Kiddo

Kiddo
w drodze....

niedziela, 17 maja 2015

ITT 2015



W Czwartek kończę pracę o dziwo punktualnie o 21.30 więc jadę do garażu po motor i pakuję kufry. Namiot, śpiwór, dwa koce...pogoda mało letnia. W Piątek zrywam się z samego rana chociaż tak naprawdę nie ma pośpiechu. 400 km to znów nie tak daleko.
 Autostradą długo nie zajmie. Pogoda niestety mało zachęcająca. Zimno i leje...a ja pod namiot. Chwilę zastanawiam się czy wogóle jechać.  W sumie aż tak towarzyski nie jestem...No ale na stronie ITT wyczytałem, że mają wolne pokoje. No a co ważniejsze wiem, że jak nie pojadę to będę później żałował.....Wbijam się w zimowe spodnie, zakładam moją lotniskową kurtkę i w drogę. Po jakiś 100 km przestaje padać chociaż nadal potwornie zimno.


Pora na przerwę i małe co nie co.


Po następnych 150 km mogę się pozbyć zimowych wdzianek. Słoneczko zaczyna robić co do niego należy. No tak na pół gwizdka ale zawsze...Autostradą pomyka się całkiem sprawnie. Robię postoje co 100 km bo przecież to nie zawody. I tak sobie jadąc rekreacyjnie docieram na miejsce.


Transalpy wszelkiej maści. O dziwo sporo tych pierwszych, jeszcze z hamulcem bębnowym. No moja ma też już swoje lata. Rocznik '91 . Jednak największym zainteresowaniem cieszył się ten biało-czerwony


Można by sparafrazować wieszcza : było Trampkarzy wielu lecz żaden z nich się nie mógł wychylić przy Danielu.
No w końcu przyszła pora na korytko. Zgłodniałem więc ładuję sowitą porcję a jedzenie jest naprawdę znakomite i w ilości, że dużo.


Udaję się do biura organizatorów aby im wytłumaczyć, że ja jestem jedynak w cieplarnianych warunkach wychowany i że nie mogę spać w namiocie przy 3 stopniach w nocy. Tyle zapowiadają....Tzn. spać to właściwie mogę ale potem rano wyjść z tego namiotu to już smoczka nie ma. Na szczęście, zgodnie z tym co napisali na stronie, są wolne pokoje. Torba z namiotem wygląda cool na Trampku ale to wystarczy...Udaję się na kwaterę.


Wieczorem zawitała na zlot kapela z Krakowa. Rozpoczęły się tańce...


Było jeszcze losowanie nagród...czy muszę dodawać, że nic nie wygrałem ? :-(

Następnego dnia po obfitym i smacznym śniadaniu ruszam do


Zawsze chciałem odwiedzić Czechy a jakoś nigdy nie było okazji. No i  Czechów darzę wielką sympatią. Organizatorzy przygotowali kilka tras z przewodnikami . Jest i do Karlovy Vary czyli tam gdzie chcę jechać ale w opisie widzę, że planują szybką jazdę na co nie mam ochoty. No i nie przepadam za jazdą w grupie. Zresztą to wszystko starzy wyjadacze a ja z moimi ograniczonymi umiejętnościami tylko bym im psuł zabawę. A tak wszyscy będą szczęśliwi. Przebijam się przez nadgraniczne regiony...drogi po drugiej stronie granicy są niestety w fatalnym stanie. Przynajmniej te drugiej kategorii odśnieżania....Pierwszy przystanek to Loket. Urocze stare miasto i wspaniały zamek. Niestety ze zwiedzania mało wychodzi. Zsiadam z motocykla i.....ból w krzyżu powala mnie na ziemię. Super tego było mi trzeba. Żal jednak nie zwiedzić...



Kuśtykając i klnąc pod nosem na czym świat stoi robię mały spacer. Szybko jednak wracam do motocykla. O dziwo jak siedzę to nie boli. Ruszam do Karlowe Vary. Błądzę po czeskiej pampie. Jedna wioska, druga i ....koniec drogi. No więc zurück. Następna wioska. Drogi już góra 10 kategorii odśnieżania. Dziura na dziurze. Jestem gdzieś głęboko w lesie i powoli zaczynam żałować, że nie pojechałem w grupie. Jak tu gumę złapię czy coś w tym stylu to mogiła. Archeolog jakiś mnie może kiedyś odnajdzie a i to wątpliwe. W końcu docieram do zapory wodnej Brezowa 


a to znaczy, że Karlovy Vary już tuż tuż. Zsiadam z motocykla i jest jeszcze gorzej....jest apteka...zamknięta. Ze łzami w oczach z bólu ruszam na zwiedzanie.. przecież nie odpuszczę. To  jeden z najbardziej znanych kurortów na świecie.





Wspaniałe miejsce. Nabywam po drodze kubeczek aby pokosztować źródlanej wody. Prawie jak w Polanicy tylko, że tu woda jest gorąca.


Nabywam jeszcze małą butelkę Berechovki bo to jak kupić koniak w Cognac i chcąc nie chcąc wracam do mojej Kiddo. Szkoda, z chęcią spędziłbym tu więcej czasu. ( By the way....ku mojemu zdziwieniu dowiedziałem się, że są tacy, których śmieszy nadawanie imion motocyklom (?) Kiddo to jednak nie jest takie ot sobie imię. Było nie było nawiązuje do  Pengie Bolesława Gładycha. Nie zdążyłem wyjaśnić...) 


Po powrocie podziwiam cztery złote Trampki, które się ładnie upozowały.


Wieczorem , po kolacji po oficjalnym pożegnaniu niespodzianka.
Vogtländische Schalmeienzug Auerbach. Nie wyglądają ale wierzcie mi na słowo : ogień z obu luf. Tu solo sekcji rytmicznej.


Dali ognia niesamowicie. Wszyscy się świetnie bawili i nie bardzo chcieli ich wypuścić. Było jednak już dosyć późno i mały dobosz był już bardzo śpiący. Żal było ich pożegnać.


Chwilę jeszcze postałem z Danielem gadając o tym i owym. Przy okazji dowiedziałem się co to jest i jak działa pochodnia szwedzka. 


W końcu udałem się do mojej suite i zaległem na wyrku czym ucieszyłem nieprawdopodobnie mój kręgosłup.
W Niedzielę po , jak zwykle obfitym i smacznym śniadaniu, udało mi się jeszcze zamienić parę słów z przedstawicielami polskiej frakcji i to by było na tyle. Wszyscy się zbierali do wyjazdu....mieli trochę więcej do zrobienia niż moje śmieszne 400+ kilometrów...


Dzień był na szczęście słoneczny chociaż zimny i wiało okrutnie. W niedzielę nie ma ciężarówek więc jechało się całkiem fajnie. Sprawnie opuściłem DDR i bez większych problemów i przygód dotarłem do domu. 
Podsumowanie. Mój pierwszy taki zlot. W sumie nie wiedziałem czego się spodziewać. 250 osób a żadnej nie znam, które łączy to, że mają Transalpa. W sumie jednak chyba coś więcej... Fajna impreza. Doskonale zorganizowana. Super nastrój, super towarzystwo. Szkoda, że nie mogłem być od początku. Brakowało tego dnia ..na pogadanie, pojeżdżenie. No nic za rok ITT na Węgrzech.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz