno minął więc kto wie ? Może to ostatni taki raz ? Ma wspaniałe ciemne oczy i zapewne jest bardzo ładna, chociaż tego piękna trzeba się raczej domyślać jako, że twarz ma zakrytą pół hijabem czyli po naszemu woalką. Wygląda jak księżniczka mauretańska, Emina albo Zibelda. Coś do mnie mówi ale ja zanim się rozpakowałem z mojego nowego kasku Arioh Commander i powyciągałem z uszu zatyczki ( bo bez nich się w tym kasku jezdzić nie da ) przegapiłem najistotniejsze. Jak gdybym w połowie filmu dzwięk włączył. "....proponuję Panu nabycie certyfikatu" Nie wiem o co jej chodzi ale jakoś głupio zapytać i jednocześnie przyznać się, że nic nie słyszałem.  Musiałaby zacząć od początku...Jednocześnie wpatruje się we mnie tymi oczami a ja czuję, że ogarnia mnie zupełna bezsilność i zapadam się w ten jej wzrok jak w wodną otchłań. Wciąga mnie jak głębia wciąga człowieka patrzącego w przepaść. Zniewala mnie zupełnie, obłapia jak macki ośmiornicy, hipnotyzuje i wiem, że już nie ma dla mnie ratunku i jeszcze chwilę a zapanuje również i nad moją podświadomością a wtedy już nie bedzie ratunku dla mojej duszy. Resztką woli próbuję się jeszcze opierać. Nieśmiało mówię, że przykro mi ale nie mam przy sobie gotówki- to taka ostatnia próba oporu ale już ze świadomością przegranej.  Nie wiadomo skąd, gdzieś z fałd swojej szaty wyciąga przenośny czytnik kart. Wciąż jak w transie płacę, starannie składam sporządzony na pergaminie, pięknie zdobiony dokument. Tłoczone złote litery, ornamenty...

Po przejechaniu kilku kilometrów powoli dochodzę do siebie i zaczynam analizować całą sprawę. Uświadamiam sobie, że dziewczyna nie była sama. Był z nią też jakiś chłopak...W sumie byli podobnie a nawet tak samo ubrani. Sekta jakaś ? Tak rozmyślając jadę dalej i nawet już zimna nie czuję. Budzę się powoli jak ze snu albo transu hipnotycznego. Przychodzi mi do głowy, że ona wcale nie wyglądała na księżniczkę mauretańską i że to nie była żadna woalka tylko zwykła maseczka z Biedronki. Zaczynam się zastanawiać co to za Certyfikat nabyłem za sto złotych ? W końcu kiedy przychodzi mi do głowy klasyczny cytat z Cześka : "A na chuj mnie ten kaktus ?" wiem, że już doszedłem do siebie. Trzeba stanąć na poboczu i zobaczyć ten dokument. No i tu przykra niespodzianka. To co jeszcze przed chwilą było było pergaminem zamieniło się w zwyczajny świstek papieru, złote litery w atrament z długopisu i chociaż jest to nadal dokument zaświadczajacy, że moja Kiddo jest w stanie jechać o trzydzieści kilometrów szybciej niż prędkość dozwolona to w nagłówku nie widnieje uroczyste słowo Certyfikat tylko prostacki Mandat Karny. 
Pozdrowienia dla Policji z Gronowa Górnego. 

Za którymś zakrętem pojawia się Święta Lipka.




Kościół jest wspaniały i warto by było mu poświęcić więcej uwagi ale ja mam jeszcze kawał drogi przed sobą. Na parkingu stoi Transalp ale właściciel najwyrazniej delektuje sie zwiedzaniem więc nici z pogaduszek.
W końcu po ponad czterystu kilometrach docieram do Numeru Jeden. Oczywiście nie mogę powiedzieć gdzie jest ta moja Jedynka bo jeszcze by sympatycznych właścicieli do lochu wrzucili. Swoją drogą na mojej korporacyjnej plantacji bawełny pracuję z innymi murzynami i nie ma problemu a tu jestem sam i problem jest ? No bo jestem jedynym gościem.



Kolacja we własnym zakresie ale już śniadanie dostałem do pokoju. Obfite i różnorodne. Do tego kawa i wszystko jest w najlepszym porzadku. Pora objechać okolicę. Na poczatek dworzec w Trakiszkach 



Potem trójstyk granic


i mosty kolejowe z lat 1917-1918 w Stańczykach.


Na chwilę przekraczam granicę z Litwą ale przychodzi mi do głowy, że nie wiem czy można wjeżdżać. Tego tylko brakuje aby mnie na kwarantannę capnęli. Jadę jednak twardo dalej kiedy uświadamiam sobie, że nie mam zielonej karty. Ten argument przeważa i zawracam.


Potem tradycyjnie, raz w lewo raz w prawo.





Przy okazji, gdzieś na tych Suwalskich wertepach wypada mi jeden ciężarek od kierownicy.


Odwiedzam Olecko ale tam nie ma co oglądać więc udaję się do Suwałk.


W zeszłym roku był tu tłum ludzi ale komu się chce dzisiaj nos spod kołdry wystawiać ?


 




Pora coś zjeść zwłaszcza, że kuchnia w Jedynce posiłków, oprócz śniadań nie wydaje. Znajduję Naleśnikarnię pod Chmurką. Oczywiście, że pod chmurką bo wszystko pozamykane więc odbieram mojego naleśnika i idę oddać się konsumpcji do parku. Zimno jest potwornie i jeszcze do tego wieje ale naleśnik jest wyśmienity. Jeżeli będziecie w Suwałkach gorąco polecam. Miła obsługa i bardzo dobre jedzenie.


Oczywiście będąc w okolicy nie mogę pominąć Płociczna i kolejki wąskotorowej.



Niestety, wagoniki stoją puste i czekają na lepsze czasy ale w taką pogodę i tak by nie było chętnych.


Trochę sie jeszcze kręcę po okolicy i wracam do Jedynki.


Pora się zastanowić co dalej. Mam jeszcze kilka dni wolnych, gospodzarze mnie nie wyganiają ale po co im sprawiać kłopoty ? Kuchnia nie działa wiec wieczorami pozostaje suchy prowiant a to mało zabawne. Prognoza pogody załatwia sprawę. Trzeba wracać do domu.
Pierwszego Maja po śniadaniu i pożegnaniu się z gospodarzami odtrąbiam odwrót. Dzielnie walczę na początku ale po stu kilometrach się poddaję. Zakładam moją heavy duty kurtkę przeciwdeszczową, zimowe spodnie i włączam ogrzewanie. Majówka ! Nauczyłem się obchodzić z moim nowym kaskiem i teraz jest już w nim ciepło i cicho.
Po dwustu kilometrach męczarni docieram do Lidzbarka Warmińskiego i tu mogę zdjąć zimowe spodnie i wyłączyć ogrzewanie. Przeciwdeszczówka będzie mi towarzyszyć do samego domu.



Jeszcze szybki postój w miasteczku o dzwięcznej nazwie Orneta. Po prawej stronie, tu gdzie teraz stoi zabytkowy ratusz z XIV wieku jeszcze wcześniej było wyjście z pieczary w której mieszkał smok.


Tak to ładnie wygląda a jest zaledwie 9 stopni...


Coś tam jeszcze po drodze pstrykam


i po siedemnastej docieram w końcu do domu. No i co tu powiedzieć ? Majówka marzeń...U mnie w Stuttgarcie w Listopadzie jest cieplej. To nie był jednak najlepszy pomysł z tym Gdańskiem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz