Kiddo

Kiddo
w drodze....

środa, 11 listopada 2015

Independence Day Tour czyli Imieninowa wycieczka.

Pierwszy dzień urlopu. 11 Listopada. Święto Niepodległości i last but not least moje imieniny.  Miałem lecieć do Gdańska ale strajk LH rozwiązał temat. Jako, że w prezencie dostałem piękny dzień koniecznie trzeba go wykorzystać. Na początek odwiedzam miejsce mojej ostatniej porażki...
Ta zaorana ziemia koło znaku to moja robota...Zakręt jak zakręt. Nic specjalnego. Nie mogłem tu zbyt szybko jechać zwłaszcza, że dopiero ruszyłem. Jakoś nie znajduję uzasadnienia dla wywrotki. Dziwna sprawa....


No nic. Nie jestem wiele mądrzejszy po tej wizji lokalnej. Nadal nie wiem co się stało. No ale nie ma co oglądać się za siebie." Trzeba z żywymi naprzód iść, po życie sięgać nowe " lub jak mawia mój przyjaciel Hili : "Nur die Harten kommen in den Garten". Ponieważ nie mam jakiś konkretnych pomysłów na krótkie wypady dzisiaj w planie brak planu. Szwędam się po Schwaebische Alb. Raz w lewo, raz w prawo w zależności od nastroju. Przy okazji oczywiście nawiązuję nowe znajomości. Jakieś włochate te krówki...


Ląduję przy bajkowym zamku Lichtenstein. Bajkowym bo zbudowanym na podstawie bajki...Niestety zamknięty dla zwiedzających więc nici z pięknej panoramy.


Na parkingu młody tata próbuje się dogadać ze swoją córką co do dalszych planów..Panna jest najwyrazniej zmęczona i cały czas płacze..Już mu chciałem powiedzieć, zapytaj co chciałaby robić i zrób tak jak dziecko chce bo będziesz pózniej całe życie żałował...ale postanawiam się nie wtrącać. Ruszam dalej. Piękny,słoneczny dzień, puste drogi czego można jeszcze chcieć ?


Docieram do Zwiefalten. Ponieważ jednak byłem tu niedawno i zwiedzałem główną atrakcję czyli klasztor, po szybkiej kawie jadę dalej


i odkrywam klasztor Obermarchtal. Nie zapisał się złotymi zgłoskami w historii... Jeszcze w połowie XVIII wieku odbywały się tu procesy o czary. Skazano wówczas siedem kobiet..W sumie podczas procesów skazano w klasztorze co najmniej 60...


W środku jednak prezentuje się imponująco...




Jest już trzecia po południu więc zostały jeszcze tylko dwie godziny. O piątej będzie już ciemno i zimno trzeba się więc powoli zbierać w drogę.


Raz w lewo, raz w prawo ale mniej więcej na północ czyli w stronę domu. Robi się już chłodno i przez chwilę rozważam czy się nie dozbroić...W końcu, jak zwykle, mam w kufrze zapas ciuchów ale gdy tak się zastanawiam kilometr ucieka za kilometrem


i już jestem u stóp Teck. To właściwie już koniec wycieczki więc nie ma co kombinować. Jakoś wytrzymam.


W promieniach zachodzącego słońca docieram do domu. Tym razem to był wyjątkowo udany dzień. 250 kilometrów przy pięknej pogodzie i bez stresu. Co najważniejsze bez wywrotek...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz