Kiddo

Kiddo
w drodze....

poniedziałek, 15 października 2018

W Dolinie Dunaju

Piętnasty Pazdziernika i wygląda na to, że lato się definitywnie kończy. Ma to być ostatni słoneczny i ciepły dzień. Coś tam się może jeszcze trafi ale będę musiał mieć dużo szczęścia aby zgrać to z wolnym dniem...Ostatnie trzy dni w pracy były wyjątkowo udane no ale to nic dziwnego przy zmianach od 14.30 do 00.00 zwłaszcza, że tak naprawdę od dwudziestej pierwszej niewiele się dzieje. Tylko night-stops więc nie mam za wiele do roboty. Jadę na pozycję, sprawdzam czy wszystko jest przygotowane i czekam na samolot. Potem witam się z załogą, krótkie ple, ple i to by było na tyle.
Niestety, żeby nie było za różowo, dostałem plan lekcji na przyszły rok z zadaniem zaplanowania sobie urlopu. Wszystkiego razem dwadzieścia sześć dni i połowę z tego muszę wykorzystać pomiędzy początkiem Listopada a końcem Kwietnia. Po co mi urlop w zimie ? Chyba najwyższa pora poszukać innej pracy... 
No ale tym będę się pózniej martwił. Póki co trzeba wykorzystać, jak już wspomniałem, zapewne ostatni, słoneczny dzień. 

Ponieważ do domu wróciłem grubo po północy, pobudka dopiero o ósmej no ale nie ma się co przed dziewiątą wybierać w drogę. Dzień może i będzie ładny ale póki co jest jeszcze zimno. Jakoś nie mam ochoty na łomot z samego rana więc odpalam Dianę Krall i delektuję się poranną kawą. Ta smakuje znakomicie raz, że czeka mnie wycieczka a dwa, że jutro też mam wolne. No więc jeszcze jedna i już o dziewiątej trzydzieści jestem w drodze. Dzień zapowiada się faktycznie obiecująco.


Nie bardzo miałem pomysł na tę wycieczkę. Do Francji już mi się nie chce, Czarny Las zaliczony nieskończoną ilość razy...Poza tym dzień, żeby nie wiem jaki był ciepły i słoneczny, kończy się o osiemnastej...Wybór pada na dolinę północnego Dunaju. W tym roku jeszcze nie odwiedziłem. Sprawnie przebijam się przez okoliczne wiochy, trochę czasu zajmuje mi znane z tysięcy sklepów, Metzingen bo chociaż pora wczesna i ludzi na ulicach mało to pół miasta jest rozkopane. W ciągu dnia jest tu zupełna katastrofa. OutletCity. Prada, Armani, Gucci i dziesiątki innych. Przyjeżdżają tu całe wycieczki...
Ponieważ jednak ani Armani ani Gucci nie mają w swoich kolekcjach wdzianek motocyklowych moje zainteresowanie oscyluje w okolicy zera. Wolę się cieszyć jazdą i pięknym dniem.


W oddali widać już Zamek Lichtenstein.




Trochę wygibasów i docieram na górę. Rozciąga się stąd wspaniały widok na Szwabską Jurę.



Kiedy Wilhelm Hauff opublikował w 1826 roku swoją powieść " Lichtenstein", Wilhelm Graf von Wuerrtemberg, Książę Urach był nią tak zafascynowany, że kupił opisane w niej miejsce i postanowił wybudować tu rodzinną siedzibę.


Do dzisiaj jest w jej posiadaniu. Sam zamek można zwiedzać wyłącznie z przewodnikiem chociaż nie jest zamieszkały. Pomieszczenia nie są ogrzewane i w zimie jest to mało zabawne. Książęca rodzina mieszka w budynku obok.


Jak zwykle cała masa detali do pstryknięcia.







Narobiłem pstryków, nacieszyłem się widokami więc można ruszać dalej w kierunku Doliny Dunaju. Po drodze oczywiście obowiązkowa fotka Zamku Sigmaringen.


Jeszcze to i owo


i już jestem w Dolinie Dunaju.









Postanawiam odwiedzić, pochodzący z XIII wieku Zamek Wildenstein. Ostanio piłem tu dobrą kawę...


Niestety, znajduje się tu schronisko młodzieżowe i oczywiście przy głównym wejściu cała chmara plus/minus czternastolatków stawia skutecznie żywą zaporę.
( zdjęcie ze strony internetowej schroniska)


Bardzo lubię dzieci ale tak naprawdę to tylko dziewczynki a i to tylko od siedemnastego roku życia...No z kawy to dzisiaj raczej nic nie będzie. Pozostaje podziwiać widoki.




Wracam ponownie do Doliny Dunaju. Zamek Werenwag. Mieszka w nim mój rówieśnik, Maximilian Joachim zu Fuerstenberg. Nie ma zwiedzania. Maksik nie życzy sobie, żeby mu się plebs po chałupie kręcił. No i trudno mu się dziwić.


Czasami nazywają Donautal szwabskim Grand Canyon. Arizona to to może nie jest ale też ładnie.





Dolina prowadzi do Beuron gdzie znajduje się znany klasztor Benedyktynów. Odwiedzałem go już kilkakrotnie więc dzisiaj tylko witam się z pielgrzymem.


No i trzeba ruszać w stronę domu. Rzadko się to zdarza ale dzisiaj prognoza pogody się sprawdziła.


W oddali widać Zamek Hohenzollern.


Przy okazji jesienny pstryk.


Miś.


I to by było na tyle. Docieram do domu po siedemnastej. Naprawdę bardzo udana wycieczka chociaż miejsca już wielokrotnie odwiedzane. Nadal mam nadzieję, że to jednak nie koniec sezonu. Weekend mam wolny. Wypadałoby na zakończenie tradycyjnie się do Colmar wybrać...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz