Kiddo

Kiddo
w drodze....

niedziela, 7 sierpnia 2016

Hochschwarzwald

Wolny weekend połączony z ładną pogodą....Trzeba wykorzystać taką okazję. W planie była dwudniowa tura po południowym Schwarzwaldzie ale trochę przesadziłem z wydatkami we Francji więc trzeba plany dopasować do zasobów finansowych. Trochę daleko ten południowy lub inaczej wysoki Schwarzwald jak na jednodniową wycieczkę. Postanawiam, że po prostu ruszę w drogę i zobaczymy co z tego wyniknie. Na szczęście udaje mi się ściągnąć motor dzień wcześniej z garażu. Zatankowany do pełna jest gotowy na nowe przygody i nie będę musiał tracić czasu rano. 
Budzę się o jakiejś nieludzkiej porze. 5 rano. Co tu robić ? Zaczynam od kawy....czas jakoś nie bardzo chce mijać. No więc jeszcze jedna kawa....Trzeba by było coś zjeść ale nie chce mi się po bułki jechać. Bedzie więc dzisiaj śniadanie dle ubogich....frutti di mare po studencku.


Jakoś dobijam do ósmej. Słońce świeci już radośnie chociaż za ciepło nie jest. Pakuję, jak zwykle na wszelki wypadek, polarek, przeciwdeszczówki i można jechać. Przebijam się przez okoliczne wioski, same znane kąty. Zawsze jednak znajdzie się coś do pstryknięcia.


Docieram do Hornberg. Kiedyś zrobiłem taką turę : Miasta przez które się tylko przejeżdża. Hornberg też był na liście i nic się nie zmieniło. Nie ma tu tak naprawdę po co się zatrzymywać.


Najciekawsza jest historia misia. Przez wieki stała w centrum Hornberg restauracja i hotel " Pod Misiem ". Nie przetrwała jednak bombardowania pod koniec II Wojny Światowej. W roku 1957 na jej miejscu otwarto nowy hotel o bardzo wyszukanej nazwie : " Niedzwiadek ", którego wejście zdobiła rzezba przedstawiająca misia. W 2005 roku hotel rozebrano ale rok pózniej zrobino tunel i obwodnicę wokół Hornberg co pozwoliło na nowo zaprojektować i przebudować centrum miasta. W 2012 powstał Plac Niedzwiedzia i miś ma teraz swoje miejsce.


Z budynków najdostojniej prezentuje się oczywiście Ratusz.


Zostawiam Hornberg za sobą i ruszam dalej. Mijam Triberg znany z  najwyższego wodospadu w Niemczech. Nie jest to zgodne z prawdą ale jako reklama spełnia swoją rolę. Miasto jest zapchane turystami a że już tu byłem mogę bez żalu jechać dalej. Dzięki temu, że tak wcześnie ruszyłem w drogę mam dobry czas więc mogę jechać do Hochschwarzwald.  Od Triberg droga zaczyna pnąć się w górę, powyżej 1000 metrów i zaczyna się robić coraz chłodniej. Cały czas było chłodno ale teraz to już jest mało przyjemnie. W końcu się poddaje i zakładam moją kurtkę przeciwdeszczową. No teraz mogę jechać. No a przy okazji pstryk na okolicę. Muszę z przykrością przyznać, że ta część Schwarzwaldu jest ciekawsza od mojej...


Docieram do Titisee. Nazwa pochodzi od słowa Teti co w dialekcie alemańskim oznacza małe dziecko bo tutaj nie bocian je przynosił tylko się brały z jeziora. Czy same z niego wychodziły czy rybacy odławiali  nie udało mi się wyjaśnić. Jedno natomiast jest pewne. Wycieczka do Titisee w Sobotę to grube nieporozumienie. Drogi dojazdowe zapchane podobnie jak samo miasteczko. Zupełnie jak na Monciaku.



Titisee to jedna z większych atrakcji turystycznych regionu no a do tego lato i Sobota. Trochę się kręcę po deptaku pełnego Cepeeli. Oczywiście królują zegary.



Pstrykam kilka fotek i uciekam. Jedyny plus, że zrobiło się ciepło i mogę się pozbyć mojego sztormiaka.



 Jak już wspomniałem ta część Schwarzwaldu jest ciekawsza od mojej, północnej ale u mnie nawet w słoneczną Niedzielę na Schwarzwaldhochstrasse nie ma takiego ruchu. O dziwo od Titisee ruch maleje i można się cieszyć jazdą i krajobrazem.




Docieram do głownego punktu programu dzisiejszej wycieczki. Wodospad Todtnau, który jest odwiedzany co roku przez pół miliona turystów. Na szczęście nie jest daleko od parkingu...



Nacieszywszy się widokiem mogę się zbierać w drogę. Do domu jeszcze daleka droga. Przez chwilę się zastanawiam czy nie jechać przez Freiburg ale ponieważ znam tę drogę na pamięć postanawiam jechać na przełaj. Tak trafiam do miasteczka St.Peter, które jest  znane z założonego w XI wieku klasztoru o tej samej nazwie. Klasztorny kościół z czerwonego piaskowca wybudowano w latach dwudziestych XVIII wieku.




Przez miasteczko, jak to zwykle w Niedzielę, paradują wszelkiej maści traktorki. Jest to super sprawa jeżeli się siedzi w kawiarni na tarasie popijając zimne piwo. Gorzej gdy przyjdzie za takim jechać....


Przebijam się przez ten południowy Schwarzwald. Raz z górki, raz pod górkę.


Wpadam w końcu na drogę numer 500 którą docieram ponownie do Triberg. Tym razem nie mogę sobie odmówić pstryknięcia wodospadu.



Niestety wodospady mają to do siebie, że im wyższe tym więcej trzeba chodzić. Pstrykam obligatoryjne fotki i odpuszczam piesze wędrówki. Mam wytłumaczenie bo po pierwsze już tu byłem a po drugie czas wracać a droga daleka. Z Triberg też postanawiam jechać dalej na przełaj zostawiając z boku znane mi drogi. Przejeżdzam przez Schramberg znane głownie z fabryki zegarków Junghans a także i z tego, że w 1982 roku przelatujący nad miastem F-4 Phantom zgubił AIM 9 Sidewinder. Po wielodniowych poszukiwaniach znaleziono ją u jakiegoś bauera w szopie. Przebiła dach i wbiła się w betonową posadzkę. O dziwo nie wybuchła, może dlatego, że to pocisk typu powietrze-powietrze. Potem przez Oberndorf i Horb am Neckar do Tubingen no a to już prawie w domu. Pstrykam jeszcze coś po drodze


i po 12 godzinach i pięciuset kilometrach docieram do kwatery głównej. Trzeba będzie kiedyś powtórzyć ale tym razem poświęcić nie jeden a trzy dni na dokładniejsze zbadanie Hochschwarzwald. No i nie w weekend.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz