Kiddo

Kiddo
w drodze....

czwartek, 14 lipca 2016

Willys i dziewczyna

Możecie być pewni, że w każdym francuskim miasteczku znajdziecie dwie rzeczy. Pomnik mieszkańców poległych na frontach I i II Wojny Światowej i Office de Tourisme. W Langeac nie jest inaczej. Jedyny problem, to to, że ludzie pracujący w tych punktach informacji turystycznej strasznie sobie biora do serca to co robią. Jest to bardzo fajne pod warunkiem, że to Ty jesteś obsługiwany a nie jak czekasz na swoją kolej...Po dłuższej chwili oczekiwania pobieram mapke okolicy z karmnika plus parę prospektów i ruszam w drogę. Mapka a właściwie mapa okazuje się rewelacyjna. Z jednej strony taka pseudo topograficzna z zaznaczonymi co bardziej malowniczymi trasami i miejscami wartymi zobaczenia a z drugiej niezła mapa drogowa regionu. Zawsze jestem pod wrażeniem jak to wszystko jest we Francji zorganizowane.Tak uzbrojony ruszam sprawdzić czy trasa polecona mi poprzedniego wieczoru przez Francuza na dobitej AT jest warta zobaczenia. Chociaż...wszystko jest warte zobaczenia.

I tak przez St-Arcons-d'Alier, Prades, St-Privat-d'Alier, Alleyras










 docieram do ukończonego w 1870 roku wiaduktu Chapeauroux


Potem do Saugues gdzie największą atrakcją jest jak dla mnie ta oto ikona motoryzacji. Czyste piękno.


Z Saugues ruszam z powrotem na północ bo na liście miejsc do zobaczenia  jest jeszce Brioude.
Po drodze oczywiście też jest co podziwiać.



Samo Brioude bez większych rewelacji ale może już po prostu za dużo tego wszystkiego. No i upał mocno zniechęca...




Wracam do Langeac, trochę się ogarniam i idę jeść jakąś kolację. O dziwo bar gdzie jadłem wczoraj jest zamknięty za to ten, który wczoraj miał pauzę jest dziś otwarty. Jak nic się umawiają...W sumie udany dzień i dobrze, że posłuchałem bratniej duszy. Inaczej pewno bym tylko przez ten region przeleciał i przegapił wiele ciekawych miejsc. I tak przegapiłem ale zawsze trochę mniej...
Następnego dnia zbieram się bez specjalnego pośpiechu. Mam zamiar dojechać gdzieś w okolice miasta Roanne bo tam, niedaleko jest do zobaczenia Chateau de la Roche. Nie jest to jakaś wielka trasa więc bez paniki. Robiąc pauzy tu i ówdzie na kawę



docieram do Ambert gdzie mam zamiar, oczywiście też przy kawie, zastanowić się jak dalej jechać. Na centralnym placu mam dwie opcje. Mogę zaparkować w cieniu gdzie przyjemnie albo w słońcu obok innego Transalpa. Czarny silnik i bębnowy hamulec. Jeszcze starszy od mojej Kiddo. Parkuję oczywiście obok Transalpa i ide się rozejrzeć. Na początek oczywiście karuzela. Nie tak imponująca jak ta w Colmar ale zawsze. Tegoroczna objazdówka po Francji jakoś w nie nie obfituje.






Słońce pali niemiłosiernie więc, w sumie bez planu, wracam do mojej Kiddo. W tym samym momencie pojawia się właściciel, a właściwie właścicielka tego leciwego Transalpa. Trudno ocenić ale jakieś 36-38 lat, krótkie włosy, raczej z tych alternatywnych. Oczywiście zaczynamy rozmowę od tego dlaczego Trampek super jest. Dziewczyna skarży sie na hamulec bębnowy ale ją pocieszam że mój to też nie jakaś rewelacja. Pyta dokąd jadę i którędy a słysząc, że w sumie nie mam planu poleca mi zobaczyć Thiers i radzi jak dojechać. Opowiada, że mieszkała wiele lat w Prowansji, w pobliżu Niceii ale wróciła do Ambert więc rozmowa schodzi na Prowansję. Tak sobie gadamy i gadamy, dziewczyna jest fajna ale słońce pali bez litości więc w końcu mówię chodz pójdziemy gdzieś na kawę czy inne menthe a l'eau ale ona patrzy na zegarek i już widzę, że nic z tego. Zapraszam ją jeszcze na zlot i to by było na tyle. Ruszamy każde w swoją stronę. Ja do Thiers a ona tam gdzie ją życie wzywa. Jadę więc do tego Thiers i tak sobie myślę...nie chciała pójść ze mną na kawę ? Ze mną ? Krótkie włosy....e...pewno lesbijka była. Zachodzi też inna możliwość. Może ona teraz też przerabia w myślach całą historię...i tak sobie w duchu mówi : "Merde, fajny koleś był można było gdzieś skoczyć a ja do roboty muszę"  Tak i ta wersja jest bardziej prawdopodobna a na pewno bardziej mi się podoba.  Na takich to egzystencjalnych rozważaniach mija mi droga do Thiers, zresztą faktycznie godna polecenia. Samo Thiers to jak już poprzednio wspomniałem, centrum wytwarzania noży i wogóle wszystkiego co służy do cięcia. 70 procent francuskiej produkcji pochodzi właśnie stąd. Co drugi sklep to noże. Wróć, zle.Wlaściwie to jest tak , na pięć sklepów z nożami jest jakiś inny lokal. Proszę zwrócić uwagę na ceny..Tu może wszystkiego zabraknąć, tylko nie noży.
.


Samo Thiers a przynajmniej jego stara część jest pięknie położone.


Mocno rozczarowany cenami noży a zwłaszcze Laguiole zostawiam Thiers i ruszam dalej. Docieram do Feurs



Jest dosyć wcześnie bo coś koło 15 ale jakoś nie chce mi się dzisiaj dalej jechać. Zresztą i tak właściwie dojechałem gdzie chciałem. Wiem, że jest tu kemping więc rozbiję namiot, trochę się ogarnę i przyjdę do miasta coś wciągnąć na kolację. No kemping jest tylko do niego trafić nie jest tak prosto. Zdecydowanie najgorzej oznakowany kemping we Francji. W końcu trafiam na elegancki mur z olbrzymim napisem Kemping. Wjeżdżam przez bramę i WTF ? To też nie kemping. W końcu trafiam...chyba pół godziny to trwało. Po zajęciach obowiązkowych ruszam na miasto coś zjeść. Te się w międzyczasie zupełnie wyludniło.




Fajne to jest bo można wszystko zostawić co zresztą i tak zawsze robię. Kurtka, kask nie trzeba ze sobą dzwigać. Kto niby miałby ukraść jak tu nikogo nie ma ? Lato, 21 a miasto jak wymarłe. Podobnie było dwa lata temu w Cognac. Też puste ulice o 21. No ale wtedy o tej 21 było 35 stopni.
Kebab działa. Zamawiam taką solidną porcję, biorę talerz i zasiadam przy stoliku. Oddaję się konsumpcji  gdy widzę jak ulicą przepływają dwa GS. 1200 i 650 czyli pan i pani. Na szwajcarskich blachach. Jak nic tez kempingu szukają. Niestety minęli mnie więc nawet nie było sensu machać. Posiliłem się, trochę pokręciłem po mieście duchów i wracam na kemping. A tam obok mojego namiotu dwa GS z białymi krzyżami. Moi Szwjcarzy. Heidi i Lukas w drodze do Portugalii. Właśnie ich pierwszy dzień urlopu. Ponieważ tak jak i mnie za navi służy im mapa i kompas trochę kluczyli ze względu na objazdy. I faktycznie szukali Kempingu. Zasiadamy przy piwie, tzn ja bo oni piją wino no i rozpoczynają się opowieści. Oboje koło 60 a jeżdżą od 18 roku życia. Lukas jeszcze do tego zrobił osobne kursy na jazdę w terenie i pokonywanie zakrętów więc się oboje serdecznie uśmiali słuchając o moich przygodach z zakrętami. Oczywiście wymieniamy się wrażeniami i doświadczeniami z Francji. Tu to już mogę kroku dotrzymać. Potem jeszcze o tym i owym i tak nam cały wieczór mija. Pora się zbierać. Jutro znów każdy w swoją stronę...

...to be cont.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz