Do porannej kawy odpalam Petera Green'a. Był wielką gwiazdą, wspaniałym gitarzystą i kompozytorem. Niestety sam sobie zrujnował karierę, zapadając na chorobę zawodową czyli alkoholizm. Kilka dni temu zmarł. Jeżeli ktoś nie zna, to polecam.
Dopijam kawę, coś tam jeszcze przegryzam i ruszam w drogę. Do pokonania ponad czterysta kilometrów więc jest co jechać. Jest sobotni poranek, ruch na drogach mocno skromny więc jedzie się bardzo przyjemnie. Zresztą i tak pomykam bocznymi. Niestety ze wzgledu na dziury nie za bardzo można sie rozpędzić. Moja biedna Kiddo strasznie cierpi na stare lata.
W wiosce Łyse nie moge sobie odmówić zrobienia fotki. Drewniany kościół z XIX wieku pod wezwaniem Świetej Anny.
Moim celem jest Suraż i tak jak już wspomniałem to dobrze ponad czterysta kilometrów a lejący się z nieba żar nie ułatwia sprawy. Mijam Łapy i zatrzymuję się na chwilę ugasić pragnienie a przy okazji pociągnąć Heetsa. Przy drodze bawi się grupka dzieci, najwyrazniej z pobliskiego chutoru ( tak to się chyba tutaj nazywa ? ) W sumie wyglądają całkiem normalnie. Wszyskie mają rowerki, normalne ubranka a nie żadne skóry z niedzwiedzia...Przyglądają mi się z zaciekawieniem a potem mówią : "Dzień Dobry". Nieznajomemu ? Dzień Dobry ? Oj joj joj, trzeba się zbierać póki można. Coś jednak dziwne te dzieci. Diabli wiedzą co tam się w tym chutorze wyprawia. W końcu te historie o Podlasiu nie wzięły się z niczego. Słońce niby świeci ale to mroczna kraina...
Docieram do Suraża. Melduję się w gościńcu, delektuję się zimnym piwem a potem idę zwiedzać okolicę.
Po drodze zagaduje mnie jakiś tubylec i ucinamy sobie dłuższą pogawendkę. O życiu, dzieciach a przy okazji dowiaduję się wielu ciekawych rzeczy o Surażu.
Komary czy jakieś inne dziadostwo zaczynają jednak uprzykrzać wieczór więc się żegnamy. On wraca do swoich spraw a ja kontynuuję eksplorację.
Tu też bawią się dzieci. Pstrykam sobie stare domki a jednocześnie słyszę jak jakaś rezolutna dziewczynka mówi do koleżanki, że powinny pobrać ode mnie opłatę. Ta jej jednak odpowiada: ten pan chyba nie ma pieniędzy. Mało mi się to podoba, no bo skąd wiedzą ? Potrafią zajrzeć w duszę czy mają jakieś inne zdolności paranormalne ? I też mi mówią Dzień Dobry. Dobry to będzie jak dotrę żywy na nocleg.Pstrykam jeszcze to i owo
a ponieważ dzień się chyli ku końcowi
żwawym krokiem wracam do
Bajdarka to pensjonat, restauracja i pole namiotowe. Wymarzone miejsce dla ludzi uwielbiających spływy kajakowe. Mają dobrą kuchnię, przemiłą obsługę a jak się okaże następnego ranka, również zacne śniadania. Polecam.
Rano, po wyżej zapodanym znakomitym śniadaniu, ruszam na poszukiwanie tych dziwów o których tyle słyszałem.
Piekne te stare domy. Niestety wiele niszczeje opuszczone przez swoich właścicieli. Część pewno umarła, część wyjechała i tak ginie kawałek historii. Szkoda.
Na szczęście jest też bardzo dużo zadbanych i odnowionych.
Docieram do Grabarki. Jest to najważniejsze miejsce dla wyznawców prawosławia w Polsce.
No ale zanim coś dla ducha to najpierw dla ciała. Czy to ma być na odwrót ?
Niestety jest Niedziela i właśnie się odbywa nabożeństwo więc ze zwiedzania i zaglądania do środka nic nie będzie.
Zostawiam Grabarkę i ruszam dalej. Kolejny punkt obowiązkowy na liście to Kruszyniany. No ale zanim tam się dotrze jest tyle rzeczy do zobaczenia.
Żeby dotrzeć do Kruszynian, trzeba zjechać z krajowej 65 na Łużany. Niestety nie dotarła tutaj jeszcze zaawansowana technologia kładzenia asfaltu więc nawierzchnia to piach pomieszany z kamulami a wszystko to najwyrażniej ubite przez czołgi czy inne gąsienice bo jedzie się jak po tarce. Wolno jadące samochody wzbijają tumany kurzu wiec je wyprzedzam a potem jeszcze przelatuję obok kilku motocyklistów na mało odpowiednim sprzęcie. Staje na podnóżki i gaz. Tak jeżdżą wytrawni podróżnicy.
Same Kruszyniany to taka pułapka na turystów.
Wieś została nadana Tatarom przez Jana III Sobieskiego w XVII wieku za udział po stronie Rzeczpospolitej w wojnie z Turkami. Najwiekszą atrakcją jest drewniany meczet wybudowany gdzieś pod koniec XVIII wieku.
W Kruszynianach też nie brakuje lokalnych specjałów.
Zostawiam Kruszyniany i chociaż nie mam ochoty na ponowną jazdę po tarce to jeszcze mniejszą na wielokilometrowy objazd. Chcąc nie chcąc przebijam się do DK65 i jadę zobaczyć Krainę Otwartych Okiennic. Trześcianka.
Za Trześcianką odbijam na polny trakt w celu dalszej eksploracji tej fascynującej okolicy. Tu jednak moje umiejętności, które i tak są niewielkie, już nie wystarczają. W każdym razie nie na tych oponach. Jedzie się jak po plaży. Przednie koło lata na lewo i prawo i tylko cudem wielokrotnie unikam wywrotki.
Za to w Puchłach mogę podziwiać cerkiew pod wezwaniem Opieki Matki Bożej.
W końcu docieram do asfaltu a nim do wsi Plutycze. Wygląda jak dekoracja do filmu albo skansen. Jeden cudowny domek obok innego cudownego domku. I tak przez całą wioskę.
Docieram do Suraża gdzie w Bajdarce delektuję się zimnym piwem, obiadem i znów zimnym piwem.
No i co ? To by było na tyle.
Następnego ranka po kolejnym znakomitym śniadaniu ( sery, wędliny, ryba, sałatki, kiełbaski, jajecznica, lokalne specjały których nazw nie znam ale po co? Smaczne. ) i kawie ruszam w drogę powrotną do Gdańska. Coś tam po drodze pstrykam ale główną atrakcją był ulewny deszcz, który mi towarzyszył przez kilka kilometrów.
I jak tu podsumować te trzy dni ? Mało. Stanowczo za mało. Za dwa tygodnie znów mam kilka dni wolnego więc wrócę szukać dalej tych dzikusów z łukami i dzidami. Teraz jednak wydaje mi się, że to wszystko zmyślone. Mam wrażenie, że to zdjęcie z tym samolotem o którym była mowa na początku, to chyba jednak fejk...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz