Kiddo

Kiddo
w drodze....

wtorek, 1 sierpnia 2017

Tripsdrill

Po sześciu przepracowanych dniach mam w końcu jeden dzień wolny. Każdy z tych dni miał nie osiem a dziesięć godzin a byłoby ich więcej gdyby nie to, że wolno mi pracować właśnie tylko te dziesięć godzin. Cieszyliście się kiedyś, że wam zamykają fabrykę i że będziecie bezrobotni ? Nie ? Ja się cieszę. Niestety dopiero 31.12.2017.  To jeszcze pięć miesięcy...Miałem nadzieję, że może dostanę wczesniej odprawę i ruszę w drogę. Tak na trzy, cztery miesiące. Przez Włochy do Tunezji i dalej do Marokko czy coś w tym stylu. No ale menadżery nie są głupie. Ktoś musi ten bajzel do końca ciągnąć...I co tu począć z jednym dniem ? Tak naprawdę to by trzeba było jakieś zakupy zrobić, pranie...No i oprócz tego to już nie mam gdzie tu jezdzić. W Schwarzwald to już mnie nawet zające po drodze po imieniu pozdrawiają...Koleżanka zapodaje temat : Tripsdrill. Nigdy o tym nie słyszałem no ale to są rejony w które nigdy nie jeżdżę. Na północ od Stuttgartu więc trzeba się przez całe miasto przebijać a znów nic takiego ciekawego tam  nie ma. Trzeba jakoś mądrze trasę zaplanować i ominąć ten cały chaos szerokim łukiem, żeby się w korki nie pakować. Będąc w Polsce na ITT nabyłem Navitela więc wrzucam na niego co tam umyśliłem i jestem gotowy do drogi.


Jedzie się całkiem nie najgorzej,  muszę przyznać. że niegłupio tą trasę zaplanowałem. Boczne drogi, mały ruch a że wcześnie się zerwałem to i czas mam dobry. Nawet krajobraz od biedy ujdzie.


Tripsdrill ma swój początek w 1929 roku kiedy niejaki Eugene Fischer wybudował tu młyn i otworzył w nim restaurację. Dla rozrywki była też zjeżdżalnia...Teraz  Tripsdrill to taki Wash & Go czyli dwa w jednym. Jedna część to coś na kształt Disneylandu, roller coastery ( jest nawet drewniany, wybudowany w 2008 Mammut ) zjeżdżalnie, karuzele itd. w sumie coś koło stu atrakcji. Druga natomiast to park zwierząt. W sumie 77 hektarów.
Roller coastery lubię ale tylko w USA a poza tym są tam zapewne tłumy ludzi a tych mam dosyć w pracy. Mnie interesują zwierzątka.
Podzas zwiedzania nigdy się nie jest samemu.



Przy wejściu można kupić torebki z jedzeniem dla sarenek, osiołków i kózek. Towarzystwo może się najeść do syta a dzieci ( i dorosli ) mają uciechę.
Nie wszyscy jednak mają tak dobrze. Niektórzy muszą na korytko zapracować.
W oczekiwaniu na występ :



No i rozpoczynają się pokazy



Idę pogadać z innymi mieszkańcami a po drodze pstrykam to i owo.


Oczywiście, zawsze w towarzystwie. Wszędzie są automaty z jedzeniem dla zwierząt ale niestety już nie mam drobnych na łakocie dla wszelkiej maści sarenek.

Odwiedzam wilki polarne.
Jest upał niemożliwy a do tego trzeba się drapać pod górę....We Francji w Sainte - Croix też było gorąco ale przynajmniej płasko...
Nic dziwnego, że przy tym skwarze co poniektórzy zalegają, przybierając przy tym przedziwne pozy


Ten jednak najwyrazniej zgłodniał.

Najpierw trzeba szamkę ukulać
no i można jeść.
Odwiedzam jeszcze miśki i dzikie, leśne koty.

Na zakończenie zachodzę jeszcze pożegnać się z osiołkiem ale ten też zalega.
Skoro już jestem w tej okolicy to trzeba koniecznie odwiedzić założony w 1138 roku klasztor cystersów w Maulbron.





Wracam przez Pforzheim gdzie muszę się przebijać przez korki ale warto bo potem już do Nagold jest wspaniała droga. Po dziesięciu godzinach wracam do domu szczęśliwy, że chociaż na chwilę udało mi się zmienić scenografię.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz