Kiddo

Kiddo
w drodze....

piątek, 8 sierpnia 2014

Ósemka

...Znów się tak miło złożyło, że mam wolne i nie pada a nawet świeci słońce...Oczywiście trzeba wykorzystać. Zrywam się zatem bladym świtem tzn. o 07.00. Szybkie śniadanie, kawa i już przed dziewiątą jestem w drodze. Jeszcze tylko zatankować i można rozpocząć kolejną wycieczkę. Niestety czuć, że to już nie lato...Co prawda, jeszcze nie jesień ale powietrze już inne...
Dzisiaj, dla odmiany, na początek w inną stronę. Znajomi polecili mi wizytę w Rottenburg więc przed fabryką czekoladek odbijam na południe w kierunku Tübingen. Trasa ciekawsza niż mój regularny program obowiązkowy. Piękna droga przez las i mały ruch . Po dwudziestu kilometrach pierwszy przystanek : były klasztor Cystersów i zamek w Bebenhausen:







Dalej przez Tübingen do Rottenburg. Tübingen ma bardzo ładną starówkę i trzeba by się było zatrzymać na dłużej więc dzisiaj odpada bo plan jest dosyć napięty. Zresztą to miasto to siedlisko Gutmenschen najgorszego sortu więc bez żalu przez nie przelatuję. Na drodze ruch coraz większy ale bez problemów docieram do zachwalanego Rottenburga :



Niestety duże rozczarowanie. Nic specjalnego. Takich miasteczek jest w okolicy na tony. Nijak to się ma do takiego Schiltach w Schwarzwaldzie. Po krótkim spacerze ruszam dalej.



Docieram do Haigerloch :



Wspinam sie na górę zwiedzić zamek. Niestety wszystko pozamykane. Zresztą poza kościołem - w renowacji, też zamknięty -  nie bardzo jest co zwiedzać. Jest tylko hotel i restauracja.



Co ciekawe, w jaskini pod zamkiem dokonywano pod koniec II Wojny Światowej prób reakcji łańcuchowej. Jest nawet muzeum ale oczywiście też zamknięte. No dobrze, Schwäbische Alb mają ładne krajobrazy ale te i tak są ładniejsze w Schwarzwaldzie . Ruszam więc w bardziej znajome rejony gdzie nadal pozostało wiele do odkrycia. Przez Horb i Nagold jadę na północ w kierunku  Calw. Oczywiście obowiązkowy mostek :



 Przed Calw skręcam w lewo do małego kurortu Zavelstein



gdzie czeka kolejny zamek a właściwie jego ruiny.




Płacę dobrowolne 50c i drapię sie na wieżę podziwiać widoki.




Wracam do mojej Kiddo i po drodze zastanawiam się czy nie przyjechać tu w Marcu. Zavelstein jest znany z kwitnących dzikich krokusów, które rzadko wystepują na północ od Alp a tu jest to jedyne miejsce w południowych Niemczech gdzie można je podziwiać. No ale w Marcu... Tak się zadumałem nad tymi krokusami , że zapomniałem o najważniejszym : Tryptyk Kabalistyczny Księżniczki Antoniny Wirtemberskiej. Przypomniałem sobie dopiero po kilku kilometrach a, że często bywam w tych okolicach nie było sensu wracać. Cały obraz ma 5,1 metra szerokości i 6,5 metra wysokości. więc go raczej szybko nie przeniosą....
Następny punkt programu to Bad Herrenalb. Jak do tej pory najdalej na północ wysunięty punkt Schwarzwaldu , który odwiedzę. Zresztą  powyżej już nic ciekawego nie ma. Krajobraz jak na Schwarzwald przystało ale miasto mało ciekawe. No i w dodatku zaczyna padać....Ale jest ciekawostka. Część Bad Herrenalb -  Gaistal -  została założona przez austryjaków przybyłych z Tyrolu. Z wioski o takiej samej nazwie. Żenili się tylko między sobą i teraz 90 % mieszkańców Gaistal nosi tylko dwa nazwiska : Nofer i Keller. "Kazirodztwo" - Gra dla całej rodziny....
Ruszam do Gernsbach obejżeć Zamek Eberstein.


Za wiele nie ma do oglądania. Znów restauracja i hotel. Za to widok na dolinę rzeki Murg jest odpowiedni.


Najwyższa pora na małe co nie co no i wkrótce trzeba będzie zatankować.Zatrzymuję się więc przy automacie na pieniążki jako, że w gotówce mam całe 3 Euro i.....F... nie mam karty EC. Zapomniałem zabrać rano na stacji jak tankowałem. Mam kartę Visa ale brak EC lekko mnie zmartwił.... No trudno, jak znam życie leży sobie na stacji i na mnie czeka. Nie martwi mnie to, że ktoś ją sobie przywłaszczy bo to mało prawdopodobne ale, że właściciel stacji zgłosi do banku i mi ją zablokują a zanim dostanę nową tydzień minie. No trudno , do domu grubo ponad sto kilometrów nie ma się co przejmować kartą tylko trzeba się delektować drogą przez Murgtal czyli doliną rzeki Murg. Przed Freudenstadt odbijam w lewo do Nagoldtalsperre. Raz, że droga przyjemniejsza dwa,że na Freudenstadt już nie moge patrzeć...Po drodze wpadam na genialną myśl żeby zadzwonić na tego mojego Shella i zapytać czy mają moją kartę. Robię małą przerwę na papierosa i wyszukuję w necie numer telefonu. Dzwonię...tak jak myślałem :moja karta leży i czeka na mnie. No więc już zupełnie spokojny zatrzymuję się na popas nad Nagoldtalsperre. Tu jak zwykle rój motocyklistów...Po drodze do domu jeszcze tylko krótka pauza przed Herrenberg


no i to by było na tyle. Zajeżdżam na Shella po moją kartę...Pani bierze mój dowód, wyciąga pudełeczko....a tam takich zapomnianych kart jak moja jest jak nic z 50. Jest też i obrączka. Chyba ślubna bo złota....
Cała wyprawa trwała dwanaście godzin chociaż to tylko 300 kilometrów. Ósemka zaliczona.


a po takiej dawce natury odpalam w domu Black Label Society - żeby się wyrównało a na kolację zasłużone spaghetti  - tyle, że rurki - gorgonzola rasowane garnelami.


no a jutro znów do fabryki...


 









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz