Kiddo

Kiddo
w drodze....

czwartek, 13 października 2016

Mrożone paluszki czyli jesienna wycieczka

Od kiedy miesiąc temu wróciłem z Francji nie udało mi się odpalić motocykla. Zimno, pochmurno, deszcz i tak dzień za dniem. Wyjątkowo mało udany ten sezon. Pózno się zaczął i najwyrazniej szybko się skończy...Mam jeden dzień wolny i o dziwo świeci słońce chociaż zimno jest potwornie, Nic to, budzę się po dziewiątej, szybka kawa i w drogę. Nie może być zgody na to, że to już koniec...Oczywiście zabieram ze sobą wszelkie możliwe klamoty, łącznie z zimowymi spodniami. Początek jest bardzo obiecujący. Piękny, chociaż mocno chłodny, jesienny dzień.


Niestety, nie trwa to zbyt długo. Już po dwudziestu kilometrach muszę się zatrzymać i dozbroić. Na początek taki lekki wariant, przeciwdeszczowe spodnie na rower. Od deszczu to one mało chronią ale od wiatru całkiem, całkiem. To samo miejsce wybrali sobie chłopcy-radarowcy na zastawienie pułapki.


Plan jest w sumie prosty. Po raz ostatni w tym roku odwiedzić stare kąty. Alpirsbach, Schiltach, Mummelsee i zaprzyjaznioną kózkę. Na początek chcę zahaczyć o zamek na wodzie w Glatt. Dojeżdżam do Horb am Neckar


ale niestety zaraz potem zaczynają się problemy. Oczywiście objazdy co w sumie nie jest takie złe bo można nowe miejsca poznać. Co gorsza pogoda się zupełnie psuje. Słońce chowa się za grubą warstwą chmur i te nieliczne Celcjusze robią się jeszcze bardziej...nieliczne. Nie ma rady, kolejny stop ale tym razem już żadne półśrodki tylko heavy duty. Zimowe spodnie, foliowe woreczki na nogi, mój francuski windbreaker. Niestety już widzę, że z zaplanowanej trasy nic nie będzie...Wpadam na fajną drogę do Dornhan skąd już blisko do Alpirsbach ale kątem oka dostrzegam drogowskaz : Rottweil.  Nigdy tam nie byłem więc jest okazja. Trochę z żalem zawracam i ruszam w stronę tego najstarszego miasta w Baden - Wuerttemberg. Rzymianie założyli tu osadę już w 73 roku . Od niego też pochodzi nazwa rasy psów. Najbardziej jest jednak znane z parady karnawałowej.


Naprawdę fascynujące są okna







wyszukane szyldy


i freski


no i okna...







Oczywiście nie może zabraknąć pieska




Jeszcze szybka runda po mieście a właściwie po jego centrum


i pora się zbierać. Od tego spacerowania trochę się rozgrzałem więc może jakoś bez problemów dotrę do domu, chociaż to jakieś 100 kilometrów. W sumie jestem całkiem dobrze opakowany ale woreczki foliowe na nóżkach, które znakomicie się sprawdzają latem, teraz już nie wystarczają. Trzeba bedzie pomyśleć o jakiś wełnianych skarpetkach...W drodze powrotnej muszę jeszcze wpaść do Tuebingen bo to jest jedyne miejsce w okolicy gdzie można dostać tytoń 7 Seas Mac Barena. Oczywiście przy okazji kilka pstryków. 







Tuebingen to bardzo ładne miasto i duży ośrodek uniwersytecki. Wiele zabytków i piękny ratusz.


Niestety zamieszkane przez tzw. Gutmenschen. Przyjaciele tzw. palestyńczyków, w wyborach głosują na Zielonych i zdrowo się odżywiają. Na co drugim barze szyld : wegańskie potrawy. Teraz już wiem dlaczego ich mózgi nie funkcjonują. Tak skomplikowanego mechanizmu nie da się trawą napędzić. Nawet u Turka widziałem ofertę : wegański kebab. No ale tu to rozumiem. Dla Turka to po prostu interes. Sam zapewne szczawiu nie wciąga. Widziałem też sklep z takim szyldem : " Wypieki  z wczorajszego dnia ". Serio ? No i oczywiście wszyscy na rowerach. Na chodnikach, na ulicy, na ścieżkach rowerowych. Do lasu z tymi bicyklami ! Tytoń do fajki zakupiony, kilka obligatoryjnych pstryków zaliczone, pora się zbierać. Po drodze odwiedzam jeszcze klasztor w Bebenhausen.






i po następnych kilku kilometrach docieram do domu. Trochę przemarznięty ale szczęśliwy, że wogóle udało mi się ukręcić te 250 kilometrów. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz