Kiddo

Kiddo
w drodze....

czwartek, 5 listopada 2015

Ulm


Kto by przypuszczał...5 Listopada a tu słońce i 15 stopni. O dziwo mam wolny dzień więc trzeba skorzystać z tej zapewne już ostatniej w tym roku okazji. Tyle tylko, że już nie mam pomysłów na krótkie wypady. Schwarzwald odpada bo raz, że to jednak sto kilometrów a dwa, że tam jednak zawsze chłodniej no i wilgotno. Jak to w lesie. Postanawiam więc ruszyć ponownie w Schwaebische Alb a potem się zobaczy.



Dzień jest naprawdę piękny. Chociaż to dopiero ledwo po dziesiątej to, przynajmniej w słońcu, jest bardzo ciepło. Jako, że Przezorny Zawsze Ubezpieczony zabieram ze sobą pełen zestaw ale już widzę, że dzisiaj nie będzie mi potrzebny.Z braku pomysłu kieruję się w stronę Lautertal chociaż tym razem trochę dookoła bo wszędzie są jakieś objazdy. No ale w ten sposób odkrywa się nowe trasy. Jazda w tygodniu po tych moich górkach to sama przyjemność. Żadnego ruchu. Właściwie cały czas jestem sam na drodze.


Nawet w Lautertal,gdzie w Sobotę było pełno motocyklistów,dzisiaj żywego ducha.


Jadę więc tak sobie przez opustoszły Lautertal i zastanawiam się co dalej. Za wiele opcji nie ma. W prawo do Sigmaringen i dalej przez Donautal....eeee...ile można. Dalej na południe ? Dzień za krótki. Więc albo szwędać się bez celu po Schwaebische Alb albo na lewo, do Ulm. Nigdy nie byłem w tym mieście więc jest to jakiś argument. W drodze powrotnej można zahaczyć o Blautopf...Wybór pada więc na Ulm co się okaże raczej mało trafionym pomysłem...Na początku jest całkiem fajnie. Piękna pogoda, ładne krajobrazy i puste drogi.


Póżniej jednak robi się mniej ciekawie.  Coraz większy ruch, jak to przed każdym większym miastem. Przyjemność z jazdy właściwie żadna. W końcu docieram do centrum. Łatwo je znależć, wystarczy kierować sie na katedrę. Jest to główna atrakcja Ulm. Jej budowę rozpoczęto w XIV wieku a na wieży - ponad 161m - znajduje się taras widokowy. Niestety nie ma windy...




Następną atrakcją Ulm jest Fischerviertel. W średniowieczu ta dzielnica była zamieszkała głownie przez rybaków i wiele stojących tutaj domów pochodzi jeszcze z tego okresu.


Oczywiście obligaroryjne galerie, kawiarnie. Jednak znów nie tak wiele jakby się można było spodziewać.





Kolejna atrakcja to Schiefes Haus. Pochodzący z XIV wieku budynek był wiele razy przebudowywany. Dzisiaj mieści się tu hotel.



Jeszcze krótki spacer po obronnych murach


Pokryty freskami ratusz. Tu znów by się przydała lustrzanka. Fasada to nie tylko freski ale całe mnóstwo wszelkiej maści detali.

Jeszcze tylko krótki spacer wokół katedry


I trzeba się zbierać w drogę. Do domu jeszcze ze sto kilometrów a o piątej będzie już ciemno. Trochę żałuję tego wypadu do Ulm. Trzeba było zostać w Schwaebische Alb i cieszyć się naturą i jazdą. Ulm niby fajne i zostało jeszcze wiele do zobaczenia no ale nie ma się co oszukiwać, Colmar to to nie jest. Trochę zmarnowana ta ostatnia wycieczka. No nic, jest nauczka na przyszły rok. Żegnam się bez żalu z Ulm. Pierwsze parę kilometrów to kocioł ale dalej jest już wspaniale. Piękne, słoneczne jesienne popołudnie fajna droga i mały ruch.


Oczywiście skoro już przejeżdżam przez Blaubeuren nie mogę sobie odmówić wizyty u Pięknej Lau.


No i oczywiście obowiązkowy spacer wokół Blautopf.



Na zakończenie dnia jeszcze niespodzianka. Zatrzymuję się pstryknąć parę zdjęć. Motor zaparkowałem na widocznym w dole zakręcie...


Zdjęcia zrobione, schodzę na dół do mojej Kiddo, odpalam i powoli ruszam...i nagle napada mnie zakręt. Chwila dekoncentracji i robi się niefajnie. Naciskam hamulce ale już widzę ze nic z tego nie będzie. Droga jest ograniczona krawężnikiem a dalej trawa. Udaje mi sie wyhamować ale nie na tyle, żeby uratować sytuację. Wjeżdżam na ten nieszczęsny krawęznik i dalej w trawę. Przez ułamek sekundy uśmiecham się w duchu do siebie - udało się. Niestety nie...Przednie koło grzężnie...jako, że jechałem już bardzo wolno mam nadzieję, że uda mi się motor utrzymać...Nie tym razem. Gleba. Właściwie to taka parkingówka tyle, że nie tylko motor leży ale i ja. Całe szczęście droga pusta...Nikt na mnie nie wjedzie no i wstydu sobie oszczędzę. Poza zdrowo zadrapanym gmolem nie ma żadnych szkód więc jest ok. W końcu po to są gmole. Odpalam moją Kiddo i ruszam dalej zastanawiając się po drodze co to q... było ? Rozumiem wylecieć z zakrętu przy 120 ale ja nie jechałem szybciej niż 40 a i zakręt jakiś śmiertelny nie był. W końcu dochodzę do wniosku, że to brak doświadczenia. Zamiast dodać gazu, przeciwskręt i patrzeć tam gdzie chcę jechać, zagapiłem się na ten krawężnik i zacząłem hamować. Dokładnie jak na filmie Twist of the wrist. No i z takim samym skutkiem. Wiedzieć to jedno a wykorzystać w sytuacji podbramkowej to już zupełnie inna bajka...No nic właśnie nabyłem doświadczenia. W sumie tanio. Głupio tylko, że na ostatniej w tym sezonie wycieczce...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz