Kiddo

Kiddo
w drodze....

sobota, 14 marca 2015

Krokusy



Widzieliście kiedyś jak kowboje na rodeo ujeżdżają mustangi ? No to ja coś takiego dzisiaj wykonałem....Od początku wiadomo było, że trzeba było zostać w domu....no ale taka ładna pogoda. Najwyższa pora otworzyć sezon.
Zerwałem się z samego rana tzn. koło dziewiątej. Śniadanie, kawa, ciepłe ciuchy w siatkę i ruszam do garażu po Kiddo. No a w garażu...wtf ...gdzie kluczyk od kufrów ? Jak w ruskim cyrku : był i nie ma. No więc chcąc nie chcąc back  do domu po zapasowy bo przecież gdzieś trzeba te wszystkie klamoty zapakować. Skąd miałem wiedzieć, że to znak...
No nic, w końcu ruszam w drogę. Mijam Tűbingen, ładne miasto ale zamieszkałe głównie przez Gutmenschen więc biorę je szerokim łukiem...Pierwszy przystanek to Rottenburg.



Miasto nie ma w sobie nic ciekawego więc szybko ruszam dalej. Droga prowadzi wzdłuż rzeki Neckar i wszystko byłoby pięknie gdyby nie to, że słońce, które tak ładnie świeciło od rana zostaje zakryte chmurami i robi się ponuro i zimno. Krótki postój na założenie moich swieżo nabytych spodni zimowych...to był zdecydowanie trafiony zakup. Oczywiście latem jest tu o wiele sympatyczniej...

 

W Horb odbijam na północ w kierunku Calw. Po drodze muszę się oczywiście zatrzymać przy mostku. Dlaczego ? Z powodu, że zawsze się tu zatrzymuję.


Przed Calw odbijam w lewo i wbijam się w Schwarzwald. Mój cel to Zavelstein.

 



Zavelstein jest znany z tego, że wiosną kwitnie tu dziki Krokus, który tak naprawdę występuje normalnie nad Morzem Śródziemnym. Nie wiadomo tak naprawdę skąd się tutaj wziął. Niestety początek Marca jest dosyć zimny i o łąkach usypanych Krokusami można tylko pomarzyć. Może za tydzień, dwa...



Wieje strasznie na tych łąkach więc muszę aktywować następną część garderoby z kuferka. Tym razem mój służbowy windbreaker. Przeznaczony na płytę lotniska więc prawdziwe heavy duty. Teraz już można jechać. Skoro już jestem w tych okolicach to trzeba odwiedzić ruiny klasztoru w Hirsau. Jego początki sięgają IX wieku i był to jeden z najważniejszych klasztorów benedyktyńskich. Był też największym klasztorem na terenach niemieckojęzycznych.




Ruszam dalej w kierunku na Pforzheim. Tego odcinka jeszcze nie znam. Z regóły w tym miejscu odbijam w lewo na Bad Wildbad. Jest tak samo wspaniale jak na odcinku Nagold - Calw a może nawet lepiej. Pforzheim mam zamiar tylko przelecieć i jechać dalej do Bretten.  Podobno warto zobaczyć. W centrum Pforzheim jakieś objazdy, roboty drogowe. W pewnym momencie moja Kózka zamienia się w mustanga na rodeo. Skacze na lewo i prawo. Z trudem utrzymuję równowagę łamiąc przy okazji podstawową zasadę nigdy nie zdejmować nóg z podnóżków za co zostaję boleśnie ukarany. Trudno jednak walczyć z instynktem....trzeba się było podeprzeć. Nie wiem jakim cudem z tego wyszedłem i jak udało mi się opanować maszynę. Mam wrażenie, że to ona sama się opanowała. Jestem przekonany , że tylko na enduro można było wykonać taki numer i wyjść z tego cało. Chopper czy inny ścigacz poległby na sto procent a ja razem z nim. W trakcie tej walki o przeżycie rejestruję jakieś obrazy i domyślam się co się stało. Przez te roboty zmieniono bieg pasu , który zachodzi teraz częściowo na jakąś zatoczkę dla autobusów czy coś w tym rodzaju. Tyle, że ta zatoczka jest podwyższona i na tym podwyższeniu musiało mnie wybić. Zupełnie się tego nie spodziewałem. Z regóły widać niebezpieczeństwo i jest chociaż kilka sekund na przygotowanie się, obmyślenie strategii albo chciaż pożegnanie się...  Znőw miałem więcej szczęścia jak rozumu. Kolejna nauczka. 

Za Pforzheim z którego cudem uchodzę cały i zdrowy droga jest już mocno nieciekawa a do tego korek. Psuje mi to wszystko nastrój zwłaszcza, że kiedy w końcu docieram do Bretten okazuje się, że można sobie było podarować....w Alzacji tak wyglądają całe miasteczka a tu tylko kilka domów.




No ale skoro już dotarłem z narażeniem życia w te strony można się wybrać do oddalonego o kilka kilometrów Maulbronn gdzie znajduje się, założony w 1138 roku,  dawny klasztor cystersów, który jest wpisany na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO.









To bardzo sympatyczne miejsce. Zwłaszcza, że o tej porze roku nie ma jeszcze tłumu turystów. W małym sklepiku połączonym z kawiarenką wypijam małą kawę i przy okazji nawiązuję nową znajomość. Kotek w pewnym momencie miał dosyć czułości co delikatnie oznajmił ruchem łapki. No dobrze nie będę Ciebie więcej denerwował zresztą i tak pora się zbierać.


Jeszcze tylko parę fotek na pożegnanie.




W końcu gdzieś znikają chmury robi sie przyjemne późne popołudnie , aż szkoda wracać. No ale jest już 18 i wkrótce już nie będzie tak miło.


W sumie pomijając przygodę w Pforzheim bardzo udana wycieczka i udany dzień. Bilans pierwszych 600 km w tym roku : kask praktycznie do wymiany, kluczyk od kufrów zgubiony,    
o mikrony uniknąłem poważnego wypadku i duży palec u nogi nie pozwala o tym zapomnieć. Dużo jak na trzy dni jeżdżenia. A sezon nawet się na dobre nie zaczął....


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz