Kiddo

Kiddo
w drodze....

czwartek, 22 września 2016

Grubasek i Kózka po raz drugi czyli Prowansja revisited albo wyprawa po drób. Część 1

Rok temu mocno się zapierałem, że już nigdy więcej no ale trudno przyjacielowi odmówić...Ponownie wybieramy się w dwa, mocno nierówne motocykle, na wyprawę do Francji. Plan wyprawy jest bardzo prosty : Prowansja. Potem się zobaczy. Jedyne co koniecznie chcemy zobaczyć to St.Tropez. Dwa lata temu byłem już na rogatkach ale korek i upał skutecznie mnie zniechęciły do odwiedzenia tego owianego sławą miasta.
Dla mnie drugim ważnym punktem programu jest nabycie kury...na szczęście tylko porcelanowej. Podczas mojej pierwszej wizyty w Prowansji pstryknąłem zdjęcie jakiegoś sklepu z różnymi różnościami no i taka porcelanowa kura załapała się na fotkę...Ewa, z którą znamy się jeszcze z podstawówki, buduje właśnie wymarzony dom. Wszystko jeszcze daleko w polu ale już zbiera wszelkie możliwe ciekawostki i starocie, żeby od razu ten wymarzony dom zagracić. Polecenie jest jasne i proste: " Chcę taką kurę". Oczywiście nie moge odmówić ale stawiam warunek, że tylko w pakiecie z ogrodowym krasnalem. Jakoś nie wyczułem entuzjazmu...No i nie pamiętam gdzie tę kurę pstryknąłem...
Zazwyczaj jeżdżę sam a taka wyprawa we dwójkę ma zupełnie inną dynamikę. Między innymi nie robię tylu zdjęć co zazwyczaj. Nie jest to wielkim problemem, bo większość miejsc już i tak, przynajmniej raz, odwiedziłem ale historia bedzie uboższa. Postaram się jednak ją w miarę interesująco opowiedzieć.


Umówiliśmy się na wyjazd w Środę a że koleżanki w pracy były tak miłę i dały mi Wtorek wolny mam cały dzień na wszelkiej maści przygotowania. W Srodę rano, zgodnie z planem ruszamy. Pierwszy postój we Francji robię zawsze na kempingu w Quingey ale tym razem będzie to Pontalier gdzie planujemy zatrzymać się na jeden dzień. Do odwiedzenia mamy Fort de Joux i gorzelnię Pierre Guy znaną z produkcji absyntu "Pontalier Anis".
Droga przez Schwarzwald mija bez przygód. We Freiburg krótki przystanek na tankowanie i już po chwili jesteśmy we Francji. Jakieś dziesięć kilometrów przed Pontalier Hili dostrzega sklep z różnymi lokalnymi smakołykami



Hili nabywa jakieś kiełbaski i sery, ja produkty Pierra Guy. I zdobywam nowego towarzysza podróży : Kózkę. Bedzie mi dzielnie towarzyszyć przez następne trzy tysiące kilometrów.


Pakujemy cały ten kram i ruszamy dalej aby po kilku minutach dotrzeć na kemping. W recepcji nikogo nie ma więc szukamy sobie sami odpowiedniego miejsca i rozbijamy obozowisko.


Nastepnego dnia zaczynamy od wizyty w Forcie de Joux. Byłem tu dwa miesiące temu ale go nie zwiedzałem wiedząc, że i tak wkrótce go odwiedzę. Zwiedzanie jest tylko w grupach i musimy chwilę na przewodnika poczekać jest więc czas na przeczytanie informacyjnej ulotki. Potem półtorej godziny wykładu z historii fortu. Po francusku więc Hili musi tłumaczyć.






Zaspokoiwszy potrzeby ducha trzeba zająć się ciałem udajemy się więc w odwiedziny do gorzelni Pierre Guy.



Picie absyntu to cały rytuał. Potrzebna jest specjalna, ażurowa łyżeczka, na którą się kładzie kostkę cukru. Na cukier kapie woda aż ten się rozpuści. Wtedy można się delektować ale niestety my nie możemy. A szkoda bo absynt z Pontalier uchodzi za jeden z najlepszych na świecie. Może to i dobrze, był taki jeden co sobie po absyncie ucho obciął...
Opuszczamy to demoralizujące miejsce i ruszamy na zwiedzanie miasta. Sympatyczne ale nic specjalnego.




Wracamy na kemping. Hili zajmuje się gospodarstwem a ja ruszam na zwiedzanie okolicy. Kemping jest pieknie położony a za płotem jest zwierzyniec. Robię sobie krótki spacer pstrykając to i owo.









Następnego ranka płacimy za kemping i zbieramy się w drogę. Plan na dziś to dotrzeć jak się da daleko za Grenoble. Przejeżdżałem przez to miasto trzy razy i szczerze go nie cierpię. Wieczne korki i chaos. Mamy w planie je ominąć co nam się oczywiście nie uda...
Póki co jest ładnie.


W Culoz zatrzymujemy się na szybką kawę. Podczas parkowania moja Kózka coś się dziwnie zachowuje więc dodaję gazu...Jak się okazało zahaczyłem moimi 21 Brothers o torby Hilmara...Nie muszę dodawać, że moje torby wyszły z tego starcia zwycięsko. Niestety sakwy mojego przyjaciela nie nadają się do użytku. Szukamy jakiegoś szewca czy krawca ale niestety jedyny szewc w mieście właśnie zbankrutował...Na szczęście zawsze wożę ze sobą różne przydasie. Dwie taśmy ratują sytuację i możemy jechać dalej.


Docieramy do jeziora Bourget. Nie chcę się pchać przez Aix-les-Bains więc jedziemy drugą stroną aby przy okazji zobaczyć Opactwo Hautecombe zbudowanego w 1137 roku przez Cystersów.



Ponieważ nie jestem wierzący, szczerze mówiąc nawet nie jestem ochrzczony, a opactwo należy do jakiejś nawiedzonej sekty o nazwie " Nowa Droga"  odpuszczamy sobie zwiedzanie. Omineliśmy Aix-les-Bains ale za to w Chambery wbijamy się w nieprawdopodobny korek. Czerwone światła 10 minut zielone 1. Straszna katorga. Po jakiejś godzinie uwalniamy się z tego chaosu i dziarsko pomykamy dalej. Plan był ominąć Grenoble ale ponieważ obydwoje za naigację mamy mapę i kompas lądujemy w samym jego środku. O dziwo, tym razem przbijamy się przez miasto całkiem sprawnie i wpadamy na Route nationale 85 czyli Route Napoleon. Bonaparte pokonał ją w 1815 roku po powrocie z Elby. Początek ma w Antibes a kończy się w Grenoble i uchodzi za jedną z piękniejszych tras. Poza odcinkiem Gap - Sisteron. Ten jest naprawdę beznadziejny. Szczerze mówiąc uważam, że równoległa D1075 jest o wiele ciekawsza. No ale do Gap jeszcze daleka droga, powoli zaczyna się robić ciemno więc pora szukać jakiegoś noclegu. Nad Jeziorem de Laffrey trafiamy na super miejscówkę : kemping Au Pre du Lac. Jest już pózno i jesteśmy bardzo głodni więc nie mamy ochoty na rozbijanie namiotów. Idziemy na łatwiznę i bierzemy domek.


Rozkładamy bambetle i idziemy do kempingowej restauracji. Zaczynam od koniaku a potem przechodzę na Pastis. Hili swoje ulubione rose czyli wino różowe. Na kolację tradycyjnie stek w sosie pieprzowym z frytkami. Stek jest z mięsa Charolais. Jest to francuska rasa a krówki i byki są gigantycznych rozmiarów. Mieso jest wspaniałe i stek jest porównywalny jedynie z tym w mojej ulubionej Jupiler Cafe w Colmar. Podczas tej wyprawy jeszcze wiele razy bedziemy się posilać tym narodowym daniem ale stek na kempingu będzie nie do przebicia. Na kempingu !


Następnego dnia po obowiązkowej kawie i petit pain au chocolat ruszamy w drogę.


Pierwotny plan był taki, że jedziemy do Pierra'a do Apt i stamtąd zrobimy sobie wypad do St.Tropez. To jednak 200 kilometrów w jedną stronę więc zmieniamy trasę. Najpierw St.Tropez a potem Apt.




Wspaniała trasa i wspaniałe widoki jednak mój przyjaciel nie jest zapalonym fotografem...Jako, że jezdzi wolniej ode mnie on prowadzi więc trudno mi zatrzymywać się na fotki. Jednak wolę jezdzić solo...


Przez Sisteron


Digne-les-Bains


i Castellane


docieramy w końcu nad Morze Śródziemne.


Chcieliśmy się zatrzymać na kempingu w Sainte Maxime ale postanawiamy jechać tak daleko jak się da aby być jak najbliżej St.Tropez i na drugi dzień nie tracić czasu. Ten odcinek jest naprawdę beznadziejny. To tylko jakieś 15 kilometrów ale jeden pas, spory ruch i prawie żadnych widoków bo wszystko ogrodzone. Hotele, ośrodki wczasowe, wille itp.itd. Robi się powoli pózno więc wbijamy się na  kemping Les Mures, 10 kilometrów przed St.Tropez. Kemping kosztuje 30 Euro i wygląda na to, że jest w stanie pomieścić 2000 ludzi. Straszna rzeznia. To dla mnie zupełnie coś nowego. Nie ma to nic wspólnego z prztulnymi i kameralnymi Camping Municipal. Przemysłowa hodowla. Coś potwornego. Nigdy więcej. Za to restauracja na kempingu jest niezła. Na przystawkę muszle a dalej oczywiście stek z frytkami. Ta sama liga co poprzedniego wieczoru ale jednak kilka miejsc w dół. Na deser oczywiście: ja pastis a Hili rose. I tak nam miło wieczór upływał aż w końcu trzeba się było zbierać. Jutro wizyta w St.Tropez a potem do bazy. Do Apt, do Pierra.

...to be cont.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz