Kiddo

Kiddo
w drodze....

poniedziałek, 2 września 2019

Niemieckie ostatki

Gdzieś na początku Sierpnia przychodzi SMS. " Dobra wiadomość. Z przyjemnością zawiadamiamy, że kończąca się 03.09.2019 pana umowa o pracę, została przedłużona. Prosimy o podpisanie itd." No to nijak nie jest dla mnie dobra wiadomość. Ja potrzebuję pisma gdzie będzie napisane :" Z przykrością zawiadamiamy, że umowa  o pracę nie zostanie przedłużona" Nic więc nie podpisuję i czekam na szefa, który jest na urlopie. Zanim się w końcu złapaliśmy, zrobił się koniec miesiąca...
Zachwycony moim pomysłem jakoś nie jest. "No ale 03.09 to już w przyszłym tygodniu !" Ponieważ plan zajęć na Wrzesień jest już dawno gotowy aby nie wprowadzać zamiesznia zgadzam się jeszcze ten miesiąc przepracować. Podpisałem co było do podpisania i klamka zapadła. Po 31 latach, prawie co do dnia, wracam do Polski. Właściwie to udaję się na emigrację jako, że większą część życia spędziłem w kraju poetów i myślicieli. Mam teraz miesiąc na spakowanie się. Wyjazd w tę stronę był o wiele łatwiejszy. 300DM w kieszeni, jakieś ciuchy w plecaku i to wszystko. Teraz oprócz 25 metrów płyt CD,  6 metrów winyli i 3 czy 4 metrów DVD mam jakieś umowy, które trzeba rozwiązać, ubezpieczenia z których trzeba zrezygnować, mieszkanie zdać, wymeldować się...Straszne zawracanie głowy. No ale pozbędę się takiego widoku z kuchni


Ponieważ zostały mi do dyspozycji tylko cztery tygodnie a przecież będę musiał zacząć się pakować, wypada jakąś pożegnalną wycieczkę zrobić. Wybór pada na Garmisch-Partenkirchen. Synek był tym miejscem zachwycony więc wypada zobaczyć co takiego tam wspaniałego. Ponieważ dzień wcześniej mam wieczorną zmianę więc noc jest raczej krótka. Z rana zaraz potrójna kawa bo musiałem szybko spać i się zmachałem...Jeszcze tylko chińska zupka na śniadanie i już o wpół do ósmej jestem w drodze. O tej porze jest jeszcze dosyć chłodno ale jakoś daję radę w letnim wdzianku. Pocieszam się, że z każdą chwilą będzie się robiło cieplej. Docieram do Dunaju. Ile razy tędy przejeżdżam zawsze się tu zatrzymuję na papierosa ( teraz już Heet'a ) i zdjęcie. Tym razem też nie jest inaczej.


Przez następne kilometry nic godnego uwagi się nie dzieje. Oprócz tego, że jest piękna pogoda a ja mam dwa dni do dyspozycji i jadę po nowe przygody. Jak niewiele potrzeba do szczęścia...
Docieram do Allgau. To jest wymarzone miejsce dla motocyklistów. Wspaniałe widoki, mały ruch na drogach ( tych bez kolejności odśnieżania ), odpowiednia dawka zakrętów


a na horyzoncie wielka obietnica.


No niestety ale tylko obietnica. Do granicy z Austrią jakoś idzie ale zaraz za nią gdy już chcę zjechać na lokalną drogę zatrzymuje mnie stójkowy. W Soboty i Niedziele droga zamknięta dla motocykli. No i co teraz ? Ja tu taki plan miałem...Pana policjanta mój plan mało interesuje i każe mi jechać drogą 179 czyli Fernpassstrasse. Jak sama nazwa wskazuje, droga prowadzi na położoną na wysokości 1216 metrów przełęcz. Jednak to co tu się dzieje to jakaś masakra. Samochód za samochodem, średnia prędkość przesuwania się ( bo o jezdzie nie ma mowy ) nie przekracza tempa w jakim porusza się rączy żółw. Ja rozumiem, że jest Sobota ale nie chcę aby mnie emerytura w tym korku zaskoczyła. Pozostaje tylko jedno wyjście. Na przeciwległy pas i gaz. Na szczęście te pasy szerokie zrobili...Chciałem dotrzeć na przełęcz ale to zupełnie bez sensu...W końcu mogę zjechać
( chociaż tylko na chwilę ) z tej austriackiej  Zakopianki  i złapać chwilę odechu nad Jeziorem Heiterwang.



Gdzieś koło Lermoos kończy się ta męczarnia. Zjeżdżam w lewo na 187, która po niemieckiej stronie zamienia się w Bundesstrasse 23. Już bez przeszkód docieram do Garmisch. Na wysokości 2057 metrów na Osterfelderkopf, szczycie sąsiadującym z Alpspitze, znajduje się znana platforma widokowa, AlpspiX. Zawsze chciałem ją zobaczyć więc pierwsze kroki kieruję do stacji kolejki linowej. Kolejka odjeżdża za minutę ! Pędzę więc do kasy.." Jeden bilet poproszę !" 28Euro. Płacę bez zastanowienia...Pózniej jednak dochodzę do wniosku, że gdybym miał z dwie minuty więcej czasu na przemyślenie tematu to bym pewno odpuścił. No nic. Wskakuję do kolejki i ruszamy.


Cała wyprawa trwa osiem minut i już po chwili widać AlpspiX.




W dole Gamisch-Partenkirchen.



Nacieszyłem się widokiem, napstrykałem zdjęć i można wracać.


Odpuszczam sobie Garmisch bo ruch jak na mój gust tu za duży i całą uwagę poświęcam Partenkirchen. Do 1935 roku były to dwie osobne gminy targowe. Zostały połączone przed Igrzyskami Olimpijskimi w 1936 roku. Partenkirchen jest też o wiele starsze. Znane już było w czasach rzymskich. Tędy biegła Via Raetia z Augsburga do Verony .







Ta część Partenkirchen, która jest godna zwiedzania nie jest za duża



więc ponieważ pora robi się już popołudniowo-wieczorna a ja powoli zaczynam być głodny ruszam do odległego o dwadzieścia kilometrów Oberammergau gdzie zarezerwowałem sobie nocleg. Pensjonat
" Zum Kirchenbauer" nie jest za wielki, zaledwie kilka pokoi ale ma swój urok. Mam nawet balkon.


Trochę się ogarniam i ruszam na zwiedzanie.



Miasto słynie z rzezbiarzy w drewnie.



Praktycznie każdy dom jest ozdobiony freskami.






W międzyczasie pożądnie już zgłodniałem. Zasiadam w restauracji  gdzie do dużego piwa, które potem jeszcze poprawiam drugim, zamawiam oczywiście " bawarski talerz" czyli : pieczeń wieprzowa, kiszona kapusta, wielki knedel i różne rodzaje kiełbasek. Chciałem zrobić zdjęcie ale zanim się zebrałem jakoś wszystko zniknęło...


Na deser wypatrzyłem w karcie koniak Martell. Kelner nie wie o co mi chodzi i ściąga na odsiecz koleżankę. Ta zna temat ale...jest w karcie ale nie mają. Pani pracuje tu od dziesięciu lat i do tej pory nikt o Martella nie zapytał.
Doprawiam więc jeszcze małym ciemnym i ruszam na dalszą eksplorację wioski. Oczywiście wypada zamienić kilka słów z lokalesami.





Sprawdzam czy mój Pensjonat jest jeszcze na miejscu ( tak wygląda z boku )


i robię jeszcze wieczorną rundę.





Na zakończenie mam ochotę na kawę. Zachodzę więc do nowo otwartego, o czym dumnie informuje odpowiedni szyld, bistro. Przemiła pani podaje mi kawę ale ja w międzyczasie zobaczyłem, że przy sąsiednim stoliku konsumują Flammkuchen no więc ja też chcę. No a jak już Flammkuchen no to i piwo...
Na drugi dzień rano, po obfitym śnaidaniu płacę za nocleg a przy okazji trochę rozmawiam z właścicielką. I tak od słowa do słowa, powoli zaczynam się czuć jakbym odwiedził jakieś indiańskie plemię w niedostępnej dżungli. Niby docierają tu od czasu do czasu biali ( czytaj: turyści ) ale tak naprawdę wioska żyje swoimi sprawami. Jakaś polityka, problemy z nielegalnym imigrantami...Coś tam niby słyszeli ale kogo to obchodzi. Tu się żyje czym innym. Czterysta lat temu gdy po Europie szalała zaraza, która nie ominęła i Oberammergau, w 1633 roku mieszkańcy złożyli przysięgę. Jeżeli nikt więcej nie umrze będą co dziesięć lat wystawiać sztukę o życiu i śmierci Chrystusa. Pierwsze przedstawienie odbyło się rok pózniej. Przysięga obowiązuje do dziś i w przyszłym roku odbędzie się 42 ( po drodze były dwa dodatkowe). Te spektakle trwają wiele godzin i biorą w nich udział wszyscy mieszkańcy. Sprawę traktuje się tu bardzo poważnie, dlatego też wszyscy mężczyzni noszą brody i długie włosy. Jest kilku z krótkimi ale to, jak mówi właścicielka pensjonatu, elita. Grają rzymskich żołnierzy. Gdybyście byli kiedyś w okolicy bardzo wam polecam pensjonat " zum Kirchenbauer". Na pożegnanie dostaję jeszcze buteleczkę miejscowego likieru.
Niestety wczorajsze słońce ma najwyrazniej dzisiaj inne zajęcia. Może to jednak i dobrze bo jest Niedziela i gdyby było słonecznie i powiedzmy tak z plus trzydzieści, wspaniałą drogą wzdłuż Plansee zapewne nie dałoby się przejechać. A tak lekki deszczyk i mam drogę właściwie dla siebie.



Oczywiście, skoro jestem w okolicy, nie mogę sobie odmówić...Zamek Neuschwanstein.




Typowy widoczek z Allgau


Jak z pocztówki. Illasbergsee.


Allgau


i ostatnie spojrzenie...


a dalej to już bez rewelacji


Bardzo udane, chociaż nie tanie, dwa dni. Garmisch-Partenkirchen moim zdaniem na kolana nie powala ale Oberammergau bardzo polecam. Bardzo ciekawe i sympatyczne miejsce. No ale nie oszukujmy się, Francja to to nie jest. Pod koniec miesiąca mam ponownie dwa dni wolne więc będzie jeszcze pożegnalna runda. Oczywiście Colmar i Alzacja. Kilka dni pózniej zapakuję moją Kiddo i ruszamy na najprawdopodobniej ostatnią w tym roku wycieczkę. Do Gdańska.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz