Kiddo

Kiddo
w drodze....

sobota, 24 września 2016

Grubasek i Kózka po raz drugi czyli Prowansja revisited albo wyprawa po drób. Część 2

Następnego dnia zrywamy się wcześnie, zwijamy majdan i w drogę. Zjemy coś po drodze. Byle jak najszybciej opuścić ten kombinat. Do St.Tropez to tylko kilka kilometrów więc po chwili docieramy na miejsce. Parking du Nouveal Port jest dla motocykli za darmo a stąd do centrum jest tylko kilka kroków więc skwapliwie korzystamy z tej możliwości. Stary Port bardzo mnie rozczarowywuje. Pięknie wygląda na pocztówkach, małe łodzie rybackie przy nabrzeżu, jakieś łódki żaglowe a w tle domy przy Quai Gabriel Peri i Quai Suffren. W rzeczywistości w porcie cumują olbrzymie jachty które są wyższe niż budynki w tle i całkowicie wszystko zasłaniają.



Zaczynamy od kawy i croissants w Bistrot du Port. Normalnie to jakieś 5 Euro...tu 12. No cóż, St.Tropez. Zamawiamy jeszcze po jednej kawie, nabieramy sił i ruszamy dalej nabrzeżem. Nie ma za wiele do oglądania. Po lewej jachty po prawej restauracje.



 O dziwo za Tour du Portalet ukazuje się nam taki obrazek :


zupełnie pusto, żadnych zwiedzających, zabłąkanych turystów. 
Idziemy zwiedzać miasto a raczej miasteczko. Jak wszędzie we Francji tak i tu jest wiele ciekawych historii do pstryknięcia.





Taką fotkę można pstryknąć w każdym jednym mieście w Prowansji :



St.Tropez ma ciekawą historię. Założone przez Fokajczyków w 599 p.n.e. pózniej opanowane przez Rzymian ma wiele zabytków i jak w wielu innych miastach Prowansji i tu można jeszcze oglądać domy zbudowane w czasach imperium. Miasteczko miało na pewno wspaniały klimat i urok w latach 50 XX wieku dopóki Vadim nie nakręcił " I Bóg stworzył kobietę ". Pózniej pojawili się ludzie związani z francuską filmową Nową Falą a za nimi oczywiście cały jet set. W tej chwili to miasto jest opanowane juz raczej przez turystów. Artyści i jet set wynieśli się zapewne z tego kołchozu. Ridley Scott ma dom w Luberon... Jak dla mnie trzeba nie mieć pojęcia o Prowansji aby się tym zachwycać. Z tego wszystkiego najlepszy był kotek



 Bez żalu opuszczamy St.Tropez. Byłem, widziałem i nikt nie bedzie mi już bajek opowiadał. Ruszamy do Apt do Pierra. Po drodze zatrzymujemy się w  Villecroze. Chyba całe miasteczko się zebrało żeby posłuchać muzyki. Chłopaki łoją bluesa i jak zwykle we Francji grają super ale angielski w ich wykonaniu....trzeba się przyzwyczaić.



No i obowiązkowa pralnia. W St.Tropez służyła za miejsce prezentacji prac atrystycznych. W Villecroze jak i w innych miasteczkach, pralnia to pralnia. Różnica między St.Tropez i resztą Prowansji w pigułce.


Mijamy rzekę Verdon


i Allemagne-en-Provence gdzie podziwiamy zamek.


Potem jeszcze krótko przed Apt szybka kawa


i po kilku minutach jesteśmy u Pierra. Oczywiście powitania....rozbijamy namioty i powitania ciąg dalszy....
Na drugi dzień rano biorę aparat i idę zobaczyć co się w Apt w ciągu roku zmieniło. Jest dopiero wpół do dziewiątej i na ulicach raczej pusto. Prowansja się nie śpieszy...







W sumie mam wrażenie, że miasto wygląda lepiej niż rok temu. Coś tam odnowiono, pojawiło się kilka nowych sklepów ale miasto leżące tak centralnie ma o wiele większy potencjał. Może za kilka lat...Wracam na kemping gdzie Hili już się wyczołgał z namiotu. Kawa i ruszamy w drogę. Dziś w planie Avignon i zwiedzanie Pałacu Papieskiego. Nie jestem zachwycony tym pomysłem. Droga do Avignon jest nudna a przed samym miastem jest korek. Jechałem z Apt do Avignon kilka razy i  zawsze to trwało bez końca. Tym razem jednak w drodze wielkie wydarzenie i wielkopomna chwila. Nie zważając na ruch hamuję i staję przy barierce. To trzeba koniecznie uwiecznić. Moja Kiddo przejechała 100.000 kilometrów.


Tak jak się tego spodziewałem. Wjazd do Avignon to istna mordęga. Ostatni raz przerabiałem to przy 38 stopniach. Dziś na szczęście jest o dziesięć mniej. Jedyny punkt programu to zwiedzanie Pałacu Papieskiego. Tak naprawdę to nie pałac a warowny zamek. Byłem tu już dwa razy ale jakoś nie ciągnęło mnie do zwiedzania. Ponieważ jednak Hili jest mocno zainteresowany to i ja postanawiam się ukulturalnić.



Budowę rozpoczęto w 1334 roku. Najpierw Stary Pałac 1334 - 1342 a następnie Nowy Pałac 1342 - 1370. Od czasu jednak kiedy siedzibę papieską przeniesiono ponownie w 1376 do Rzymu zamek zaczął popadać w ruinę. W czasie Rewolucji Francuskiej został częściowo zniszczony, meble rozkradziono. W 1810 został zamieniony na koszary. Poniszczono freski, rzezby które przetrwały rewolucję sprzedano handlarzom tak, że dziś właściwie nie ma czego oglądać.


Obowiązkowa fotka Pont Saint-Benezet. Tym razem wchodzimy na most. Można tu też obejrzeć bardzo ciekawy film o tym jak most powstawał i o jego dalszej historii. Tym razem też nikt nie tańczył...


Zwijamy się z Avignon odpuszczając sobie zwiedzanie miasta. Dla mnie w sumie żadna strata bo byłem tu rok temu i obleciałem wszystko co warte zobaczenia a jeżeli Hilmara to nie interesuje to nie mój problem. W drodze powrotnej do Apt chcę zahaczyć o Fontaine-de-Vaucluse. Wiele razy przejeżdżałem a jakoś nigdy nie było mi dane zobaczyć. Najsławniejszym mieszkańcem wioski był Francesco Petrarca, który zaszczycał ją swoją osobą w latach 1337 - 1349. Jednak główną atrakcją turystyczną jest zródło rzeki Sorgue.




Do początku XVIII wieku było tu regionalne centrum produkcji papieru. Ostatnią istniejącą papiernię zamieniono w 1974 roku na muzeum.



Wciąż produkuje się tu papier ale już tylko na użytek turystów.



Nacieszywszy się pięknem tego miejsca ruszamy dalej. Oczywiście wciąż powraca temat kury. Jakoś nigdzie ich nie widać albo nie takie jak trzeba. Za nic nie pamiętam gdzie zrobiłem to nieszczęsne zdjęcie. Oczywiście, że mogłem przed wyjazdem przejrzeć fotki z zeszłego roku to bym wiedział...ale po co sobie życie ułątwiać jak można pod górkę. Hili twierdzi, że to było "czerwone miasto". 
" Czerwone miasto " ?   To może być tylko Roussillon ! Miejsce bogate w ochrę i stąd jego barwa. Jedziemy. Po drodze mijamy Gordes. Nie wjeżdżamy do miasta, które i tak już mam obstrykane na wszystkie strony, bo już jest pózne popołudnie a kura ma absolutny priorytet. Obligatoryjna fotka musi jednak być.


Po kilku minutach docieramy do Roussilon.


Takie zdjęcie znajdziecie w każdym przewodniku po Prowansji.



 
 Hili zasiada w kawiarni a ja ruszam na poszukiwania, przy okazji pstrykajęc to i owo.




 No i po chwili odnajduję ten sklep z różnymi różnościami. Właśnie zamykają więc w ostatniej chwili udaje mi się dokonać zakupu. I to była jedyna jaką mieli na stanie...Panie i Panowie, oto Kura. Ewa się ucieszy.


Pani w sklepie solidnie pakuje mi to dzieło sztuki a ja nie bardzo jeszcze wiem jak mam to ze sobą zabrać. Zlikwidowałem kufry na rzecz toreb a te się raczej nie nadają do transportu kury przez następne 1500 kilometrów. Pomyślimy. Póki co wypijamy jeszcze po kawie i wracamy. Pierre codziennie przyrządza jakieś smakowite danie i tym razem jest to Paella. Jak wszystko z kuchni Pierra znakomita.
No a potem następuje kontynuacja ceremonii powitalnej z Pierrem bo wczoraj nie nawitaliśmy się do syta.

...to be cont.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz