Kiddo

Kiddo
w drodze....

środa, 9 lipca 2014

Faza II - Bretania - Cotes-d'Armor




.


Opuszczam bez żalu mój 30Euro kemping i ruszam w strone Plougrescant. Wybrzeże Granitowej Róży - Cote de Granit Rose - czyż to nie ładna nazwa ? Po drodze zatrzymuje się przy pomniku poświęconym poległym lotnikom amerykańskim.



W ogóle we Francji mnóstwo pomników poświęconym poległym. W każdym mieście widziałem jakiś monument. Nawet w malutkiej Chavanne uhoronowano poległych mieszkanców wioski,
Docieram do La Gouffre i jednego z głównych punktów programu : Maison Castel Meur. Mały domek wciśnięty pomiędzy dwa bloki granitu. Jeden z najczęstszych motywów pojawiających się na zdjęciach z Bretanii.

 
Pora jest dosyć wczesna , coś koło 10. W okolicy żywego ducha , turyści dojadą zapewne nieco pózniej mogę więc w samotności rozkoszować sie tym dziwnym krajobrazem.




                                        .








Gdzieś w tych okolicach moja Kiddo dobija do 70.000km


Składam Kiddo najlepsze życzenia wielu 70.000 kilometrów. Jej i sobie.


Zostawiam to piękne miejsce i ruszam do odległego o jakieś 150 kilometrów St-Malo gdzie mam zamiar rozbić obozowisko na trzy - cztery dni i pozwiedzać okolicę. Oczywiście punkt pierwszy na liście : Mont Saint-Michel. Po drodze zatrzymuję się na chwile w Treguier.Troche kręcę się po mieście




a przy okazji trochę rozmawiam z innymi bikerami


 Ruszam w kierunku miasta piratów jakim niegdyś było St.Malo. Zawsze bardzo niezależne w stosunkach z Francją a nawet z władzami Bretanii. Swego czasu miasto ogłosiło się nawet  niezawisłą republiką . Stąd wyruszał na wyprawy Jasques Cartier uznawany za odkrywcwę Kanady i stąd wyruszyli pierwsi osadnicy na Falklandy. Samo miasto leży na wyspie i jest otoczone murem  -  La Ville Intra-Muros więc wszystko zapowiada się bardzo ciekawie.Niestety kiedy docieram do tego z tak ciekawą historią miasta zaczyna padać. Wpadam więc na chwilę za mury na kawę i krótko się rozejrzeć ale wygląda na to ,że trzeba szukać miejsca na nocleg. Kemping miejski jest blisko i pięknie położony. Jest tylko jeden problem. Zamknięty. Jeszcze nie wakacje więc bedzie otwarty dopiero za tydzień. W samym mieście już nic innego nie ma więc trzeba wybrać się dalej....W międzyczasie leje już naprawdę konkretnie i kiedy w końcu trafiam na całkiem przyzwoity kemping i bardzo miła pani melduje : jest high season ale zrobi mi ofertę :25Euro myślę sobie : Krysia, are you fuckin' kiddin' ? 20 Quid za miejsce w namiocie w deszczu ? Pani jest naprawde bardzo miła no i każdy widzi ,że pogoda raczej mało kempingowa a że ja się najwyrazniej wacham  proponuje mi Cabin - za 50. LOL chyba odpuszczę....Bardzo dziękuję za tą wspaniałą ofertę ale raczej poszukam hotelu. Pani mówi,że bez problemu i gdybym zmienił zdanie to zawsze ktoś jest w recepcji co ważne bo z regóły 20.30 i po zawodach. Wiem,ze w St.Malo są dwa Hotele F1. To taka  sieć tanich  hoteli ale czysto,ciepło i sucho. Konsuluję sprawe z MapFactorem. Jakieś 20 km. Niby nie problem tyle,że leje już na całego i najwyrazniej nie ma zamiaru przestać. Na dokładkę F1 lubią być pełne no ale są dwa więc coś się raczej wolnego dla mnie znajdzie. Aha....mała dygresja. Chciałem przed wyjazdem kupić pajacyka a raczej jego dwuczęściową wersje ale mój kolega zaczął się smiać, ze po co ? Szkoda pieniędzy. Masz przecież dobrą kurtkę i spodnie ortalionowe w razie czego. No niby racja....no i nie kupiłem. Kurtke mam faktycznie dobrą ale te spodnie ortalionowe to tak w sumie na rower wiec dobre na mżawke.....Kiedy w końcu docieram do F1 zarówno moje normalne spodnie jak i te ortalionowe są zupełnie przemoczone. Wpadam do recepcji i mówie do pana : Listen Buddy, potrzebuę pokój i to co najmniej na dwie - trzy noce. Na szczęście jest wystarczjąco dużo wolnych miejsc a ja potrzebuję w końcu tylko jeden pokój. Dostaję taki na trzy osoby więc mam wystarczająco dużo miejsca dla siebie i moich klamorów. Przy rozpakowywaniu się jakoś tak dziwnie wpada mi w ręce butelka Medaillon, którą nabyłem u Martella ...taka mała 35cl...miałem zabrać do domu...ale ostatnią rzeczą jaką potrzebuje to przeziębienie. Najpierw więc gorący prysznic a potem degustacja.
Następnego dnia oczywiście Mont Saint - Michel ale to tylko 40 kilometrów więc bez stresu. Pan w recepcji powiedział mi gdzie szukać Laverie czyli pralnię samoobsługową. Póki co bedzie więc dzień gospodarczy. Trafiam na nią bez problemów i całe szczęście bo zostało mi już bardzo niewiele czystych rzeczy.W miedzyczasie ide do braserii na kawe i coś na ząb. Spotykam kolesi z Jersey którzy wracają z wyprawy do Szwajcarii. Razem pomstujemy na paskudną pogodę i wczorajszą ulewę. Trzeba jeszcze zatankować a przy okazji i Kiddo zorganizować ciepłą kąpiel po wczorajszej jezdzie. Słońce nieśmiało wyglada zza chmur.a ja po przegrupowaniu sił moge ruszać do kolejnego punktu na mojej liscie.
Po drodze robię jeszcze krótka pauzę w małej wiosce Hirel.


   
Za chwilę ruszam jednak dalej bo na horyzoncie już widać cel mojej podróży. Gdzieś w internecie wyczytałem że można motorem pod samą wyspę podjechać ale parking jest tak daleko, że zapowiada się długi marsz....wygląda na to, że z zaplanowanego photo shooting - Kiddo przy Mont Saint-Michel nic nie będzie.

Moje obawy okazują się zupełnie nieuzasadnione. Oczywiście wszelkiej maści Gutmenschen i tree huggers moga iść na piechotę ja jednak decyduję się na jeden z wielu shuttle bus'ów. Pózniej się okazuje dlaczego Kiddo musiała tak daleko zostać. Budują nowy dojazd.


Wszędzie jakieś płoty i ogrodzenia i nie bardzo można jakieś pocztówkowe zdjęci strzelić. Nacieszywszy się już widokiem zabieram się za zwiedzanie.














 zdjęcia z wnętrz niestety nie bardzo się udaja....



Nie wiem ile czasu spędziłem kręcąc sie po tej małej komunie, w której skład wchodzą opactwo, klasztor i wieś a do tego całość jest  twierdzą. Podczas wojny stuletniej  mały garnizon bronił jej skutecznie podczas wieloletniego oblężenia przez angielskie wojska. W końcu trzeba się zbierac. Jeszcze ostatnie spojrzenie

ostatnie zdjęcie z parkingu


 i pora się zbierać . Resztę dnia poświęcam na oglądanie Bretanii.







Jadąc podczas ulewy postanowiłem nabyć jakiegoś pajacyka ale takiego heavy duty.Najpierw jednak trzeba trafić na jakiś sklep z klamotami dla bikerów. Jednak przy nowoczesnej technologii to nie problem. Gmeram w necie i szybko się dowiaduje, że jest sieć sklepów Dafy Moto. Co lepsze mam taki sklep zaraz za rogiem. Niestety jest poniedziałek i otwierają dopiero o 14. Trudno, odkładam zakupy na nastepny dzień i ruszam do Dol-de-Bretagne z którego pochodzi ród Stewartów , królów Szkocji, Anglii i Irlandii.









Jak widać nie tylko chłopcy z Dafy Moto lubią pospać w poniedziałek. Tutaj też wszystko na pół gwizdka jakby wszyscy dopiero wstali a jest już południe. Zdecydowanie podoba mi się życie we Francji.
Następne na liście : Dinan








Główny ołtarz w Bazylice Św.Zbawiciela





W drodze do miasta widziałem port, który też wyglądał bardzo zachęcająco więc po zwiedzeniu Dinan ruszam zobaczyć o co tam chodzi.











Port ma wiele malowniczych miejsc i zaułków ale niestety znów zaczyna padac.Co najgorsze jestem kilkaset metrów od najbliższego kawopoju. Przycupnąłem więc na murku pod daszkiem i czekam na rozwój wypadków.


W końcu przestaje padać więc ruszam powoli do mojej Kiddo. Pogoda mało zachęcająca a ja mam jeszcze do przejechania kilkadziesiąt kilometrów.


Następny dzień rozpoczynam od wizyty w Dafy Moto. Nie jest tak duży jak nasz Louis czy Polo ale mają co potrzeba . Po dłuższej walce ze wszystkimi możliwymi pajacykami muszę się poddać bo już widzę, że bez pomocy go nie założę a przecież nie będę w czasie deszczu ludzi na parkingu o taką pomoc prosił. Zwłaszcza ,że te drogi takie puste i zanim ktoś się zjawi to do reszty przemoknę. Pan sprzedawca obserwował te moje wysiłki bardzo cierpliwie ...W końcu kupuję wersję dla wygodnych czyli osobno góra i dół. Tym razem wszystko heavy duty a nie jakieś fancy spodnie dla rowerzystów. Wydatek troche boli ale sprawdziłem prognozę pogody no i na poprawę nie ma co liczyć a ja jednak mam do przejechania jeszcze parę kilometrów. Na następną jazdę w stylu St.Malo nie mam ochoty.
A właśnie....przecież ono też zostało do zwiedzenia a właściwie ta część otoczona murem ; La Ville Intra-Muros.








Można się też wybrać na spacer murami miasta







o a te panienki to są wszędzie i też zawsze i wszędzie je słychać :


 W sumie jednak, jak dla mnie pomimo ciekawej historii miasto jest ponure i ma sex appeal bunkra. Jeszcze rzut oka na Petit Be


i robię pauzę


zastanawiając się co dalej. Rzeczywistość jest niestety brutalna. Trzy noce w hotelu kosztowały mnie tyle co dwa tygodnie na kempingu. Na dodatek prognoza pogody, i to dla całej Francji, nie jest zachęcająca i  widzę, że namiotu nie będzie mi już dane rozbijać podczas tej wyprawy. Pozostają więc hotele a ja jestem grubo ponad tysiąc kilometrów od domu no i jeszcze tyle do zobaczenia po drodze....Fatalna pogoda niestety sprawia, że i tak ograniczony budżet będzie mocno nadwyrężony. Z ciężkim sercem roztaję się z Bretanią , która tak mi się podoba i w której jeszcze tyle miejsc miałem odwiedzić. Z drugiej strony zwiedzanie w deszczu i jazda motorem to niewielki Spass a prognoza pogody dla tego regionu jest wyjątkowo  mało zachęcająca. Chcąc nie chcąc wcześniej niż planowałem muszę przejśc do Fazy III. - " Zamki nad Loarą".

...to be cont.


















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz