Kiddo

Kiddo
w drodze....

niedziela, 4 października 2015

Un grand week-end à Colmar

A miało być tak pięknie....Ponieważ dawno nie byłem we Francji, zarezerwowałem sobie wolny pierwszy weekend Pażdziernika a plan był prosty : Colmar, Wogezy, tarte flambee i Leffe Bruin. Niestety moja Kiddo już w drodze powrotnej z Prowansji dawała znać, że coś jest nie tak...Dotarłem do domu bez problemów ale po paru dniach znów to samo. Odpala tylko jeden cylinder, o ile wogóle, obrotomierz nie działa...Jako, że ja sam mam bardzo małe pojęcie o działaniu motocykla zamieściłem opis problemu na polskim forum transalpa. Na tej załodze można polegać. Już po chwili melduje się Zaix. " Moduł zapłonu umiera".
No fajnie ale jak długo on będzie umierał ? Dociągnie do końca sezonu ? Już miałem o to Zaixa zapytać ale chyba jednak nie jest jasnowidzem...Wtorek mam wolny więc jest czas przygotować motka do weekendowego wypadu, Zatankować, dopompować...Niestety moja Kiddo stanowczo odmawia jakiejkolwiek współpracy. Zaix wspominał o regeneracji ale moja Kiddo to nie jakiś Golf, Trabant czy stara żona, żeby jej regenerowane części wstawiać. Jadę do zaprzyjażnionego warsztatu i zamawiam. Od razu dwa. Jak już to już. Mimo wszystko wybieram tańszy wariant ale to i tak 200 Euronów. No i to by było na tyle w temacie wypadu do Francji....Oba CDI maja być w czwartek więc sprawa jeszcze do uratowania chociaż finanse mocno nadwyrężone. Niestety przychodzą dopiero w piątek po południu...No nic, montuję nowe moduły zapłonu, motek odpala jak nowy więc trzeba spróbować uratować co się da z tak ładnie zaplanowanego weekendu. Zostały jeszcze w końcu dwa dni.
Nie ma się co oszukiwać, lato się skończyło i chociaż świeci słońce to z rana ciepło nie jest a więc w sobotę ruszam dopiero koło jedenastej. Jest piękny jesienny dzień ale w Schwarzwaldzie jak zwykle jest trochę chłodniej a więc bez woreczków foliowych na stópki nie ma jazdy. Po drugiej stronie Czarnego Lasu jak zwykle parę stopni więcej..


We Freiburg jak zwykle tankuję a przy okazji zdejmuję z siebie połowę ciuchów. Jeszcze tylko parę kilometrów i już :


Pierwszy przystanek to Neuf-Brisach. Miasto - twierdza, wydudowana w latach 1699 - 1702 ma formę gwiazdy i najlepiej można ją podziwiać z powietrza. Miasto jest wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.


Z Neuf - Brisach do Colamar to już tylko rzut kuflem. Zwiedzanie rozpoczynam oczywiście od karuzeli na Champs de Mars. Niestety ze wszystkich zdjęć jakie zrobiłem tylko jedno jest ostre. Niestety Samsung to nie Transalp, nie można na nim polegać. Najwyższa pora nabyć lustrzankę...


Zagłebiam się w uliczki Colmar. Na każdym placu jakieś stragany, ludzi pełno jakby wszyscy domów nie mieli, oczywiście słychać głównie francuski ale sporo też Niemców, Amerykanów a i znajome nawiślańskie tony też się od czasu do czasu przebijają.


Oczywiście mam ochotę na Leffe ale w mojej Jupiler Cafe wszystkie miejsca są zajęte.




W innych jest podobnie.


Ruszam więc badać stare kąty. W końcu jestem w Colmar po raz czwarty.


La Maison des Tetes czyli dom 106 głów z 1609 roku.



Prawie każda fasada jest bogato zdobiona i wszędzie można dostrzec jakieś ciekawe detale.


Uliczkami starego miasta


wzdłuż Lauch


 obok wybudowanego w 1480 roku Koifhus czyli dawnego Urzędu Celnego


i innych ciekawostek docieram do Quartier des Tanneurs


i La Petite Venise czyli Małej Wenecji.


Idę dalej Quai de la Poissonnerie


aby po raz kolejny zrobić obligatoryjne zdjęcie z Pont St-Pierre.


Zawracam w kierunku starego miasta.







Jeszcze jedna karuzela. Nie tak imponująca jak ta na Champs de Mars ale mama zdecydowanie podnosi jej walory estetyczne.


Zaglądam po drodze do Jupiler Cafe ale nadal brak wolnych miejsc więc nie pozostaje nic innego jak kontynuować spacer.


Dużo sklepów ze słodkościami. W róznych formach...jest czekoladowa koszula


są czekoladowe kasztany


i czekoladowe cygara.


Są też kandyzowane owoce chociaż tak naprawdę to specjalność prowansalska. Wyglądają zachęcająco...



Mało zachęcająco za to kosztują i podobnie smakują...Widać trzeba jednak kupować w Prowansji.



Znalazłem w końcu wolne miejsce w Jupiler Cafe. Wypiłem dwa Leffe i udałem się do hotelu żeby się trochę ogarnąć przed kolacją. W Jupiler Cafe mają znakomite steki...Wracam parę minut po dziewiątej i proszę o kartę. No i tu krótki dialog :"Chcesz jeść czy pić ?"- " Jedno i drugie."-"Ale kuchnia jest już nieczynna "-" W sobotę ? O 21 ? Przecież zawsze jest otwarta do 23 ?" i odpowiedż prosto z "Misia" : "Tak. W sobotę. O 21. Zamknięta.". Brakowało tylko : "i co Pan nam zrobi ?" Nie pozostało nic innego jak zamówić Leffe...Na kolację był Kebab...a tak się na tego steka cieszyłem. Potem wróciłem do Jupiler Cafe na zapewne ostatnie już w tym roku Leffe...
Niedziela wita słonecznie i ciepło. Znów bez pośpiechu, po śniadaniu i kawie zbieram się w drogę powrotną. Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie na Wogezy...do przyszłego roku !


Zwykle wracam piękną drogą wzdłuż Renu ale tym razem postanawiam zmienić trasę. Raz, że znam ją już na pamięć dwa, że chociaż latem drzewa wzdłuż niej dają upragniony cień to dziś będzie tam ciemno i wilgotno. Mijam po drodze kilka wiosek a wszystkie mają w nazwie " heim". Artolsheim, Diebolsheim, Friesenheim itd. Zawsze jednak można trafić na coś fajnego.


Tym razem decyduję się na przeprawę promową w Rheinau. Nigdy z niej nie korzystałem, dziś jednak mam w planie zbadanie nieznanej mi jeszcze części Schwarzwaldu. Na zbliżającym się promie "Rhenanus" ze dwadzieścia HD, od Fat Boy'a do Road King'a. Chłopcy i dziewczynki jadą na niedzielną wycieczkę do Alzacji. Chcę ich widzieć na tych zakrętach w Wogezach...


Przeprawa jest za darmo i trwa zaledwie kilka minut.


A dalej to już Schwarzwald.





Gdzieś w środku lasu trafiam na wyszynk


a więc oczywiście kawa i ciasteczko


Po drodze zatrzymuję się jeszcze pod znajomym drzewkiem. Pora się dozbroić bo ciepełko jakoś znikło. Niestety nie da się ukryć, że lato już minęło... 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz