Już w Marcu wpisujemy do planu : 25 - 26 Lipca wolne i rezerwujemy hotel. Tak więc nie ma odwrotu. Dzień przed wyjazdem, zrywam się godzinę wcześniej z pracy i jadę pobrać Kiddo z garażu. Trzeba jeszcze zatankować i sprawdzić ciśnienie w oponach. Umawiam się z Hatem na 8.45 mając płonną nadzieję, że uda nam się ruszyć o dziewiątej. Budzę się grubo przed siódmą, S3 błyska na niebiesko..." Marcin, możemy wyjechać o10 ? Wróciłam do domu o 5 rano " Jak to o piątej rano ? Zmiana jest do 23....No trudno, kolejna kawa...O dziesiątej pojawia się Hatem i nie wygląda najlepiej...Pytam: gdzie byłaś ? Jak to gdzie? W pracy. KEF miał problem i zawrócił plus jakaś grupa z Anglii do Turcji przez Stuttgart nie zdążyła na samolot i się awanturowali i dopiero kilku funkcjonariuszy Bundespolizei opanowało sytuację. I tak do piątej rano zeszło. Zanim poszła spać było przed szóstą...Walczymy jeszcze z bagażami bo jakieś straszne burze zapowiadają więc trzeba trochę więcej zabrać i to wszystko nie za bardzo chce się zmieścić do kufra więc przepakowywuję cały kram do torby i w końcu o wpół do jedenastej jesteśmy w drodze.
Droga przez Schwarzwald mija bez żadnych przygód. Nie wiem czy Hatem podziwiała po drodze krajobraz...W każdym razie przed Freiburgiem gdzie droga krajowa jest rozbudowana jak autostrada i już można 120 lecieć czuję, że mój plecaczek zamienił się w worek kartofli na moich plecach...Hatem zasnęła...mam nadzieję, że mi nie spadnie. Po paru minutach coś tam się z tyłu sklepu rusza ale po chwili znowu worek z ziemniakami...We Freiburgu krótki postój, trzeba zatankować, colę wypić, kości rozprostować. Francja już za rogiem. W końcu docieramy. Hatem zmęczona ale najwyrazniej szczęśliwa.
W drodze do Colmar zawsze robię krótki postój w Neuf - Brisach. Tym razem oczywiście też. To miasto to wybudowana w XVIII wieku twierdza w formie gwaizdy więc jego pełny urok podziwiać można tylko z powietrza. Środek miasta to olbrzymi plac ćwiczeń.
Opuszczamy Neuf - Brisach i pomykamy do Eguisheim. Jedno z piękniejszych miasteczek we Francji ( chociaż Alzacja tak na prawdę to nie Francja. Inna mentalność, inna architektura, inna kuchnia no i inne ceny...) oczywiście należy do związku Najpiękniejszych...
Poniewaz Eguisheim i Colmar mam obstrykane i zdjęcia można obejrzeć we wcześniejszych postach tym razem trochę innych zdjęć.
No ale klasyków i tym razem nie może zabraknąć
Hatem ogałaca sklep z kandyzowanymi owocami
i możemy ruszać do Colmar. To tylko kilka kilometrów więc po chwili meldujemy się w hotelu. Parkuję na podziemnym parkingu i nagle stwierdzam, ze coś mi kwiczy w moim motocyklu. Tak nieśmiało ale jednak. Będę musiał się temu dokładniej przyjrzeć po powrocie. Póki co trzeba się trochę ogarnąć i można ruszać w miasto. Na początek obowiązkowo karuzela na Champ de Mars. Ze wszystkich jakie widziałem we Francji ta jest najbardziej imponująca.
Hatem nie może sobie odmówić przejażdżki.
Zaraz obok jest fontanna z 1864 roku. Jest dziełem Auguste Batholdi ( tego od Statue of Liberty ) a figura w jej centrum przedstawia admirała Bruata urodzonego w Colmar i od niej pochodzi też nazwa fontanny.
Idziemy zwiedzać tak dobrze już mi znane miasto. Na fasadach zawsze jest co pstryknąć.
Dochodzimy do wybudowanego w latach 1234 - 1365 Kościoła Św.Marcina
i Maison Pfister z 1537
trochę się jeszcze kręcimy po mieście pstrykając to i owo
a potem już trochę zmęczeni idziemy coś zjeść. Po mojej ostaniej wizycie w Colmar i wielkim rozczarowaniu wiem, że kuchnia w mojej Jupiler Cafe działa tylko do 20.30 więc tym razem lądujemy w niej z dużym zapasem czasowym. Oczywiście stek i Leffe. Najedzeni, napojeni nabraliśmy sił i ruszamy do La petite Venise czyli do małej Wenecji.
jak na Quai de la Poissonnerie przystało są i tu odpowiednie dekoracje
Następny klasyczny motyw z Colmar :
Nam pozostaje jeszcze tylko wieczorny spacer.
Wracając zachodzimy jeszcze do Jupiler Cafe na Leffe. Jest wspaniały letni wieczór i można by tak siedzieć jeszcze długo ale mojej towarzyszce podróży baterie się zupełnie wyczerpały....
Następnego ranka budzę się o wpół do szóstej...Co tu robić o takiej porze ? Wychodzę przed hotel na papierosa, trochę spaceruję po zupełnie pustych o tej porze ulicach i dochodzę do wniosku, że trzeba wrócić po aparat i zrobić kilka zdjęć. W hotelu właśnie jednak zaczynają wydawać sniadanie....no a potem mnie zmogło i znów poszedłem spać. Szkoda. Mogły być fajne zdjęcia. O 10 znów jesteśmy aktywni i ruszamy w miasto. Kolejny klasyczny motyw : Koifhus z 1480 roku
Podczas gdy ja dalej pstrykam jakieś śmieszne elementy architektury
Hatem odwiedza Marche couvert czyli wybudowaną w 1865 roku halę targową. Tam też można pstryknąć to i owo.
Potem ponownie utartym szlakiem do Małej Wenecji.
Po drodze widzimy jak się przygotowywuje tarte flambee czyli Flammkuchen.
Sniadanie jadłem o szóstej rano a tu już się robi południe. Coś można byłoby przekąsić ale takim plackiem to się jeszcze nikt nie najadł. Ruszamy więc tam gdzie można coś konkretnego skonsumować. Po drodze pstrykając a to dekoracje w restauracji
a to ozdobniki na fasadach
mijamy Le Koifhus
i La maison Pfister
i docieramy do obowiązkowego punktu każdej wizyty w Colmar : La maison des Tetes. Fasadę tego wybudowanego w 1609 roku domu zdobią rzezby głów i groteskowych masek. Razem 106.
Ulice już od rana są pełne turystów.
Nawiązując po drodze nowe znajomości
pstrykając nadal to i owo
zmierzamy do Jupiler Cafe. Pełne restauracje i wystawy przypominają nam nieustannie, że już pora na małe co nie co
więc bez wiekszego zastanawiania się, po dotarciu do celu, zamawiamy po steku, tym razem w sosie z zielonym pieprzem. Jak zwykle znakomite.
Jest już godzina piętnasta więc najwyższy czas się powoli zbierać. Do domu daleka droga a trasę przez Schwarzwald zaplanowałem widokową więc kilka godzin nam zejdzie. Oczywiście na zakończenie obowiązkowa wizyta przy Statule Wolności. Ta 12 metrowej wysokości replika została postawiona dla upamiętnienia setnej rocznicy śmierci Auguste Batholdiego
Nad Renem Hatem koniecznie domaga się zdjęcia jak z reklamy Triumpha Bonneville.
Na wszelki wypadek pstrykam jeszcze jedno...
potem to już tylko przeprawa promem i piękna droga przez Schwarzwald.
Tym razem Hatem podziwia piekne okoliczności przyrody ale już krótko przed domem znów czuję worek ziemniaków na plecach Jednak ją zmogło...Paskudny dzień a właściwie noc w pracy, potem dwa aktywne dni zrobiły swoje. Mieliśmy jeszcze obejrzeć zdjęcia ale to już nie dziś...Zadowoleni z udanych dwóch dni, pięknej pogody i wrażeń żegnamy się do następnego dnia. Przezornie jednak tym razem już żadnych obietnic nie robię....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz