Kiddo

Kiddo
w drodze....

wtorek, 1 grudnia 2020

Pierwszy rok w Polsce.

Moja Kiddo udała się na coroczne Spa, kalendarz pokazuje 01. Grudnia więc śmiało można uznać ten sezon za zakończony. Pod względem nakręconych kilometrów nie był jakiś nadzyczajny ale też i nie najgorszy. Zaliczyłem w sumie 39 wycieczek więc o dziesięć więcej niż w najbardziej obfitującym w wypady 2018 roku. Niestety zabrakło takiej dłuższej, kilkutygodniowej wyprawy. Zabrakło tych przygotowań i emocji związanych z takim wyjazdem. Przeprowadzka, nowa praca a na to wszystko jeszcze się wirus nałożył. Miejmy nadzieję, że w przyszłym roku będzie lepiej. Póki co, trochę statystyki.

                             

Oczywiście kiedy już uległem namowom synka i zdecydowałem się na powrót do Polski, zdawałem sobie sprawę, że pod wzgledem motocyklowym nie jest to najszczęśliwszy wybór. Stuttgart to co prawda nie tropik ale wystarczy popatrzeć na mapę. Kilkaset kilometrów na południe robi swoje. W zeszłym roku pierwszego Kwietnia miałem już cztery tysiące kilometrów nakręcone. Tu pod koniec Marca dopiero wychyliłem nos spod kołdry i nieśmiało, krótkimi skokami rozpocząłem badanie terenu. Na początek zamek w Łapalicach.


potem inne okoliczne atrakcje


i przyszła pora na Żuławy.


Ponieważ jednak nawet na Pomorze kiedyś w końcu dociera cieplejsze powietrze a i dni robią się coraz dłuższe to i trasy wycieczek się wydłużyły. Z dwustu, dwustu pięćdziesieciu zaczęło się robić czterysta pięćdziesiąt, pięćset.


Zamek w Szymbarku.


Dla tubylców to nie są być może jakieś wielki atrakcje ale dla mnie, po trzydziestu jeden latach spędzonych w Niemczech to zupełnie inny świat. Wiele uwagi poświęciłem Żuławom



i żuławskim błotom a raczej czarnej mazi. Oczywiście zaliczyłem wywrotkę i kąpiel... 


Potem przyszła pora na fascynujące Bory Tucholskie. Cisza, spokój, żadnego ruchu na drogach.


No i oczywiście Kaszuby. Drogi stanowiły spore zaskoczenie. W Niemczech takich nie ma a jak już są to zamknięte dla normalnego ruchu. Tutaj na Kaszubach to normalna, lokalna droga. Żal mi było mojej Kiddo, która jest już w zaawansowanym wieku i przez osiemdziesiąt tysięcy kilometrów po Niemczech
i Francji nie przeszła tyle co tu podczas jednodniowego wypadu.


Kiedyś nawet natknąłem się na zwalone drzewo w poprzek takiej drogi. Jakoś bokiem po błocie objechałem...


Powoli zacząłem dochodzić do wniosku, że nie doceniałem Kaszub...



Po pierwsze chociaż niektóre drogi są w kiepskim stanie a inne pozbawione asfaltu to jednak jest ich tu zdecydowanie wiecej niż u mnie. Tzn. teraz już nie u mnie tylko w okolicach Stuttgartu. Wbrew temu co miałem w pamięci, krajobraz jest mocno zróżnicowany. Są jeziora, morze, lasy i nawet namiastki gór. No takie pagórki...Tak czy owak, zawsze znajdzie się coś do zobaczenia. 



Kiedyś, szwędając się po Borach Tucholskich, dostrzegłem drogowskaz z napisem Toruń. Wiele się nie namyślając postanowiłem bliżej zbadać temat.


Ponieważ był to zaledwie jednodniowy wypad więc spędziłem w Toruniu zaledwie trzy godziny. To jednak wystarczyło aby wziąć go pod uwagę jako ewentualny zamiennik dla Colmar. Czyli takie miasto nie za daleko od domu, powiedzmy trzysta kilometrów, żeby zrobić sobie udaną wycieczkę coś pozwiedzać, wieczorem dobrze pojeść, zanocować i na drugi dzień wrócić.


W drodze powrotnej nie mogłem oczywiście ominąć Tucholi.


Znów zacząłem się kręcić po Żuławach i Kaszubach


trafiając przy okazji w różne, dziwne miejsca.


Ponieważ jednak pogoda na Bałtykiem jest, mówiąc dyplomatycznie, letnio nienormatywna


postanowiłem wrócić do tematu pierników, tym razem poświęcając mu więcej czasu.





Oczywiście Kujawy to nie Alzacja a i Toruń to nie do końca odpowiednik Colmar ale może go śmiało zastąpić. Będziemy się w przyszłym roku częściej widywać. 


Żuławy, podobnie jak Kaszuby z grubsza zbadane. Można się pokusić o jakiś dalszy wypad. Padło na Podlasie. Nie sugerujcie się tym gościem ani memami. Sympatyczni, życzliwi ludzie i wspaniałe klimaty.



Fascynujące miejsce. Niestety miałem tylko trzy dni do dyspozycji więc to była taka bardziej razwiedka bojem ale wystarczyło aby nabrać smaku. Zwłaszcza na lokalne specjały. Chociaż 9 zł za pieroga to chyba jednak przesada.




Wychowałem się w Gdańsku, prawie całe dorosłe życie spędziłem w Niemczech więc dla mnie Podlasie wyglądało jak scenografia do filmu.



Ponieważ trzy dni to nie jest zbyt wiele, po powrocie do domu pokreciłem sie trochę szlakiem zamkowych i pałacowych ruin


i powtórnie ruszyłem na Podlasie.


Po przygodach na Kaszubach brak asfaltu nie robił już na mnie wrażenia...






Z Białowieży do Sejw przejechałem wzdłuż granicy (po drodze zaliczając pouczenie przez SG )
i stwierdziłem, że warto by było pociągnąć temat zahaczając o Białoruś. Może jak się w przyszłym roku wszystko uspokoi...Wspaniałe rejony. Cisza, spokój i właściwie zupełnie pusto. Z rzadka jedynie jakaś wioska czy osada. 


No a po powrocie pozostało już tylko kontynuowanie eksploracji okolicy.



Wspaniała twierdza w Malborku ale drogi w okolicach są tragiczne. Co prawda jest asfalt ale taki, że człowiek zaczyna tęsknić za kaszubskimi szutrami. Na nich bardzo rzadko staję na podnóżkach, tu na tych łatanych asfaltach inaczej się nie da.




Na Pomorzu nie ma tylu fascynujacych pałaców co na Śląsku ale zawsze coś się znajdzie.





I tak ten niezwykły dla mnie sezon dobiegł końca. Jednocześnie upłynął pierwszy rok w Polsce. Teraz jeszcze przerejestruję motocykl i bedzie można uznać, że wróciłem.  Jakie wrażenia ? Jest ciekawiej niż się spodziewałem.
Jest na tyle ciekawiej, że plan na przyszły rok to Podlasie i wzdłuż granicy dalej w Bieszczady. Jak starczy czasu to jeszcze, słowacką stroną do Polanicy...Zapewne dla wiekszości to mało ekscytujące plany...Oczywiście brakuje Francji ale koniec końców jestem zadowolony, że dałem się synkowi namówić na powrót do Polski. Bez jego i mojej córki pomocy cała ta operacja nie byłaby możliwa więc im obojgu należą się wielkie podziękowania. Co prawda strasznie psioczę ile razy pogoda jest paskudna 
(czyli często) ale tak naprawdę to wiem, że to była dobra decyzja. W Niemczech, głównie ze względu na pracę, byłem wiecznie naładowany i jak pod prądem. Nawet jak miałem wolne to to niewiele zmieniało. Jak już ruszałem na dłuższą wycieczkę to pierwsze kilka dni były potrzebne na uspokojenie. Oczywiście boli kiedy pomyślę, że jeszcze nie tak dawno ostatnie dni Pazdziernika były zarezerwowane na wizytę w Colmar i pogoda zawsze była wspaniała a tu to właściwie 22.10 zakończyłem sezon ale coś za coś....
Teraz pozostaje tylko cierpliwie czekać. Przy odrobinie szczęścia tylko trzy miesiące...


No i jak zwykle na zakończenie. Największe podziekowania dla Kiddo. Trzydzieści lat i ponad 160.000
kilometrów. Wciąż niezawodna. W słońcu, w deszczu czy zimno czy ciepło, zawsze mnie dowiozła tam gdzie chciałem dojechać i jeszcze kawałek a potem do domu. Co tu dużo opowiadać ?
Panie i Panowie. Żadne tam beemki, kateemki czy inne wynalazki tylko Honda Transalp XL600V .
The Best Bike Ever Made.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz