Kiddo

Kiddo
w drodze....

niedziela, 7 sierpnia 2016

Krótki raport z wycieczki dookoła komina

Wczoraj zrobiłem pięćset kilometrów przez Schwarzwald, wróciłem do domu lekko zmęczony więc plan na Niedzielę czyli na dzisiaj był prosty. Robić to w czym jestem najlepszy i co najbardziej lubię czyli nic. Wyspać się, zjeść śniadanko, jakiś film obejrzeć. Motor odstawić do garażu, muzyki posłuchać i chałupę trochę ogarnąć. Na początku wszystko idzie jak po maśle. Budzę się w normie czyli o 10. Po porannej kawie pora na jakieś śniadanie, a że znów nie chce mi się po bułki jechać, tradycyjna polska jajecznica na boczku i cebuli zostaje zawnięta w meksykańskie tortille. Nie tak oryginalne jak wczorajsze frutti di mare ale tamte były zgapione a ta potrawa to moja inwencja. Po tak smakowitym śniadaniu oczywiście przychodzi czas na kolejną kawę a przy okazji oglądam zdjęcia z poprzedniego dnia. No i znów przychodzi ochota gdzieś pojechać. Postanawiam, że do garażu pojadę trochę okrężną drogą.
Na początek Tubingen. Piekne miasto, chyba najładniejsze w okolicy. Szkoda tylko, że zamieszkałe przez tzw. Gutmenschen. Tak naprawdę to mam nadzieję, że chociaż dzisiaj Niedziela to zaprzyjazniony kiosk będzie otwarty bo to jedyne miejsce w okolicy gdzie można dostać tytoń 7 Seas. Po drodze obowiazkowy przystanek przy klasztorze Bebenhausen. Jest właściwie za rogiem i byłem już w nim kilka razy więc tylko obligatoryjny pstryk. Na dłuższą sesję zdjęciową przyjdzie czas jesienią jak się już za zimno zrobi na dłuższe wycieczki.


Kiosk jest oczywiście zamknięty. Lato, Niedziela, piękna pogoda i mnóstwo ludzi spacerujących uliczkami ale po co zarabiać pieniądze...Tak więc tylko obowiązkowa fotka


i można jechać dalej. Zaraz za miastem, na  wzgórzu, widoczna z daleka, jest Kaplica Św.Remigiusza. Wiele razy przejeżdżając tędy przykuwała moją uwagę i dziśiaj jako, że jadę bez planu, jest okazja aby zbadać temat. Pierwsza kaplica w tym miejscu została wybudowana w 1050 roku jako miejsce spoczynku jej fundatora Hrabiego Anselma z Calw. Jak głosi legenda, hrabia Anselm zarządził aby po jego śmierci trumnę z jego zwłokami złożyć na wozie ciągniętym przez woły i tam gdzie się zatrzymają wybudować kaplicę. Wołom zapewne nie chciało się pchać pod górę, która ma 500 metrów i zatrzymały się u jej stóp. No mnie też się nie bardzo uśmiecha taki spacer więc zadowalam się pstrykiem z parkingu.


Ruszam dalej ale nie mam jakiegoś konkretnego planu. Raz w lewo, raz w prawo. Błąkam się po okolicznych wioskach. Nie jest to co prawda mój ulubiony Schwarzwald ale tu też zawsze można trafić na jakieś ciekawe historie. Na przykład w Wachendorf, w środku wioski, stoi zamek.


Oczywiście muszę się zatrzymać aby dokładniej się sprawie przyjrzeć. Niestety...tabliczka na murze nie pozostawia złudzeń. Wstęp wzbroniony, teren prywatny. Jest i druga tabliczka. Zamek pochodzi z 1555 i znajduje się od tamtej pory nieprzerwanie w posiadaniu rodziny von Ow. Przy drzwiach jest dzwonek. Krótko i na temat :


Właściwie to mógłbym zadzwonić i powiedzieć, że znam Izkę von Hohenzollern więc należę do towarzystwa ale to by było mocno naciągane i by się chyba jednak nie spotkało ze zrozumieniem...
Dalej przed siebie...drogami znanymi z wcześniejszych wycieczek i zupełnie dla mnie nowymi. Co jakiś czas zatrzymuję się na fotkę. Wodopój dla koników


albo krajobrazy.



Tak docieram do klasztoru w Beuron. Pielgrzym na krok się nie ruszył od mojej ostatniej wizyty...

Oczywiście, obowiązkowe fotki.



Wracam na parking. Zostawiłem moją Kiddo samą a teraz ma towarzystwo. Jakieś dziesięć motocykli.
Przeróżne, od HD do Bandita. Same baby i to w wieku poprodukcyjnym. Widać, że mocno zorganizowane bo mają zamówionego przewodnika. Eh ciotki, niby rockendrolowo ale na wycieczkę to z Neckermannem. Ale fajnie, że się nie dają.
Beuron to dolina Dunaju. Jedna z bardziej ciekawych tras na wyprawy motocyklowe. Piękne widoki i kilka zamków. Ten na zdjęciu to Werenwag.




Droga prowadzi do Sigmaringen gdzie oczywiście nie mogę sobie odmówić zdjęcia domu Izki von Hohenzollern.


Na zakończenie zaglądam jeszcze do zamku Lichtenstein ale kiedy docieram do jego bram właśnie zamykają podwoje. Szkoda, widok od tej strony nie robi wrażenia.


Na zakończenie wbijam się w jakieś roboty drogowe, korki i Reutlingen, które tak chciałem ominać. Jednak o dziwo całkiem sprawnie się przez ten cały chaos przebijam i po ośmiu godzinach i trzystu kilometrach docieram do garażu. No to była faktycznie okrężna droga...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz