Kiddo

Kiddo
w drodze....

czwartek, 21 lipca 2016

Trzy klasztory

Czerwiec nie rozpieszczał za to teraz temperatury jak w Hiszpanii. Ponieważ ostatnie pięć dni w pracy zupełnie mnie wykończyło postanawiam wykorzystać mój wolny dzień i uciec od tego całego chaosu. Mam co prawda co robić w domu ale jak wiadomo, robota nie zając, nie ucieknie. Jakieś prania, sprzątania, prasowanie.... Poza tym na jutro zapowiadają najgorętszy dzień lata - 38 stopni więc jedyna ucieczka przed tym upałem  to wybrać się do Schwarzwaldu bo tam jest zawsze jednak trochę chłodniej. We Wtorek wieczorem, po pracy jadę do garażu po moją Kiddo, żeby na drugi dzień nie tracić czasu. Następnego dnia zrywam się o siódmej rano, kawa jakieś drobne śniadanko i o dziewiątej jestem już w drodze.

Motto na dziś : trzy klasztory. Dwa znam, trzeciego nie. No a przy okazji Schwarzwaldhochstrasse, uważana za jedną z piękniejszych tras w Europie. We Francji takich i lepszych tras są dziesiątki no ale niech im będzie...Krótko przed Herrenberg, w środku lasu, dwóch policjantów na motocyklach, postanowiło kontrolować motocyklistów. Jasna sprawa też wpadam w ich szpony...Szybka kontrola, życzymy sobie miłego dnia i mogę jechać dalej. Pierwszy na mojej liście jest klasztor a właściwie ruina klasztoru benedyktynów w Hirsau. W XI wieku, kiedy powstał był największym klasztorem na terenach niemioeckojęzycznych. W okresie reformacji klasztor przejął władający Wurttembergią Herzog Ulrich i mnichów pogonił a obok klasztoru wybudował pałac, z którego korzystał w czasie polowań. Sto lat pózniej wszystko puścili z dymem francuzi podczas wojny z Ligą Augsburską. Po drodze muszę się oczywicie zatrzymać obok mostku. Są takie miejsca gdzie zawsze robię krótką pauzę i to właśnie jedno z nich.


Po krótkiej przerwie ruszam dalej w stronę Calw. Tak nawiasem trasa Nagold - Calw - Pforzheim nie jest za długa ale też bardzo atrakcyjna dla bikerów. Chwilę pózniej docieram do Hirsau. Jest dopiero dziesiąta ale upał już daje się we znaki. Tak więc kilka szybkich pstryków pałacu Herzoga Ulricha




i krużganka klasztoru




i szybko zbieram się w drogę. Jak najprędzej zatopić się w Schwarzwaldzie.


Jadąc odwiedzić klasztor Frauenalb przejeżdżam przez Bad Herrenalb...niestety miasto jest zupełnie rozkopane wszędzie jakieś objazdy co przy żarze lejącym się z nieba jest mało zabawne. Docieram jakoś do Frauenalb. Tu mnie jeszcze o dziwo nie było.






Pochodzący z XII wieku klasztor w XIX wieku pełnił rolę szpitala wojskowego a pózniej były w nim instalowane zakłady przemysłowe. Po kilku pożarach pozostała jedynie ruina. Obecnie jest używana jako miejsce koncertów muzyki klasycznej  lub są tu wystawiane sztuki teatralne. Niestety nie można wejść do środka.




Ponieważ robi się coraz cieplej tracę ochotę do dalszego zwiedzania i ruszam dalej w stronę Baden - Baden aby tam wskoczyć na krajową pięćsetke czyli Schwarzwaldhochstrasse.


Zahaczam o Gernsbach


gdzie jest magiczny Katz'scher Garten ale ponieważ już go zwiedzałem a dziś jest baaardzo ciepło więc tym razem jadę dalej.


oczywiście nie może zabraknąć klasycznych wygibasów.


 Docieram do Baden - Baden gdzie zatrzymuję się koło banku pobrać pieniążka. Jest termometr : 34 stopnie. W cieniu. Czyli bedzie jakieś 38...Nawet nie myślę o tym aby wjeżdżać do miasta, które i tak już znam. Odbijam na północ na drogę numer 500. Chwilę pózniej jestem już nad Mummelsee.


Niestety moje nadzieje okazały się płonne. Nic tu chłodniej nie jest...a przynajmniej niewiele. Na początek trzeba coś przekąsić. Spaetzle mit Sauerkraut. Typowo szwabska kuchnia. Po naszemu to lane kluski z kiszoną kapustą i kawałkami boczku. Chłopskie jedzenie.
Oczywiście idę odwiedzić moją zaprzyjaznioną kózkę ale biedne zwierzątko nie jest dziś w nastroju do rozmowy. Jej też upał daje się we znaki.


Trzeba też odwiedzić syrenkę. Wokół jeziora, które swego czasu było położone na zupełnym odludziu bez żadnych dróg dojazdowych powstało wiele sag. Jedna z nich jest właśnie o żyjącej w jeziorze syrenie, która w nocy pomagała ludziom, śpiewała i tańczyła. Dziś jest tu jednak pełno turystów...


Widok na nowy hotel. Stary spłonął w pożarze 5 Maja 2008.


Na pożegnanie odwiedzam jeszcze ponownie kózki.


Obowiązkowa panorama


i mogę ruszać dalej. Tym razem do Klasztoru Wszystkich Świetych. Pochodzi z XII wieku ale po rozwiązaniu w XIX w. popadł w ruinę.




Tutaj też są wystawiane sztuki teatralne.



O spacerze nad wodospad przy tej temperaturze nawet mowy nie ma. Ruszam dalej w dól do Oppenau a potem do Bad Peterstal słynące z wody mineralnej. Zdobyła nawet w 1980 roku głowną nagrode w USA. W mieście są darmowe wodopoje. Wpadam do takiego i na dzieńdobry wychylam osiem kubków i a potem napełniam wodą jeszcze butelkę po coli. Teraz mogę jechać dalej. Pnę się w górę ponownie do pięćsetki, trochę z nią walczę, potem odbijam na Baiersbronn i Nagoldtalsperre.


Nagoldtalsperre jest ulubionym miejscem odpoczynku i rekreacji więc dziś jest tu oczywiście pełno. Nawet nie myślę o tym, żeby się tu zatrzymać. Wolę chociaż jeszcze trochę Schwarzwaldu.


W drodze do domu kolejne miejsce gdzie się zawsze zatrzymuję. Moje zaprzyjaznione drzewko.


Zalegam sobie pod nim dłuższą chwilę, cieszac się z udanej wycieczki i udanego dnia. Pogoda może nie była wymarzona ale nie było tak zle jak rok temu w Perigord. Przede mną kolejne cztery dni niekontrolowanego chaosu...Za to potem kolejny  wypad do Colmar ale o tym to już w następnym  odcinku ....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz