Kiddo

Kiddo
w drodze....

poniedziałek, 11 maja 2020

W Krzywym Domku

Pierwszy dzień w tym roku w którym nie trzeba będzie zakładać kufajki i walonek. Nareszcie się doczekałem. Jednak póki co jest szósta rano i chociaż za oknem już dawno wstał piękny dzień, to jednak nie jest to pora na wyrywanie się z pieleszy. To dopiero obietnica ciepłego dnia. Tradycyjnie zaczynam więc od kawy a w drodze do studni odpalam Johna Mellencampa. Jakoś mało w Polsce znany. O Springsteenie każdy słyszał a Mellencamp nikomu nic nie mówi. Ktoś kiedyś powiedział, że tam gdzie dorastał Boss było widać światła Manhattanu. Tam gdzie dorastał John Mellencamp nie było prądu...


Oczywiście zanim zrobi się ciepło będzie południe więc zakładam  termiczną bieliznę i parę minut po ósmej ruszam w drogę.

Na początek trzeba się przebić przez okoliczne wiochy no ale że pora jest wczesna i do tego Sobota, ruch jest w sumie niewielki. Dopiero gdy zbliżam się do Kolbud postanawiam skorzystać z obwodnicy jaką oferuje ta metropolia.


Chyba jednak trochę przesadzają z tą miłością do natury w tych Kolbudach. Obwodnica to jeszcze rozumiem ale te ekologiczne ulice...


Po raz pierwszy od kiedy wróciłem do Gdańska wygląda na to, że sprawdzi się prognoza pogody.


Głównym punktem programu dzisiejszej wycieczki jest Krzywy Domek w Szymbarku. Myślałem, że sobie go obejrzę, pstryknę parę fotek i pojadę dalej. No, wyszło inaczej. Domek znajduje się w Centrum Edukacji i Promocji Regionu. Za wejście należy uiścić opłatę w wysokości 25 zł ale w zamian za to jest tu wiele ciekawostek jak na przykład najdłuższa deska świata : 36 metrów i 83 centymetry.  Jest też i dom Sybiraka. Ma bardzo ciekawą historię i mógłbym ją wam opowiedzieć ale ktoś już to zrobił :



Za domkiem cała ekspozycja poświęcona Polakom wywiezionym do Rosji i Archipelagowi Gułag.


Lokomotywa i wagony, którymi transportowano całe rodziny w głąb Rosji. Nie wszyscy nawet zdołali dotrzeć na miejsce zesłania. Są pamiątki po zesłańcach. Są też ich wspomnienia...O matkach, o dzieciach umierających z głodu i z zimna... Myślę sobie o moim biednym dziadku, którego aresztowali w 1941 roku i słuch po nim zaginął. O mamie, która straciła ojca. O milionach innych zagłodzonych, zamęczonych...


Nie byłem mentalnie przygotowany na coś takiego...Z pięknego, radosnego ranka niewiele zostało.
Rzezba Misia Wojtka jest jasnym promykiem


w tej bardzo ponurej i przygnębiającej rekonstrukcji Gułagu. Chociaż on też sprawia wrażenie przybitego rozmiarem cierpień Polaków.


Ten dom jest darem mieszkańców Polonezköy. Ta polska osada została założona  w 1842 roku nieopodal Stambułu przez Michała Czajkowskiego z inicjatywy i na polecenie Adama Czartoryskiego. Znalezli w niej schronienie powstańcy listopadowi i jeńcy wykupieni z niewoli rosyjskiej. Po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku wielu wróciło do ojczyzny. Dzisiaj mieszka w Adampolu ( tak brzmi polska nazwa, od imienia księcia Adama Czartoryskiego ) około 1000 osób z czego 40 mówi po polsku. Co roku jest też organizowany festiwal polskiej kultury.


Dom został zbudowany z tradycyjnego tureckiego budulca czyli z kasztanowca.


W skansenie są jeszcze inne atrakcje jak dom kaszubskiego trapera z Kanady czy replika Dworku Salino ale dla mnie oczywiście najważniejszy jest krzywy domek


Jest tu i Kaszubski Świat Bajek a z głośników płyną dzwięki piosenek dla dzieci...Jest i plac zabaw i małe Zoo...Niestety, pani która się tym opiekuje chyba jeszcze długo będzie się nudzić.  Park linowy też świeci pustkami.


Pora się więc zająć domkiem.


W środku dwa pierwsze kroki są w poziomie ale już następne idą pod górkę. No i tu coś zadziwiającego. Błędnik zaczyna wariować właściwie nie wiedzieć czemu. Przecież jak wchodzę pod górę czy z niej schodzę to nie mam żadnych problemów a tu jakbym był na pokładzie statku. Na dodatek przy dużej fali. W sumie ciekawe przeżycie ale uczucie mało sympatyczne...



Na zakończenie kupuję jeszcze kaszubską tabakę i rozmawiam chwilę z panią kasjerką o ekspozycji, sybirakach i co dzisiejsza młodzierz o tym wie. Czy robi na nich tak wstrząsające wrażenie jak zrobiła na mnie ?
Bardzo ciekawe miejsce i warte odwiedzin ale...25zł od osoby dla rodziny z dwójką dzieci to spory wydatek. Co prawda maluchy do lat sześciu wchodzą za darmo ale jakieś picie, jakieś frytki...
Pora ruszać dalej w drogę. Raz, że trzeba się wyrwać z tego przygnębiającego nastroju a dwa, że dzień ucieka...Oczywiście, zaraz za Szymbarkiem wpadam na lokalny Autobahn.


No ale to już powoli przestaje robić na mnie wrażenie. Jak zwykle trochę w lewo, trochę w prawo i docieram do kolejnego punktu programu. Rzeka Wda i wioska o dziwnej nazwie : Tleń.


Znany w Borach Tucholskich pensjonat Przystanek Tleń zapewne gdyby nie Cov-19, pękałby w szwach. Chociaż nie można powiedzieć aby miejsce świeciło pustkami. Można dostać coś do jedzenia, coś do picia i wszystkie trzy stoliki są zajęte. Sporo osób wyrusza stąd na spacery albo wycieczki rowerowe.



Wbijam się w te wspomniane Bory Tucholskie. Wspaniałe miejsce. Tak to tu wygląda. Dwa, trzy kilometry, zakręt i znów od początku. I tak mija dziesięć, dwadzieścia kilometrów.


Należy jednak pilnować nawigacji bo jak się człowiek rozmarzy i przegapi krzyżówkę a nie ma potem ochoty drogi nadkładać to jest się zmuszonym do korzystania z lokalnych dróg. Tu już nie ma takiego luksusu jak na kaszubskiej autostradzie. Jest tu jednak tak spokojnie, tak cicho...pchać się w las z motocyklem bez wyraznej potrzeby byłoby świętokradztwem.


Coś tam jeszcze pstrykam po drodze. Drewniany kościół z 1756 roku w Sominach.


Okoliczności przyrody : Jezioro Somińskie.



Na zakończenie jeszcze krótka wizyta w Bytowie do którego jakoś nie udało mi się dotrzeć ostatnim razem. Główną atrakcją jest wybudowany w pierwszych latach XV wieku zamek krzyżacki.



Wpadam jeszcze do Biedronki kupić jakieś Oshee bo w drodze do domu muszę zajechać do dziecka, które jest w tej szcześliwej sytuacji, że może pracować z domu. Zaszyła się wraz ze swoim ajlawju w pustelni nad jeziorem i czeka aż zaraza minie. No tak to można.


Mam też dla nich nowy przysmak z Kiddo Gourmet Food Company. Pasta z oliwek. Tym razem z dodatkiem chilli. Na wypalenie wirusa.
Jutro ma być jeszcze cieplej. Nawet już trasę zaplanowałem. Dzisiaj było 350 kilometrów, jutro powinno być o sto więcej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz