Kiddo

Kiddo
w drodze....

środa, 17 sierpnia 2016

Wtorkowa wycieczka

Ta wycieczka wyjątkowo nie miała szczęścia....Od początku wszystko było przeciwko niej. Nie chciało mi się jechać. Jeden dzień wolny to niewiele, zwłaszcza, że w domu tyle do zrobienia. No i za trzy dni Wochenende, które mam wolne więc tak czy owak bedzie okazja, żeby się gdzieś wybrać.  Z pracy zamiast wyjść o 23.00 wychodzę dwie godziny pózniej więc z wstawania rano raczej nic nie będzie...Sprawdzam jeszcze prognozę pogody i tu wielkie rozczarowanie : Sobota, Niedziela chmury i deszcz. Tak to jest z planami. Nie wytrzymują konfrontacji z rzeczywistością. No nic...nastawiam budzik na siódmą z myślą, że jak mi się uda wstać to jednak gdzieś się wybiorę. Tzn. plan już mam. Ponieważ zawsze jeżdzę do Schwarzwald lub Schwaebisch Alb czyli z grubsza Południe / Zachód tym razem postanawiam wybrać się w nowe rejony : Północ / Wschód . Byłem tam raz czy dwa i jakoś nie byłem zachwycony ale to już dawno temu było...no i pora zobaczyć coś innego. Cel na dziś: Rothenburg ob der Tauber.

Budzę się przed piątą a wziąwszy po uwagę, że poszedłem spać o wpół do drugiej to raczej sobie nie pospałem. Widzę jednak, że ze spania już nic nie bedzie więc rytuał : jedna kawa, druga, trochę pozalegać, śniadanie, troche pozalegać, jeszcze jedna kawa.... i tak zleciało do ósmej. Można ruszać w drogę. Pierwsze kilometry tak jak przypuszczałem. Totalna katastrofa. Wiocha za wiochą, samochód za samochodem a jak już jest kawałek fajnej, krętej drogi to albo gruzawik albo traktor. No i każda wiocha ma za punkt honoru drogi naprawiać a więc wszędzie objazdy, które prowadzą na zupełnie zapomniane przez drogowców trasy. Dziury, łaty bituminowe, jakieś kamyki rozsypane na zakrętach. I tak przez 40 kilometrów. Za Schorndorf jest już lepiej. Mniej wioch i mniejszy ruch. Za to krajobraz robi się zupełnie jałowy. Płasko, płasko....Nie ma na czym oka zawiesić. Wokół tylko pola uprawne na których uwijają się wszelkiej maści Bizony i Ursusy wzbijając tumany kurzu co w połączeniu z uderzającymi co chwila w twarz robalami nie poprawia nastroju. Głupi zwyczaj jeżdżenia z podniesioną szybką...Swoją drogą to chłop jednak ciemny jest. Jezdzi tym swoim Bizonem po polu w te i wewte, chmury kurzu produkuje tak jakby nie mógł, jak każdy inny człowiek,  pójść do sklepu i sobie żarcia kupić...Całości dopełniają dziesiątki wiatraków...Były elektrownie atomowe ale te są be. Wiatraki się ładnie komponują się w krajobraz...Wreszcie docieram do pierwszego z trzech punktów dzisiejszej wycieczki : Vellberg.


To bardzo ciekawe miasteczko. Co roku jest tu organizowana Galeria Uliczna . Niektóre dzieła są zrozumiałe dla wszystkich jak na przykład ta rzezba zatytułowana : " Patrząca "


czy " Rezygnacja "


ale do innych instalacji trzeba mieć wyższą świadomość klasową



Ciekawostką jest ta darmowa wypożyczalnia książek. Można sobie wziąć, przeczytać a jak ktoś ma w domu coś do podarowania to uzupełnić kolekcję.


Coś tam jeszcze pstrykam


i ruszam dalej. Znowu objazdy bez końca i drogi w fatalnym stanie.  No i oczywiście latające robale i kombajny. Na szczęście do nastepnego punktu programu nie jest daleko. Za którymś zakretem wyłania się zamek Langenburg.


W przeciwieństwie do okolicznych miasteczek Langenburg nie został zniszczony w czasie wojny i dziś całe centrum miasteczka jest jednym zabytkiem. Oczywiście najważniejszy jest zamek, który jest siedzibą rodziny Hohenlohe-Langenburg.



Krótki spacer po miasteczku.


W byłej remizie strażackiej znajduje się muzeum samochodów. Posiadają coś około 80 eksponatów i wszystkie na chodzie. Tyle tylko, że to muzeum niemieckiej motoryzacji, której fanem nie jestem więc mogę śmiało pożegnać Langenburg i ruszyć do głownego punktu programu : Rothenburg odT.


 Początki miasta sięgają 970 roku kiedy to wybudowano zamek na płaskowyżu na rzeką Tauber. Niestety została z niego tylko brama i wieża. Brama pochodzi z XII wieku a wieża z XVI i jest najwyższą w mieście.


W latach trzydziestych XX w. po dojściu Hitlera do władzy miasto okrzyknięto " Najbardziej niemieckim z niemieckich miast ". W całym kraju organizowano wycieczki  do tego wzorca niemieckości co spotkało się z ogromnym entuzjazmem jego mieszkańców, którzy jak większość Niemców, sympatyzowali z faszystami. W Pazdzierniku 1938 pozbyto się z miasta ostatnich 17 Żydów co uczczono Świętem Radości. Jednak kiedy 31 Marca 1945 Amerykanie, w sumie przez przypadek, zrzucili na miasto kilka bomb, entuzjazm zniknął i miasto zostało poddane bez walki. Po wojnie zostało odbudowane i teraz też jest pełne turystów, głównie z  Dalekiego Wschodu.






Oczywiście najbardziej okazały jest ratusz.


Całe miasto to jedna wielka Cepelia. Wszędzie bawarskie kufle do piwa i inne typowo bawarskie pamiątki, domki, figurki itp.itd.


Lokalnym specjałem są Schneeballen. Kulki o średnicy ok. 10cm z kruchego ciasta. W przeróżnych wariantach.


Spacerując, docieram do zamkowego ogrodu z którego widać panoramę miasta.


Miasto jest naprawdę interesujące ale ta Cepelia...Być może jestem też zmanierowany podrózami po Francji. Tam takich miejsc jest pełno, jak to mówią amerykanie, po dziesięć centów za tuzin. Tyle, że jakoś dają radę bez tej tandety... Krecę się jeszcze po mieście, pstrykając to i owo




no i pora się zbierać. Wracam mniej więcej tą samą trasą. Można by zachaczyć o Schwaebisch Hall i Schwaebisch Gmuend które też mają wiele zabytków i jest co fotografować ale szczerze mówiąc jestem lekko poddenerwowany...mało snu, objazdy, traktory, kombajny...Chłop to jednak ciemny jest....
Gdzieś po drodze taki obrazek :pasą się konik i dwie lamy. Bardzo zazdroszczę takiego zycia. Też chciałbym mieć domek z kawałkiem zieleni. Tyle, że ja miałbym osiołka...



Docieram do domu przed dziewiąta, odpalam Johna Coltrane, tradycyjne spaghetti gorgonzola z garnelami a na deser koniak i fajka. Przeglądam zdjęcia i dochodzę do wniosku, że aż tak zle nie było. Prędko się jednak w te okolice nie wybiorę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz