Kiddo

Kiddo
w drodze....

sobota, 21 października 2017

Ostatnia małpka przed odwykiem czyli ponowna wizyta w Alzacji

Nie da się ukryć, że koniec sezonu nadciąga nieubłaganie. Mam trzy dni wolne, zapowiadają słońce i 24 stopnie, trzeba więc korzystać. Powstaje tylko pytanie dokąd jechać ? Zawsze chciałem zobaczyć zamek Neuschwanstein, obok Bramy Brandenburskiej najbardziej rozpoznawalne miejsce w Niemczech. Taka bawarska Wieża Eiffla. Sprawdzam ceny hoteli w Schwangau, Fuessen i okolicy...Tu za jedną noc zapłacę więcej niż za dwie w Colmar a przez moje tegoroczne wojaże finanse mam poważnie nadwyrężone. No ale z Colmar dopiero co wróciłem. W Czwartek. Dzisiaj jest Poniedziałek...No i co tu robić ? Rozważam wszystkie za i przeciw. Prognoza pogody jak zwykle bez gwarancji. Ile razy to już zapowiadali słońce a lało bez litości ? I na odwrót ? Colmar, nawet w deszczu, jest do zniesienia, Alpy już niekoniecznie. Ostatecznie Leffe Ruby i faux-filet przeważają szalę. Tak więc po czterech dniach przerwy, ruszam ponownie do Colmar.
Budzę się o ósmej no ale pośpiechu nie ma. Pomimo słonecznej pogody jest jeszcze, jak to tu mówimy, całkiem świeżo więc przed jedenastą nie ma się co zbierać w drogę. Zwłaszcza, że hotel zarezerwowany a i odległość żadna bo tylko 250 kilometrów. ( A jeszcze tak niedawno, bo cztery lata temu, zaraz po zrobieniu prawa jazdy i zakupie TA, wybrałem się w pierwszą samotną podróż. Do Strassbourga. 160 kilometrów w jedną stronę. To była WYPRAWA. ) Trochę na siłę ten wyjazd, no bo znam Colmar na pamięć i dopiero co wróciłem. Nawet moje łóżko w Ibis Budget nie zdążyło ostygnąć ale trzeba korzystać póki czas. Jechać, jechać, cieszyć się jazdą i wolnością. Od zmartwień, stresu i codziennych problemów. Nie jest to trzytygodniowa wyprawa ale zawsze jakaś namiastka. Tak wiele sezonów znów mi nie zostało. Nie mogę przestać myśleć o Wajdku... 
Ruszam więc w drogę ale już po chwili zdaję sobie sprawę, że zapomniełem zabrać ze sobą bardzo ważnego przyżądu : elektronicznego papierosa. W hotelu nie wolno palić no a schodzić na dół i wchodzić na górę co chwilę nie bardzo mi się uśmiecha...Zawracać do domu jednak jeszcze mniej. Trudno, kupię nowego we Francji.
Tydzień temu jechałem do Alzacji w deszczu. Poubierany w co się dało. Plus worki foliowe i foliowe rękawiczki a w Czarnym lesie musiałem się przebijać przez mgłę przy widoczności 10 metrów. Dzisiaj, o dziwo, prognoza pogody się sprawdza.



Przebijam się przez Schwarzwald i kręcę się trochę po niemieckiej stronie Renu. Pogoda jest piękna, czasu mam pod dostatkiem więc mogę poświęcić trochę uwagi okolicy, którą zawsze traktuję po macoszemu. Wszystko wygląda tu prawie jak w Alzacji. No ale, że tylko " prawie" szybko przeskakuję na drugą stronę granicy. Oczywiście, skoro już tędy jadę, koniecznie trzeba się zatrzymać na pstryki w Neuf-Brisach. To miasto-forteca w formie gwiazdy było ostatnim projektem Sebastien Le Prestre de Vauben'a. Budowę rozpoczęto w 1699 roku i urok tego miejsca można podziwiać właściwie tylko z powietrza. Może kiedyś nabędę drona...


 
Z Neuf-Brisach do Colmar to już tylko rzut kuflem więc po kilkunastu minutach docieram na Rue de Stanislas do zaprzyjaznionego hotelu Ibis Budget. Pan w recepcji wszystko mi objaśnia : jak wjechać na podziemny parking, gdzie i w jakich godzinach podawane jest śniadanie i jakie są w Colmar atrakcje do zobaczenia. Chociaż byłem już w Colmar wiele razy i oprócz jednego razu zawsze nocowałem w Ibis Budget, grzecznie słucham wychodząc z założenia, że jak sam będę gadał to nigdy niczego się nie dowiem. Trochę się ogarniam i ruszam zobaczyć co się zmieniło podczas mojej nieobecności. No cóż, w ciągu tych czterech dni raczej niewiele. Ktoś może się dziwić dlaczego tak uparcie wiąż do tego Colmar jeżdżę. Między innymi dlatego, że obojętnie ile razy się tu będzie, zawsze znajdzie się coś interesującego do pstryknięcia.


Pogoda jest doprawdy wspaniała. Można pozalegać na słoneczku i cieszyć się wspomnieniem lata. 




Na każdym kroku kusi jakaś szamka. Precelki, kiełbaski, sery...












 

Oczywiście niektórych motywów nie może zabraknąć. Co z tego, że już tysiąc razy pstrykane...








Na zakończenie dnia oczywiście Jupiler Cafe, Leffe Ruby i stek w sosie z zielonego pieprzu....
Rano schodzę bez pośpiechu na tzw. małe śniadanie. Francuzi, jak już wielokrotnie wspominałem, nie jedzą śniadania. Krłasant, kawa i wystarczy. Tak więc hotelowe śniadanie jest faktycznie małe. Przynajmniej jeżeli chodzi o wybór bo jeść można do woli. Jako, że wybredny nie jestem, wystarczy. Po śniadaniu trochę jeszcze czytam i po dziesiątej zbieram się w drogę. Wybieram się w Wogezy ale jest jeszcze trochę chłodno, w górach zapewne jeszcze chłodniej więc mogę się zatrzymać na kilka pstryków w Turckheim.


Piesek nie był zachwycony moim zainteresowaniem starą Kaczką. Obszczekał mnie na wszystkie strony.









Zrobiło się cieplej więc mogę śmiało ruszać w drogę. Pora odkryć nowe trasy.






Trochę w lewo, trochę w prawo docieram do położonego na wysokości 955 metrów Lac Noir czyli Czarnego Jeziora a w chwilę pózniej do




Obydwa takie sobie. Można jechać dalej.



 Zjeżdżam z gór i docieram do Ribeauville






Na wysokości 510 metrów, górują nad miastem Chateau de Saint-Ulrich i Chateau du Girsberg.




Halloween nadciąga...



Z Ribeauville ruszam w kierunku Kaysersberg. Tym razem odkrywam nową drogę. Tak naprawdę jest to trasa rowerowa ale można jechać i motorem i samochodem ale tylko 30 km/h. No ale komu by się w tak pięknych okolicznościach przyrody śpieszyło.




W Kientzheim pstrykam w końcu Shermana M4A4 " Renard" obok którego już tyle razy przejeżdżałem. 18 Grudnia 1944 brał udział w wyzwalaniu maiasteczka. Został trafiony przez niemiecką PzKfw V "Panther" i zaczął się palić. Strzelec Auguste Proux jednak sobie wiele z tego nie robiąc podjął walkę i wyłączył " Pantherę". Załoga została wzięta to niewoli a "Pantherę" przejęto i nazwano "Kaysersberg" jednak sprawiała same problemy aż w końcu jej motor się rozsypał. Nigdy nie została użyta w walce. " Renard" po renowacji, od Listopada 1962, stoi na swoim obecnym miejscu.



Wracam do Colmar. Karuzela już nieczynna...


Robię sobie jeszcze wieczorny spacer




pstrykając to i owo

 







no i dzień kończę obowiązkowo w Jupiler Cafe.
Czas szybko minął i pora wracać do domu. Nie chcę do niego zbyt pózno dotrzeć więc ruszam w drogę już koło dziesiątej. Przez połowę drogi jest raczej zimno i pochmurnie


ale koło pierwszej robi się naprawdę ciepło więc mogę się przynajmniej pozbyć polarka i zimowych
rękawic.




Na zakończenie po drodze obowiązkowo jeszcze kawa i ciasteczko i to by było na tyle. Ostatnia dłuższa wycieczka tego sezonu....
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz