Kiddo

Kiddo
w drodze....

niedziela, 24 sierpnia 2014

Coda - Dzień trzeci

Ponieważ dzień wcześniej więcej spacerowałem niż jeżdziłem dzisiaj dla urozmaicenia więcej jazdy. Dzisiejsza trasa to sławna droga Route des Cretes prowadząca do Wielkiego Balona czyli Le Grand Ballon , najwyższej góry w Wogezach. Sama route des Cretes ma 89 kilometrów z czego większość powyżej 950 metrów. Najwyższy punkt to Col du Grand Ballon 1343 m. Pierwotnie droga zaopatrzenia dla wojsk francuskich podczas pierwszej wojny światowej i nie łączy ze sobą właściwie żadnych miejscowości.

Przezorny Zawsze Ubezpieczony wiec kufer mam załadowany : polarek, podpinka, bielizna termiczna i mój francuski komplecik przeciwdeszczowy. a że to heavy duty wariant to i w razie czego da ciepełko. Początek jest jednak sympatyczny. Piękna droga i piękne widoki.





Jednak im wyżej się wspinam robi się coraz zimniej. Walczyłem dzielnie ale w końcu musiałem sie poddać. Mały postój i z kufra wyciągam podpinkę, polarek, ciepłe rekawice, szalik i spodnie przeciwdeszczowe w wersji light bo chociaż nie pada to bedą chronić od wiatru. No i przy okazji parę zdjęć.



Teraz już lepiej, można jechac dalej.


i jeszcze raz to samo ale tu lepiej widać jak droga biegnie :


Wciąż podziwiając piękne widoki



docieram do celu mojej wycieczki : Col du Grand Ballon.


Oczywiście mógłbym wjechać na Wielki Balon moim motorem w końcu to ''Kózka'' i po to została wymyślona ale nie...trzeba się pchać na piechotę. Tak jakby nie mogli tego parkingu  100 metrów wyżej zrobić. No trudno ...


Na szczycie znajduje się stacja radarowa i pomnik poświęcony batalionowi strzelców górskich z pierwszej wojny światowej -  Diables Bleus.



Pomimo przejmującego wiatru zostaję na szczycie dłuższą chwilę ciesząc się widokiem.




W końcu dochodzę do wniosku, że mam już tyle zdjęć, że będę mógł się delektować tymi widokami w domu w ciepełku przy szklance whisky. Jeszcze tylko to jedno obligatoryjne


i wąską dróżką schodzę w dół mijając po drodze następnych nawiedzonych pchających się w tym wietrze na szczyt tak jakby nie mogli sobie pocztówki kupić. Właściwie czemu nie wpadłem wcześniej na ten pomysł....


Już się zbierałem do odjazdu gdy pojawiła się kolumna Kaczek


Ruszam powoli w dół zatrzymując się po drodze przy mauzoleum i cmentarzu wojskowym Vieil Armand



 Znam kręte drogi ze Schwarzwaldu ale te tutaj to już przegięcie. Zakręt za zakrętem. W pewnym momencie czy to za bardzo zaufałem swoim niewielkim umiejętnościom czy też chwilowy brak koncentracji...i Zack ląduję na przeciwnym pasie...Całe szczęście, że droga pusta. Nic by się nie stało bo wielkich prędkości nie da się rozwijać ale przy 20kmh też można sobie guza nabić no i Kiddo by się poturbowała....Trzeba chwilę odpocząć.


W końcu wydostaję się z tych serpentyn na normalną drogę a góry widzę tylko w oddali. Co za radość po tylu godzinach wreszcie prosta i można jechać 100 a nie 10 kmh.


Po drodze do Colmar ostatni punkt programu tego krótkiego wypadu na tereny Rzeszy pod francuską administracją ( Oj mam nadzieję, że żaden Francuz znający polski tu nie trafi...)  - Eguisheim







I bociany jak widać znów się pojawiają






Bliskie spokania trzeciego stopnia : legenda motoryzacji Citroen SM w pięknym stanie. Po prostu marzenie



jeszcze trochę zwiedzania


i pora na małe co nie co. Wybór jest prosty. Tarte flambee a właściwie Flammekuechle bo tak brzmi alzacka nazwa tego specjału. Coś jak pizza ale na cieście chlebowym o grubości złożonej kartki papieru. Tysiące wariantów....


taką też jadłem


Pora ruszać w kierunku Colmar. Nie jest daleko ale jutro Niedziela więc będzie problem z tankowaniem.
Zdobyte latem doświadczenia procentują . Tym razem nie dam się zaskoczyć. Przeskakuję przez miasto, mijam Statuę Wolności i zajeżdżam do Cory , sklepu wielkości małej wioski. Przy takich supermarketach są prawie zawsze stacje benzynowe. Przy okazji jakieś drobne zakupy. Jedyne co mnie doprowadza do szału to to , że w tej Corze jest z 50 kas ale bramka tylko z jednej strony więc jak się ma pecha, a ja go mam, i się wejdzie do takiego centrum ze złej strony to trzeba przemaszerować wzdłuż tych 50 kas zanim się dostąpi zaszczytu zakupów ....co za debil to wymyślił.
No nic...zatankowaną Kiddo zostawiam w hotelowym podziemnym garażu i ruszam na wieczorny, ostatni już spacer po Colmar.




wciąż natrafiam na jakieś smaczki....schodki, balkoniki








i na zakończenie dnia, niestety raczej już ostatnie w tym roku



 ....to be cont.

























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz