Kiddo

Kiddo
w drodze....

sobota, 16 czerwca 2018

Cytadela w Bitche

Dzisiejszą relację rozpoczniemy muzycznie. Golgota. Ukrzyżowany Jezus, resztkami sił, wzywa do siebie Piotra. "Mój Pan mnie wzywa ! Jestem, jestem" woła Piotr i idzie w kierunku krzyża ale drogę zastepuje mu strażnik, obcina mu rękę i spycha w dół. Jezus ponownie go wzywa do siebie. " Piotrze, Piotrze ! " Piotr odpowiada:
" jestem, mój Panie" i ponownie wspina się na górę ale po drodze znów napotyka tego samego strażnika, który tym razem obcina mu mieczem nie tylko drugą rękę ale i obie nogi. I ponownie spycha go w dół. Jezus jednak ponownie go wzywa do siebie. " Piotrze, Piotrze gdzie jesteś ? " więc Piotr jak tylko może, turla się pod górę tym razem już nie niepokojony przez strażników. Dociera do ukrzyżowanego Jezusa i resztkami sił pyta :" Jak mogę Tobie służyć mój Panie ? ". Na co Jezus odpowiada : " Piotrze, widać stąd Twój dom".
To stary angielski dowcip z lat siedemdziesiątych. A co ma wspólnego z muzyką ? Ano to, że Andy Latimer i reszta zespołu Camel byli nim tak zafascynowani, że nazwali tak swoją kolejną płytę i dobrali do tego odpowiednią okładkę. Trochę było z tego powodu szumu...

 
Płyta jest, wbrew powszechnej opinii, całkiem niezła i od niej zaczynam dzień.
A zaczynam go bardzo wcześnie bo już o szóstej rano. Nie jest jednak tak zle. Przez ostatnie kilka dni musiałem wstawać o trzeciej pięćdziesiąt. Taka zmiana: od 05.00 do 14.30...Wczoraj było trochę lepiej bo od 10.00 do 19.30. Tylko, że z tej dziewiętnastej trzydzieści niewiele wyszło. Wlepili mi na koniec samolot do Hurgady....Wszystko szło jak po maśle, dziesięć minut przed czasem byłem już ze wszystkim gotowy a tu ciągle brakuje pasażerów. Najpierw dwudziestu, potem dziesięciu aż w końcu tylko jednego. Dziewczyny przy gate sprawdziły, że już godzinę temu przeszdł przez kontrolę. Wzywają go raz, drugi, dziesiąty....Termin odlotu już minął, zaraz wlepią nam nowy slot a to jak nic oznacza dalsze opóznienie. Pasażera nie ma więc trzeba szukać bagażu bo ten od czasu zamachu w Lockerbie sam lecieć nie może. Łatwo powiedzieć, szukaj teraz w samolocie bagażu wśród 180 innych. Wolałbym tego chłopakom oszczędzić...W końcu melduje się Polizei. Nasz pasażer lekko przesadził z konsumpcją napojów wyskokowych i musieli go zabrać do szpitala...Na szczęście bagaż szybko się znalazł, nowego slotu nie było, tak więc tylko z godzinnym poślizgiem dotarłem do domu zamieniając po drodze Super Bobika na Kiddo aby być gotowym do drogi już z samego rana.
Plan na dzisiaj to znane z olbrzymiej cytadeli, położone w północnej Alzacji, Bitche. W sumie będzie ponad czterysta kilometrów więc nie ma się co ociągać. Tak to mniej więcej wyglądało :


Dzień, zgodnie z zapowiedziami, jest słoneczny ale nie jest za gorąco więc idealna pogoda na wycieczkę. Przebijam się przez okoliczne wioski i po godzinie widzę już na horyzoncie góry Czarnego Lasu


Przeskakuję przez Schwarzwald, pozdrawiając po drodze znajome zające i wiewiórki, docieram do Renu gdzie po raz kolejny korzystam ze sprawdzonego promu ( tym razem zabrałem ze sobą przezornie jakieś drobne ) i już po chwili jestem we Francji. Poza kawą śniadania dzisiaj nie było więc najwyższa pora na małe co nieco. Oczywiście, jak to we Francji, tradycyjnie pain au chocolat i kawa. No niestety Alzacja to tak nie do końca Francja i pain au chocolat nie jest nadzwyczajny...


Coś tam jeszcze po drodze pstrykam



i po czterech godzinach, w samo południe, docieram do Bitche.


Oczywiście zaczynam od zwiedzania cytadeli. Za wstęp płaci się 10 Euro, nie ma przewodnika są za to słuchawki na uszy. 


Cytadela została zbudowana na poczatku XVII wieku a jej architektem był, jakże by inaczej, Sebastien Le Prestre de Vauban. Podczas wojny francusko- pruskiej trzy tysiące francuzów, ich dowódzcą był Louis-Casimir Teyssier, przez osiem miesięcy stawiało opór dwudziestu tysiącom pruskich i bawarskich żołnierzy. Poddali się dopiero po podpisaniu zawieszenia broni a Bitche przeszło pod panowanie niemieckie. Do Francji powróciło po zakończeniu Pierwszej Wojny Światowej.


Dawniej ten przejazd miał pięć metrów wysokości aby husarzy nie musieli z koni zsiadać. Teraz tylko trzy.


Cytadela robi największe wrażenie z daleka. Dopiero wówczas widać jaki to wielki obiekt.



Cytadela w Bitche była również częścią Linii Maginota, której ślady można tu spotkać co kilka kroków.


Po drodze pstrykam jeszcze to i owo.


Bitche leży na terenie Regionalnego Parku Natury Północnych Wogezów. Las, las, las. I jak to we Francji, puste drogi.





Leffe już mi się  skończyło więc po drodze, krótko przed granicą,  robię jeszcze oczywiście zakupy w zaprzyjaznionym Leclerc'u. Po drodze mijam Betchdorf, który podobnie jak cała okolica, słynie z garncarstwa. Może przy okazji następnej wyprawy po Leffe Ruby poświęcę temu tematowi więcej uwagi.


Potem to już szybki przeskok przez Czarny Las


i po dziesięciu godzinach i 430 kilometrach, lekko zmęczony, docieram do domu. Odstawiam Kiddo do garażu. Co prawda jutro też mam wolne ale w planie jest robienie niczego...To w sumie najlepiej potrafię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz