no ale tym razem mam
większe plany...We Freiburg troche gubię drogę ale na szczęście w miare szybko trafiam na
właściwą. Miałem jeszcze zatankować ale wpadłem na autostradę, jadę, jadę i nie ma żadnej stacji a
zanim się obejżałem jestem już we Francji. Zjeżdżam z autostrady przed jej
płatnym odcinkiem no i się nawija Super U wiec ulga...można zatankować.
Pierwszy przystanek we Francji : Belfort. Twierdza jest imponująca :
ale samo miasto nic specjalnego. Nawet bardzo nic specjalnego... Im Klaartext : syf. Zawijam się więc w miarę szybko i pomykam do :
gdzie mam
zarezerwowany hotel. Jak się okazuje to bardziej B&B. Przyjeżdżam a tu
nikogo....no ale zapowiadałem się na 19 więc jeszcze sporo czasu. Póki co
delektuję się krajobrazem
Zjawia się panek,
dostaje przydzielony pokój z tarasem
i po ogarnięciu się ruszam na spacer po okolicy.
Po powrocie nawiązuje nową przyjazń w czym wybitnie pomaga salami nabyte po drodze.
Rano okazuje się, żę inwestycja się
opłaciła ... mój nowy przyjaciel pilnuje Kiddo.
Droga do Besancon
jest rewelacyjna
Dalej w droge
do Autun
i
Nevers gdzie planuje nocleg na kempingu. Po drodze staje na parkingu... chwila
nieuwagi i Kiddo leży ...na szczęście ma kufry więc szybko ją stawiam ale i tak
przepraszam ją przez następne kilka kilometrów .
Docieram do
Nevers i po rozbiciu obozowiska
Nastepnego dnia po porannej kawie
Za chwile robię
jednak przerwę bo docieram do mostu wodnego Guetin.
Póżniej zabieram
się za zwiedzanie tzw. Medival part.
Przyglądam się
przygotowaniom miejscowej orkiestry do wystepu.
Nie spodziewam się raczej rock and roll’a a tu niespodzianka. Jadą ostro
i z przytupem. Co fajne,przekrój wiekowy w orkiestrze od +/- 15 do +/- 70 . To
tylko we Francji możliwe. Gdzie indziej młodzi bali by się obciachu.
W innej części starego miasta, przy restauracji La Belle Epoque , również
koncert.
Pani może i ZAZ nie jest ale równie dobra. Odpowiednio odjechana i z charyzmą .Wszyscy maja dobrą zabawę :
zarówno goście restauracji jak i przypadkowi kibice. Ci dla których juz nie ma miejsc przy stolikach rozkładają sie z wiktuałami , piwem lub winem co tam kto ze sobą przynósł ,gdzie popadnie i ma to wszystko bardzo fajny klimat . Wreszcie czuję , że
jestem we Francji.
Następnego dnia z
żalem rozstaje się z Chauvigny i ruszam do Cognac. Miałem jechać drogami lokalnymi ale jest ponad 36 stopni i
szwędanie się przez wioski z prędkością 30kmh
wydaje mi się mało zachęcające..Zapewne wiele stracę i mam wyrzuty sumienia jednak mimo wszystko pozostaje na Route National gdzie można jechac 110kmh
chociaż to i tak nie wiele pomaga...Tu coś
na temat RN. Dwa pasy w jedną, dwa pasy w drugą i żadnego ruchu. Nic. Raz na
parę minut jakieś auto. Pózniej zdarzyło mi się jechać taka RN dobre 20 min.
samemu...Docieram do Cognac i po ogarnięciu się na kempingu ruszam do :
Gdzie oczywiście
nabywam butelkę Medaillon...miałem ja zabrać do STR żeby wypić razem z sąsiadem
ale niestety rozwój wypadków pokrzyżował te plany. No ale o tym pózniej...
Samo miasto jak
wymarłe. Może dlatego , że tak goraco pomimo,że już wieczór.
Na kempingu poznaje Jonathana z Londynu , który pomyka GS800, też samotnie , na południe Francji. Co ciekawe koleś ma 25 lat a to rzadkość. Z regóły tacy podróżnicy maja dobrze po 40. No i pana dentystę, też z Londynu. Spodobało mu się jednak we Francji więc zwinął interes w Anglii , kupił dom niedaleko La Rochelle i tam otworzył praktykę. Od słowa do słowa okazało się , że jego rodzice pochodzą z Wilna i po wojnie zostali w Anglii wiec dalszy ciąg konwersacji prowadzimy po polsku.
Na kempingu
komary tną okrótnie a w nocy leje bez przerwy. O dziwo mój namiot za 20 Euro
dzielnie to przetrzymuje. Nastepnego dnia troche za długo mudlam ale pan dentysta twierdzi, że pogoda ma się poprawić więc nie widzę potrzeby pośpiechu . Zaczynam od śniadania
Potem jeszcze kawa i w tzw. miedzyczasie pogoda się poprawia ale chyba w Hiszpanii . Kiedy w końcu zbieram się w drogę znów zaczna padać. W drodze do La Rochelle robię krótki postój w Saintes.
Potem jeszcze kawa i w tzw. miedzyczasie pogoda się poprawia ale chyba w Hiszpanii . Kiedy w końcu zbieram się w drogę znów zaczna padać. W drodze do La Rochelle robię krótki postój w Saintes.
I dalej, znów w
deszczu, po tym razem pełnej RN , do La Rochelle. Mam zarezerwowany hotel wiec
mało się przejmuje ale ten odcinek nie należał do najprzyjemniejszych...
Samo La Rochelle
to labirynt uliczek jednokierunkowych zupełnie bez sensu. Może i jest w tym jakiś system jednak
ja nie mogę się go dopatrzyć . Zatrzymuje się na centralnym placu – de Verdun
- i idę wypić kawę a przy okazji skonsultować sie z MapFactorem . Okazuje się, że
hotel jest dosłownie za rogiem. Trzeba tylko oczywiście pojechać pod prąd ale w końcu jestem we Francji więc to nie
jest jakiś problem. Tak na marginesie : Francuzi są bardzo wyluzowani.
Następnego dnia znów pod prąd jechałem a panowie w radiowozie uprzejmie mnie
przepuscili .
Pokój jest
milutki :
Wnoszę cały
majdan na góre, w łazience rozwieszam namiot, który w Cognac spakowałem mokry i ide zwiedzać .
Nastepnego dnia
odpuszczam sobie jazdę motocyklem i szwędam się po mieście. La Rochelle a przynajmniej jego centum, bardzo powoli budzi sie do życia.
Trzeba by było sie kawy napić no a okolice hali targowej już dają oznaki życia.
po pobraniu dawki energii, bez pośpiechu ruszam obejrzeć miasto dla którego przejechałem 1260 Km
Trzeba by było sie kawy napić no a okolice hali targowej już dają oznaki życia.
po pobraniu dawki energii, bez pośpiechu ruszam obejrzeć miasto dla którego przejechałem 1260 Km
Jest w końcu wakacyjny feeling Słońce, morze. Tego Słońca troche dużo....potwornie gorąco .Idę dla ochłody zobaczyć Akwarium.
Po wizycie w Akwarium kontynuacja planu na dziś czyli żadnego planu, Relaks.
Następnego dnia trzeba by było pokrecić się po okolicy... Wybór pada na wyspe Ile de Re. Po zapłaceniu 3 Euro za przejazd przez 3 kilometrowy most
moge rozpocząć eksplorację tej 30/5 Km wyspy.
Pierwszy przystanek : Notre-Dame-de-Re.
Ruiny opactwa Cystersów z XII w.
Pomimo upału jakoś trudno się rozstać z tym miejscem.
Pomimo upału jakoś trudno się rozstać z tym miejscem.
Następny
przystanek : La Flotte.
Oczywiscie nie może zabraknąć karuzeli
Okolice portu są pełne turystów ale wystarczu przejść parę metrów i....
Wracam w okolice portu wypić kawę i przy okazji podziwiam pana zabierającego się do sporzycia sporej porcji muszli.
Już myślałem, że
nie do przebicia a parę minut pózniej docieram do Saint-Martin-de-Re :
Pcham się nawet na wieżę koscioła aby pstryknąc zdjęcia.
Pcham się nawet na wieżę koscioła aby pstryknąc zdjęcia.
Trzeba by się było czegoś napić. Wracam spacerem w kierunku portu wokół którego wszystko się oczywiście kręci.
Żal się stąd zbierac więc jeszcze krótki spacer
Kręcę się jeszcze po wyspie i po drodze napotykam koleżków którzy są jej symbolem
Biedne osiołki były wykorzystywane przy pozyskiwaniu soli morskiej.
Wracam do La Rochelle i po zaparkowaniu Kiddo idę szukać cienia i czegoś zimnego do picia.
Wieczorem znów kręcę sie po La Rochelle
Następnego dnia przychodzi się pożegnać z miastem w którym spędziłem trzy wspaniałe dni przy równie wspaniałej pogodzie. Tydzień temu we Czwartek ruszyłem w drogę a przez tak wiele wrażeń mam uczucie jak byłbym w trasie od miesiąca. Pakuje Kiddo
i pora przejść do Fazy II – Bretania.
to be cont.
to be cont.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz