Kiddo

Kiddo
w drodze....

czwartek, 12 października 2017

Z wizytą za lasem czyli Ostatnia paróweczka hrabiego Barry Kenta - 2

Następnego dnia budzę się naprawdę z samego rana a właściwie to jeszcze w środku nocy. Jest dopiero siódma rano i pazdziernikowy dzień bardzo powoli się zbiera ze snu. Trochę czytam, trochę się gapię w telewizję po czym schodzę na śniadanie. Francuzi jak wiadomo czegoś takiego nie znają więc jest tradycyjnie. Bagietka, masełko, krłasanty z czekoladą i bez, jogurciki, owoce, jakieś żarcie dla królików no i oczywiście ser a co najważniejsze : kawa. Jestem raczej mało wybredny jeżeli chodzi o jedzenie więc wciągam wszystko z apetytem. Jedynie musli omijajm szerokim łukiem. W końcu nie jestem chory tylko głodny. Po śniadaniu połykam jeszcze jeden rozdział Roberta Dugoni i pora ruszać w drogę. Na początek Col de la Schlucht. Hotel, który tu się znajduje czasy świetności ma już raczej za sobą...


Miało być pięknie i słonecznie....


Zjeżdżam na drugą stronę gór do Lac de Longemer.



Potem to już tradycyjnie, raz w lewo, raz w prawo.




Mijam Lac de Kruth-Wildenstein. Tak naprawdę to nie jest jezioro tylko zbiornik retencyjny i o wiele bardziej malowniczo prezentuje się z góry. Drapię się więc do Route des Cretes. Pierwotnie droga ta  przeznaczona była dla wojska i prowadzi właściwie z nikąd do nikąd. 

Kręcę się jeszcze trochę po Wogezach podziwiając widoki.


Trochę przy tym wszystkim zmarzłem. Oczekiwałem ciepłego dnia więc nie zabrałem ze sobą żadnych rezerw cieplarnianych. Postanawiam zjechać z gór i sprawdzić jak wyglada pogoda na Route de Vins.
Zaczynam od wizyty w Kaysersberg.













Kilka słów objaśnienia. Ten mały dzyndzelek na dnie butelki się kręcił co powodowało, że płatki złota wciąż się unosiły.



Korkowy Jeżyk.




Nie mogę sobie również odmówić wizyty w Riquewihr.



Pora wracać do Colmar. Trzeba będzie trochę się ogarnąć i ruszyć na miasto póki jeszcze śłońce świeci. No i przy okazji wstąpić do FNAC nabyć jakieś winyle. Tym razem prognoza pogody o dziwo się sprawdziła. Wszyscy delektują się pieknym, jesiennym dniem.


No i karuzela działa. Ku radości dzieci. No i mojej.



Na zakończenie, raczej już ostani w tym roku, spacer po Colmar.














Gdyby ktoś chciał jechać z mamutem albo z kotkiem pod namiot...






Czekoladowa pani. Z czekolady.


No i na zakończenie oczywiście Jupiler Cafe. Faux filet sauce poivre vert i Leffe Ruby.
" Minął Sierpień, minął Wrzesień znów Pazdziernik
i ta jesień rozpostarła melancholii mglisty woal.
Nie żałuje letnich dzionków, róz, poziomek i skowronków
lecz jednego, jedynego jest mi żal
Addio faux-filet i Ruby
Addio ulubione..."

No a następnego ranka ktoś ukradł słońce a przecież nie tak się umawialiśmy. Prognoza pogody. Dwa słoneczne dni...W Hiszpanii chyba. Znów trochę w lewo, trochę w prawo i docieram do przeprawy promowej w Rhinau. Jest 10.25...Bez komentarza.


Przebijam się przez Czarny Las powtarzając pełen program z przed dwóch dni. Przeciwdeszczówki, worki foliowe, foliowe rękawiczki itd. Dopiero krótko przed domem, w Holzgerlingen, robi się na tyle ciepło, że mogę pozbyć się tego całego kramu. Jest piętnasta i siedemnaście stopni. Nawet słońce się nieśmiało przebija zza chmur. Przy okazji pstrykam kolejną sowę


kredki


i jesienną martwą naturę.


Trochę mnie oszukali z tą prognozą pogody ale pomimo wszystko miałem dużo radości z jazdy.  Jak zwykle nie mogę sobie darować, że tak pózno zacząłem karierę motocyklisty. Jeszcze tylko tradycyjna kawa i ciasteczko na zakończenie.


No i wygląda na to, że niedługo trzeba będzie napisać podsumowanie sezonu. Jakoś nie mogę się z tym pogodzić...

No i tradycyjnie na zakończenie. Wszyscy co prawda to doskonale wiedzą ale może zabłąka się tu jakiś początkujący motocyklista więc tak na wszelki wypadek...Panie i Panowie, nie żadne tam beemki, kateemki czy inne wynalazki tylko Honda XL600V Transalp.


The best bike ever made.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz