Kiddo

Kiddo
w drodze....

środa, 13 lipca 2016

Vercors

Jakoś pogoda w tym roku nie rozpieszcza...Ani jednej wycieczki nie zrobiłem od mojego powrotu z ITT a to już miesiąc minął. Ciągle deszcz, burze i oczywiście raczej mało tropikalne temperatury. No właśnie, burze. Wyjątkowo silne, pioruny i tornada a to w mojej branży oznacza tylko problemy. Po miesiącu takiej zabawy mam już serdecznie dosyć. Chyba najwyższa pora zmienić pracę chociaż wygląda na to, że za rok i tak bedę bezrobotny...racjonalizacja.Wielka strata to nie będzie. To i tak już nie ta sama firma. Mam nadzieję, że nas przynajmniej na początku lata zwolnią. Zrobię sobie dłuższe wakacje a potem będę się martwił co dalej. Wreszcie nadchodzi długo oczekiwana, wielkopomna chwila : urlop. Zaczynam od wizyty w Gdańsku. Trzeba się z dziećmi zobaczyć, sprawdzić jak tam sobie maluchy radzą. No i Mamę odwiedzić. Po tygodniu, w Sobotę, wracam do Stuttgartu. Mogę się pakować i następnego dnia ruszać po nowe przygody.



Niedziela to dobry dzień na przebijanie się przez Schwarzwald. Ruch niewielki no i co najważniejsze żadnych ciężarówek. Zatrzymuję się gdzieś po drodze trochę kości rozprostować a już po chwili staje obok mnie inny Trampkarz. Ucieszył się, że bratnią duszę zobaczył więc zawrócił żeby chwilę pogadać. Oczywiście zapraszam go do Polski na ITT 2017. Rozmawiamy chwilę o tym i owym a głownie na temat " Transalp najlepszy jest i dlaczego ? " a potem ruszamy, każdy w swoją stronę. Nie mam tego dnia jakiejś wielkiej trasy do pokonania. Tradycyjnie już pierwszy przystanek we Francji robie w Quingey a to jakieś 400 kilometrów.  To może być i bardzo dużo ale nie na tej trasie. Jadę w sumie na pamięć, tak 90kmh czyli rekreacyjnie. To zresztą najfajniejsza prędkość dla Trampka. Docieram na kemping około 17, rozbijam obozowisko i idę zobaczyć co się w Quingey od roku zmieniło. Niewiele...właściwie to nic. Obok pola namiotowego wciąz urzędują kaczuchy a miasteczko też się w Las Vegas nie zamieniło.


Następnego dnia po obowiązkowej kawie mogę zwijać majdan i ruszać w drogę.Teraz rozpoczyna się właściwa przygoda bo do tej pory to było tylko zwiedzanie starych kątów. Pierwszy odcinek to francuska Jura.




Wszędzie wspaniałe widoki, małe miasteczka i właściwie w każdym mam ochotę się chociaż na chwilę zatrzymać...


I tak podziwiając piękne okoliczności przyrody



docieram w końcu w okolice Grenoble.


Z Grenoble nie polubiliśmy się już w zeszłym roku...Po kilkuset kilometrach pięknych górskich tras, jak zwykle we Francji właściwie pustych ląduję w okrutnym kotle setek samochodów. Omijam autostrady ale i tak ruch jest spory. Szczerze odradzam wizytę w Grenoble i jego okolicach...Na szczęście już w Sassenage odbijam na drogę departamentową 531 i wbijam się w Vercors.






Jade przez Gorges de la Bourne, mijam Villard de Lans i docieram do Choranche gdzie chce zobaczyć sławną jaskinię. Jest już jednak 18 i dzisiaj nici ze zwiedzania. Kawałek dalej, w Pont en Royans, rozbijam obóz. Jak zwykle na Camping Municipal. Trochę trzeba się ogarnąć, szybki prysznic i ruszam pstryknąć parę fotek.






Niestety kemping jest trochę za daleko żeby iść na piechotę więc chcąc nie chcąc muszę odpalić moją Kiddo. Przy okazji kręcę się trochę po okolicy.


Następny dzień rozpoczynam od wizyty w La Grotte de Choranche. Przez grotę przepływają dwie podziemne rzeki Coufin i Chevaline, które się w niej łączą i tworzą małe jeziorko. Zwiedzanie trwa około godziny i jest godne polecenia. 




Opuszczam Choranche i ponownie przez Pont en Royans i drogą 518


docieram do Die.



Jadę dalej ale tu, w Die kończy się pierwszy etap mojej wyprawy. Po czasie widzę, że trzeba było dłużej zostać w Vercors a zwłaszcza zaliczyć Route de Combe Laval. No nic, będzie powód żeby wrócić. No i może się w końcu nauczyć jeżdzić bo na zdjęciach wspomniana Combe Laval wygląda na trochę bardziej wymagającą...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz