Kiddo

Kiddo
w drodze....

czwartek, 26 maja 2016

ITT część trzecia

W Sobotę wyjazdy są zaplanowane pół godziny pózniej, na 9.30 bo o dziewiątej jest robione grupowe zdjęcie wszystkich uczestników. Pewno nic z niego nie wyszło bo było robione pod słońce...Po kolejnym, dziurkowanym, śniadaniu i zbiorowym portrecie sam też biorę aparat aby uwiecznić ten poranek. Spotykam gotową do drogi parę z Rumunii.


Inni dopiero się przygotowywują...


Zaglądam też do chłopaków żeby sprawdzić jak im idą przygotowania do offa. Jakoś nie bardzo im się spieszy. Kolejna dyskusja o motocyklach.


Jeżeli myślicie, że czapeczka jaką ma na głowie Herr Flik wzbudziła czyjekolwiek zainteresowanie oprócz mojego to jesteście w błędzie. Szczerze mówiąc chyba nawet nikt nie zauważył, że ta bejsbolówka trochę wysoka...No ale ja też przestałem się dziwić czemukolwiek. Nadal jednak uważam, że to nakrycie głowy było co najmniej ekstrawaganckie.


Wkrótce jednak i tę załogę czas zaczął poganiać. Szybko się zebrali i ustawili na pozycjach.



A potem, jak te zółwie co ich flegmatyk pilnował : myk, myk i już ich nie było. No więc i ja też mogę się powoli zebrać w drogę. Nie udało nam się dzień wcześniej objechać Balatonu więc chcę to naprawić tylko, że ja ruszę w drugą stronę. Szybko bo już po jakiś 60 kilometrach okazuje się, że ta strona Balatonu to całkowita porażka. Płasko, nudno, wszędzie dostęp do jeziora blokują hotele, kempingi i jakieś pokomunistyczne ośrodki wczasowe i oczywiście prywatne posesje. Takich miejsc jak to jest dosyć mało.


 Postanawiam więc jak najszybciej się zawinąć z powrotem na drugą stronę. Na szczęście jest prom prosto na półwysep Tihany. Przy okazji obejrzę klasztor, który minęliśmy wczoraj. Na promie spotykam sympatycznego kolesia ze Szwajcarii, który  już od miesiąca jest w drodze. Włochy, promem do Chorwacji a potem pełen program : Czarnogóra, Serbia, Rumunia. I to wszystko na Street Glide.


Przeprawa promem nie trwa za długo, to tylko kilka minut. Żegnamy się życząc sobie wszystkiego najlepszego...
Eksplorację zaczynam od klasztoru.


Zasiadam na chwilę w restauracji gdzie posilam się oczywiście gulaszem, który jest równie dobry jak ten wczoraj a potem ruszam przed siebie.






Ta strona  jest zdecydowanie ciekawsza. Całe szczęście, że nie jechaliśmy wczoraj dookoła Balatonu....Bładzę sobie tak bez planu cały dzień aż w końcu pora się zbierać bo nadchodzi czas kolacji. Dziurkowanej. Moją kompania już dawno wróciła z offa  (część się obijała na plaży ) i zastaję ich zebranych wokół KTM'a Dr.W. Coś w nim podziwiają ale co ? Też się do niego przymierzyłem...do najniższych nie należę ale nie miałem odwagi postawić go do pionu. Zwłaszcza po wczorajszym występie...Budzi respekt. No i faktycznie przy nim jazda na TA to jak jazda na osiołku....no ale ja kocham swojego osiołka ( czy też Kózkę ).


Jeszcze przy okazji parę fotek. Na przykład pan z piwkiem.


Dwóch panów z piwkiem z tym, że jeden z panienkami.


Dziewczę, które mnie wpuściło do kolejki po korytko mówiąc : Jesteś starszy. Bardzo mnie to ujęło.


Ponieważ zaplanowane na wieczór pokazy umiejętności nie cieszyły się jakimkolwiek zainteresowaniem.


udaliśmy się wszyscy na kolację ( dziurkowaną ), która tym razem została urozmaicona występem zespołu tanecznego z Csopak.



Występ był bardzo ciekawy a tańce niezwykle energetyczne. Trzeba mieć do nich dobrą kondycję więc raczej nie dla mnie ale popatrzeć było miło.
Potem to już tylko długie Polaków rozmowy i plany na przyszły rok. Tym razem ITT ponownie w Polsce. Niestety tym razem nie koło Krakowa a u mnie pod domem. Jakieś 60 kilometrów od Gdańska. Będę musiał jakąś mądrą trasę ze Stuttgartu wykombinować...

to be cont.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz