No ale póki co mam wolny weekend, pogoda zapowiada się całkiem obiecująco więc pora na rozpoczęcie sezonu. Nie bardzo mam jednak pomysł gdzie by tu jechać. Sprawdzam na początek Colmar ale w moim zaprzyjaznionym Ibis Budget nie ma miejsc. Trudno, Colmar zaliczę w Maju
( oczywiście o ile będę miał dwa wolne dni pod rząd ).
Zaplanowałem już wstepnie trasę na ITT. Korzystałem z Kurviger.de i wyszło pięćset kilometrów. Zakosami. Może być problem obskoczyć jednego dnia. Postanawiam wybrać się na zwiady.
Przez to poranne wstawanie budzę się o szóstej rano...No cóż, upału nie ma. Wystarczająco dużo czasu na kawę i śniadanie. Trochę jeszcze czasu mi schodzi na pogaduchach z sąsiadem
przy drugiej kawie planuję trasę na dziś
i można się zbierać w drogę.
W sumie pogoda w sam raz. Nie za ciepło, nie za zimno a termiczna bielizna robi swoje.
Po raz pierwszy korzystam z Kurviger.de i muszę przyznać, że prowadzi całkiem ciekawie.
Docieram nad Ren.
Jest tu prom ale w przeciwieństwie do tego z którego zawsze korzystam w Rhinau, płatny. Właściwie nie wiem dlaczego o tym nie pomyślałem...
Niby grosze bo za motor 2.50 ale ja w ogóle nie mam przy sobie gotówki. Bardzo mądrze. No nic, cofam sie do ostatniej wioski ale automatu z pieniążkami tu nie ma. Zasięgam języka...Jest automat w
poprzedniej. Odnajduję ów wyżej zapodany, wkładam plastik i kopsaj mi tu funt ( to po zachodnio Berlińsku 20 ) a ten mi na to, że prowizja wynosi 3,98...Bez komentarza. Chcąc nie chcąc pobieram pieniążka i nawracam nad Wielką Rzekę. Po paru minutach jestem już po drugiej stronie. Tu to już zupełnie inny świat. Wszystko kwitnie, wszędzie zielono nie to co u mnie gdzie jeszcze szaro i buro. No i oczywiście muszę pozbyć termobielizny bo zaczynam się powoli gotować...
Podziwiając po drodze to i owo jak na przykład ruiny zamku Landeck ( w Palatynacie, bo jest zamek o tej samej nazwie w Badenii )
docieram do celu mojej dzisiejszej wycieczki. Annweiler am Trifels. Pierwsze wzmianki o nim pochodzą z 1086. Ma status kurortu ale jednocześnie jeden z najwyższych w Niemczech wskaznik opadów...Na szczęście Kwiecień jest najbardziej suchym miesiącem. Mogę ruszać na zwiedzanie.
Przypomina leżące u mnie za rogiem Tubingen.
Nad miastem wznosi się zamek Trifels. Od 31 Marca do 19 Kwietnia 1193 roku był tu więziony, na skutek intrygi uknutej przez cesarza Henryka VI i francuskiego króla Filipa II Augusta, Ryszard Lwie Serce.
a to prawie jak w Colmar.
Oczywiście sam środek miasteczka jest zupełnie rozkopany. Renowacja uliczek i domów.
Annweiler jest zaprzyjazniony z francuskim Ambert. To zupełnie tak jak ja. W Ambert spotkałem dziewczynę na Transalpie....
Świeta Wielkanocne jeszcze nie do końca zapomniane.
No nic, trzeba się powoli zbierać. Niby Kwiecień to podobno najbardziej suchy miesiąc ale nad głową jakieś dziwne chmury się zbierają. To pewnie tylko propaganda obliczona na turystów, trzeba się szybko wycofać na z góry upatrzone pozycje.
Jeżdżenie z mapą ma ten plus, że od częstego patrzenia na nią zawsze wiem gdzie jestem. Jednak od niedawna jestem dumnym posiadaczem nawigacji a w konsekwencji zdaję się na nią i po prostu, bez wielkich przemyśleń, jak automat, podążam za niebieską linią. Jakież było moje zdziwienie gdy w pewnym momencie dostrzegam znak :
Nawet się dobrze nie przyjrzałem co tam Kurviger.de wymyślił...No ale pierwsza w tym roku wizyta we Francji, chociaż krótka, zaliczona. Wracam przez Czarny Las więc nie mogę sobie odmówić krótkiego postoju nad Mummelsee. Tu jeszcze można od biedy na nartach pojezdzić.
Na środku przyhotelowego parkingu wielka góra śniegu. Kto i przeciwko czemu chciał w ten sposób zaprotestować nie wiadomo.
Zaprzyjaznionych kózek jeszcze nie ma na wybiegu więc wciągam na szybkiego dwie kiełbaski i odpalam moją Kiddo bo do domu jeszcze grubo ponad sto kilometrów a i temperatura w niczym nie przypomina tej znad Renu.
Po drodze, już w cieplejszych rejonach, zatrzymuję sie na papierosa. Jest ładna łąka, strumyk, można by było przy okazji wykonać kilka pstryków. No można by było ale jak to w Niemczech...wstęp wzbroniony. Szkoda gadać....
Po przejechaniu ponad 400 kilometrów docieram, lekko zmęczony, do domu. Już widzę, że trasę na ITT będę musiał mądrzej zaplanować. Sam dojazd do promu na Renie zajął mi dwie godziny. Z tamtąd to jeszcze kawał drogi do Schin op Geul...
Najważniejsze, że pierwsza wycieczka zaliczona a co więcej jutro też mam wolne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz