Kiddo

Kiddo
w drodze....

czwartek, 12 października 2017

Z wizytą za lasem czyli Ostatnia paróweczka hrabiego Barry Kenta - 1

Nie da się ukryć, że lato 2017 przechodzi do historii. Nie tylko nie ma już mowy o słońcu i złotej jesieni ale nad krajem, słynącym kiedyś z myślicieli i poetów a obecnie z politycznych versager,  przewalają się hurgany co w mojej branży nie oznacza niczego dobrego. No na szczęście już niedługo będę zmieniał pracę...Póki co mam trzy dni wolne. Sprawdzam prognozę pogody. Weekend bedzie ładny... 25 stopni i słońce. Tyle, że ja w weekend muszę pracować...Czy muszę dodawać, że wolne mam Wtorek, Środa, Czwartek ? Koledzy w pracy zamiast sprawdzać prognozę pogody sprawdzają mój grafik. Tam gdzie MCI ( czyli ja ) ma wolne, tam pada. Tym razem deal jest taki : Wtorek leje, Środa, Czwartek słońce. Zapewne jest to ostatnia okazja aby się gdzieś wybrać w tym roku bo oprócz nadchodzącego weekendu widoków na sprzyjającą pogodę raczej już nie ma. Jestem więc gotów zaakceptować powyższe warunki. W Poniedziałek rezerwuję hotel i we Wtorek, z samego rana ruszam w drogę. No z tym " z samego rana" to trochę przesada...W końcu to nie lato. Trzeba odczekać przynajmniej do dziesiątej zanim temperatura się podniesie.  Poza tym, nie mam daleko. Jakieś 250 kilometrów. Trzeba przeskoczyć przez Czarny Las, dużą rzekę potem zaliczyć kilka miasteczek mających w nazwie " heim" i już jestem w


Czasem jednak nawet te 250 kilometrów się dłuży...Już po jakiś 40 kilometrach stwierdzam, że trzeba się dozbroić. 13 Stopni i pada. Bielizna termiczna, kurtka, przeciwdzeszczówki, wełniane skarpetki i woreczki foliowe na stópki...Tylko w łapki trochę zimno. Mam ogrzewanie ale na deszcz to nie wystarcza. Rękawice mam zimowe ale niestety do podwodnej żeglugi się nie nadają. Jednak Przezorny Zawsze Ubezpieczony. W Aldim mają takie plastikowe rękawiczki do nabierania bułeczek i chlebka więc ostatnio pobrałem większą ilość. Cieniutkie to to więc trzeba podwójnie zakładać. Sprawdza się jednak znakomicie.
"Niezbędnik motocyklisty." Zestaw podstawowy.


Tak opatulony mogę jechać dalej. Nie jest znów aż tak zle no i poza tym pocieszam się myślą, że następne dwa dni wynagrodzą mi te trudy podróży. Nawet się nie spodziewałem, że będę miał tyle radości z jazdy przy tak kiepskiej pogodzie. Przebijam się przez Czarny Las i docieram do Wielkiej Rzeki.


No a to oznacza, że to już


Nadal z przerwami popaduje, o dziwo nie chce też się zrobić cieplej chociaż za zwyczaj po tej stronie lasu jest kilka stopni wiecej. Trochę w lewo, trochę w prawo bez pośpiechu docieram do Colmar. Melduję się tradycyjnie w zaprzyjaznionym Ibis Budget gdzie powoli powinienem już dostać kartę stałego klienta, ogarniam się i ruszam sprawdzić co nowego się dzieje na mieście a przy okazji trochę popstrykać. Z tym pstrykaniem to u mnie tak jak z graniem na gitarze. Nie umiem ale lubię. Karuzela na Polach Marsowych niestety nieczynna więc zaczynam od innego stałego motywu.


Potem, jak rzekł Ben Akiba, wszystko już było a gdy nie było - śniło się chyba.

















Pamiętam, pamiętam. W tym roku już dwa razy mało brakowało...


Zagadkowa rzezba na fasadzie kościoła Św. Marcina. Tzn, co przedstawia to widać ale, że świętobliwym to nie przeszkadzało ?



A tu można sobie posiedzieć i zadumać się nad bezsensem całości. Zupełnie surrealistyczny obraz. 


Nabrzeże rybaków- Quai de Poisonnerie- nocą. Po prawej hala targowa Marche couvert de Colmar z 1865 roku.



I Mała Wenecja.


Robię sobie długi, wieczorny spacer pstykając po drodze to i owo










no ale nie oszukujmy się. Nie przyjechałem tu po to by oglądać jakieś zabytki...Stek w sosie z zielonego pieprzu w mojej ulubionej Jupiler Cafe.


Leffe Ruby. Nektar Bogów.


Po tak zasłużonej kolacji, niespiesznie wracam do hotelu gdzie zalegając na wyrku oddaję się lekturze. Po jakimś czasie słyszę, że coś skrobie za drzwiami...ostrożnie otwieram a tu, przebierając niecierpliwie z nóżki na nóżkę, stoi ciąg dalszy, który już się  nie może doczekać kiedy bedzie mógł nastąpić...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz