Kiddo

Kiddo
w drodze....

wtorek, 19 maja 2020

Poniedziałek na Żuławach

Przestałem już zwracać uwagę na prognozę pogody. Nigdy się nie sprawdza więc nie ma co sobie głowy zawracać. Mam jeden dzień wolny, wypadało by wykorzystać ale oczywiście od rana leje. No więc jedna kawa, druga, śniadanie, jeszcze jedna kawa...Ciągle leje. Synek, który mieszka na Żuławach zaproponował kilka ciekawych miejsc i tras więc sporządziłem odpowiedni plan wycieczki z której jednak dziś najwyrazniej nic nie będzie...Niespodziewanie o jedenastej ktoś się w końcu opamiętał i zakręcił kran więc w te pędy zakładam wdzianko i zbiegam do garażu po moją Kiddo. Po chwili jestem już w drodze. Na początek Wyspa Sobieszewska.


Trzeba przyznać, że synek miał dobrego pomysła. Trasa jest faktycznie muy simapatico. Sama wyspa jest dzielnicą Gdańska i ma sześć na dziesięć kilometrów. Są też dwa jeziora : Karaś i Ptasi Raj. Obydwa położone na terenie rezerwatu Ptasi Raj. Nazwa nie dziwi skoro na Wyspie Sobieszewskiej występuje ponad 300 gatunków ptaków. Wyspa ma długą i ciekawą historię ale mnie fascynują oczywiście domy. Tu na Żuławach można spotkać co krok różne smaczki.


Zatrzymuję się na chwilę w Nowej Kościelnicy aby pstryknąć dom podcieniowy, który opuściłem ostatnim razem.


Potem skręcam w lewo na jakąś lokalną drogę, którą mam dojechać do kolejnych perełek architektury.
Droga zaczyna się kocimi łbami. Cała uwalona błotem no i do tego mocno nierówna. Ślizgam się na tej ślizgawce i jest niezbyt wesoło ale na szczęście po jakiś stu metrach kocie łby zastępują płyty. Niestety, droga nie jest nimi wyłożona na całej szerokości a tylko bieżniki pod koła. Pomiędzy nimi błoto. Takie żuławskie. Czarne jak smoła i o takiej też konsystencji. No i oczywiście zaliczam glebę. Szybko stawiam motocykl, który zaraz zapada się w mazi podobnie jak ja. Trudno nawet krok zrobić. Próbuję wypchnąć Kiddo na te płyty ale gdzie tam. Nie wyciągnę jej z tego bagna. No i na dodatek nie chce odpalić. Wiem, że musi swoje odstać ale pół godziny to już przesada. No i co teraz ? Kontrolki się palą ale nie kręci. Może bezpiecznik ? Też nie...Słońce świeci mi na ekran telefonu więc pisząc na wyczucie proszę o pomoc kolegów z fejsbukowego Klubu Miłośników TA. Dosłownie po kilku sekundach przychodzą wskazówki i rady. Coś o stykach, coś o odkręcaniu...Najlepsza jest pierwsza : złóż stopkę. O ! To potrafię ! Siadam na motocykl i próbując nie wywalić się ponownie w błoto składam stopkę...No i Kiddo odpala bez problemu. W życiu bym na to nie wpadł. Zwłaszcza, że byłem zachwycony, że motocykl w ogóle w tej mazi stoi...Bez internetu i pomocy kolegi pewno do dzisiaj bym sie w tym błocie taplał. Nie mam ochoty na dalsze eksperymenty więc zawracam na ubity trakt. Niestety muszę znów pokonać kocie łby...W sumie na tą akcję zmarnowałem godzinę ale i tak miałem szczęście, że deszcz nie padał. Dalej już tylko, no prawie, po asfalcie.


Danziger Kopf w Żuławkach.


Pochodzi z XVIII wieku, gruntownie przebudowany w 1825 roku a w 1972  został wpisany do krajowego rejestru zabytków. Jest to średniej wielkości dom podcieniowy. Jedyne 700 metrów kwadratowych i znajduje się w prywatnych rękach.


Równie wspaniałe domy można zobaczyć w Izbiskach.




Ze zwodzonego mostu w Rybinach można podziwiać Szkarpawę.



W Żelichowie stoi karczma Mały Holender. Można tutaj podobno bardzo dobrze zjeść ale póki co wygląda na zamknięte. Zresztą po mojej błotnej kąpieli nie wyglądam zbyt wyjściowo...


Wita mnie za to kotek z którym ucinam sobie dłuższą pogawędkę.


Kotek jak to kotek. Nagadał się i poszedł do swoich zajęć. Jeszcze jeden pstryk na pożegnanie i można jechać dalej.


Chmury gromadzą się złowrogie nad głową  ale mimo to postanawiam jeszcze odwiedzić Krynicę Morską.


Normalnie miasteczko, nawet pomimo paskudnej pogody, byłoby pełne turystów. Teraz niestety świeci pustkami. Jednak zawziętych nigdzie nie brakuje więc i tu można spotkać spacerowiczów na plaży.



Pora się zbierać bo chmury nad głową nie pozostawiają wątpliwości, zaraz zacznie padać. No i faktycznie po chwili leje. W tym deszczu, na prostej drodze i do tego zupełnie pustej, przy stu kilometrach na godzinę, nagle rzuca mi tylke koło w lewo, w prawo, znów w lewo...To już nie jakieś błotne żarty ale highside...Znów więcej szczęścia niż rozumu. Nie mam pojęcia co to było. Olej, błoto, koleiny ?
W drodze do domu odwiedzam jeszcze synka i wnuki a moja piękna i wspaniała synowa podejmuje mnie znakomitym obiadem. Potem zostaje tylko kilkadziesiąt kilometrów pod wodą i mogę odstawić motocykl do garażu. W sumie, pomimo błotnych kąpieli i stu kilometrów w deszczu, bardzo udana wycieczka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz