Kiddo

Kiddo
w drodze....

poniedziałek, 11 maja 2020

Zamek w Szymbarku

Wczoraj nakręciłem 350 kilometrów a plan na dzisiaj jest jeszcze bardziej ambitny. O sto więcej. Zrywam się o szóstej rano. Pogoda ma też być lepsza i mam nadzieję, że się to sprawdzi. Nauczyłem się tu z dużą ostrożnością podchodzić do pogodynki. Póki co cieszy widok za oknem.


Mam jeszcze ponad pięciometrową loggię. Jest i stolik i krzesełka...tylko dojście do nich mam utrudnione wspomnieniami po remoncie. Można by było to kiedyś ogarnąć. Tylko kiedy ? Nigdy czasu nie ma...Wypijam więc poranną kawę na stojąco delektując się ciszą urozmaiconą ćwierkaniem ptaszków. Nie da się ukryć, że wraz z powrotem do Gdańska, jakość życia się zmieniła. Zwłaszcza jeżeli sobie przypomnę, że jeszcze niedawno miałem taki widok z kuchni. No i o ciszy raczej mowy nie było.


Kawa wypita więc nie ma co deliberować nad życiem tylko trzeba ruszać w drogę. Zobaczyć co ten kraj ma do zaoferowania oprócz marnej pogody.
Na początek trzeba się przebić przez Wrzeszcz i centrum Gdańska. To co normalnie jest katorgą w niedzielny poranek sprawia czystą przyjemność. Puste ulice, żadnych przechodniów, zaledwie kilka samochodów. Miasto jeszcze się nie zbudziło do życia. Podobnie jest na siódemce, którą muszę przejechać kilka kilometrów. W Kiezmarku przekroczę lokalną Mississippi i będę już mógł się wbić w lokalne drogi.
Żuławy. Doskonałe do prowadzenia szybkich manewrów wojskami pancernymi ale krajobrazowo mało urozmaicone. Krótko mówiąc, płaskie jak stół.
Są tu jednak atrakcje niespotykane gdziekolwiek indziej. Domy podcieniowe. Pierwszy trafia pod mój obiektyw ten w Nowej Kościelnicy.



Podcień był zawsze budowany od strony drogi. Tak aby mógł wjechać wóz z załadunkiem bowiem poddasze spełniało rolę magazynu. Pózniej zamieniono je na pokoje mieszkalne. Im więcej kolumn, tym bogatszy gospodarz. Zresztą nie tylko domy podcieniowe są fascynujące.


Następna perełka. Tym razem w Gniazdowie. Pstrykam zdjęcie za zdjęciem. Wychodzi jakiś pan...Nauczony doświadzeniem z Niemiec już się nastawiam na reprymendę a tu nic. W ogóle nie zwrócił na mnie uwagi.


Ruszam w dalszą drogę. Krajobrazu nie ma co podziwiać ale mnie interesuje coś innego. Mianowicie architektura. Czegoś takiego nie znam ani z Niemiec ani z Francji. Typowa bieda, brud i slumsy sąsiadują nowymi domami. Czasami jest tak, że po jednej stronie ulicy stoją rozpadające się czworaki a po drugiej nowiutkie domy z jakże modnymi kolumnami. Te nowe to zazwyczaj z tej samej lub podobnej matrycy ale są też i naprawdę bardzo ładne. Nie wiem w której to wiosce było...na całej jej długości jakieś popegeerowskie slumsy. Zaraz za wioską droga skręca w lewo i po tej stronie jest też pagórek. Olbrzymi teren i cały ogrodzony a na nim rezydencja, jakiej nie powstydziłby się Stefan Siarzewski ( bardziej znany jako "Siara") . Nie tam jakiś pseudo dworek z kolumienkami tylko olbrzymi, nowoczesny dom. Wpiszcie w gugla Modern House to zobaczycie o co chodzi. Do tego latarnie z kulistymi lampami, dwa stawy...Krótko mówiąc, pełen program. A sto metrów wcześniej wiocha i rozpadające się czworaki. Zadziwiające kontrasty.
Droga szybko mija i ani się nie obejrzałem jak dotarłem do Malborka. Oczywiście obligatoryjny pstryk.


W Malborku mam skręcić na drogę 515 w kierunku Iławy. Mam nią do przejechania kilka kilometrów zanim znów się wbiję w drogi bez kolejności odśnieżania. Tyle, że już widzę, że Iława na drogowskazie jest przekreślona a obok stoi tablica informująca o objezdzie. Może jakiś początkujący podróżnik by się zniechęcił ale nie taki stary wyga jak ja. Twardo skręcam w prawo i już dzielnie pomykam ową 515. Po jakiś dwóch czy trzech kilometrach widzę kolejną tablicę. Ta skolei informuje, że droga będzie Barre za 900 metrów. Mnie jednak nie tak łatwo zniechęcić więc jadę dalej. Do czasu. W poprzek mojego pasa stoi barierka a na niej znak stopu. No i co teraz ? Mniej doświadczony podróżnik w tym momencie by zawrócił ale taki stary wyga jak ja, tak łatwo się nie poddaje. Po pierwsze jest Niedziela więc i tak nikt nie pracuje. Po drugie, nie ma takiej budowy, żebym TA nie przejechał. No chyba, że będą tacy cwani jak robotnicy w Niemczech, którzy zaparkowali dwa buldożery w poprzek drogi, zderzak w zderzak. To jednak wymaga wielkiej kreatywności i dodatkowego wysiłku więc raczej mało prawdopodobne aby mnie coś takiego tu spotkało. Poza tym, pod znakiem stopu jest tabliczka, która informuje kogo zakaz nie dotyczy. Lista jest długa i nie chce mi się jej studiować. Zresztą po co skoro i tak na niej jestem ? Zgrabnym ruchem omijam zaporę i pomykam dziarsko przed siebie. Po kilku kilometrach okazało się, że miałem rację. Cała budowa to rozkopane sto metrów, które bez problemu bym TA przeskoczył ale i tak nie ma takiej potrzeby bo jest prowizoryczny objazd. Od razu wiedziałem, że tak będzie. Początkujący podróżnik szukałby innej drogi, tracił cenny czas ale taki stary lis jak ja....Krótko mówiąc: "Takie sztuczki nie ze mną,Brunner."
Zjeżdżam na pomniejsze drogi, które są w większości w fatalnym stanie. Dodatkowo informują o tym tablice. Tak na wszelki wypadek gdyby ktoś nie zauważył. Trochę mi żal mojej Kiddo ale pocieszam się, że to przecież jej żywioł. No i radość z jazdy jest ogromna. Piękny, ciepły dzień a i krajobraz się trochę urozmaicił i już nie jest tak płasko.
W Kamieńcu koniecznie trzeba się zatrzymać na pstryka. Ruiny pochodzącgo z 1720 roku pałacu. Była to wspaniała rezydencja, która zyskała miano wschodniopruskiego Wersalu. Nic dziwnego, że Napoleon Bonaparte miał tu swoją główną kwaterę przez ponad miesiąc w 1807 roku. Gościli tu też Fryderyk Wilhelm I i II   


Pałac przetrwał Drugą Wojnę Swiatową ale wyzwolenia już nie. To czego nie zniszczyli i nie ukradli sowieci zagospodarowali szabrownicy, którzy też w 1947 podpalili pałac. Szkoda.


a tak wyglądał od strony ogrodu.


Z Kamieńca do Szymbarku nie jest już daleko. Wczoraj byłem w kaszubskim, dzisiaj jest Szymbark w Prusach Wschodnich lub jak kto woli w warmińsko-mazurskim.


Również i ten zamek, pochodzący z XIV wieku i posiadający ciekawą historię, przetrwał działania wojenne. Niestety, po tzw. wyzwoleniu sowieci urządzili sobie tu tymczasową kwaterę. W ramach podziekowania za gościnę, to czego nie rozkradli, podpalili razem z całym zamkiem. Wielka szkoda bo zamek jest pięknie położony i dziś byłby wielką atrakcją.


Ruiny też są fascynujące.



Niestety nie można wejść na dziedziniec więc trzeba zaglądać przez szparkę.




Bardzo ciekawe miejsce i na pewno tu jeszcze zawitam ale póki co trzeba się zbierać bo droga jeszcze długa. Za Kwidzyniem wracam na swoją stronę rzeki i wbijam się w Bory Tucholskie. Nic się tu od wczoraj nie zmieniło. Kilometry drogi przez las. Niech was nie dziwią rowerzyści jadący środkiem drogi. Zero ruchu. Zupełna cisza.


Ostatnim punktem programu jest Tuchola. Jest piękna pogoda więc budka z lodami ma wielkie powodzenie.


Niestety zamknięte...


Jakoś mnie nie bawi ta maseczkowa propaganda na każdym kroku. Psuje całą kompozycję.


Dawniej na środku rynku stał kościół. W miejscu gdzie dziś stoi figura Matki Boskiej był główny ołtarz.


Takich perełek było więcej ale trudno się przy każdym takim domku zatrzymywać.


Na zakończenie jeszcze obowiązkowy fotoszuting w Kartuzach.


Wspaniały dzień i bardzo udana wycieczka. Do domu docieram lekko zmęczony po 450 kilometrach ale szczęśliwy. Wreszcie pierwsza konkretna wycieczka. Dwa dni i 800 kilometrów. Nie jest to jakiś rekord ale na początek może być. Nastepne dwa dni też mam wolne ale oczywiście znów ma być 12 stopni i deszcz. Dobrze, że zimowych ciuchów nie schowałem. Zresztą czy ma to w ogóle sens w tym kraju ?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz