Kiddo

Kiddo
w drodze....

wtorek, 8 lipca 2014

do La Rochelle

D - Day. Zrywam się w środku nocy – 06.30. Jem sniadanie , kumpel zza ściany był tak miły, że wstał aby wypić ze mną pożegnalna kawę i w drogę. Na początku ruch niewielki no ale święto i 8 rano...Przelot przez Schwarzwald jak zwykle super 






no ale tym razem mam większe plany...We Freiburg troche gubię drogę ale na szczęście w miare szybko trafiam na właściwą. Miałem jeszcze zatankować ale wpadłem na autostradę, jadę, jadę i nie ma żadnej stacji a zanim się obejżałem jestem już we Francji. Zjeżdżam z autostrady przed jej płatnym odcinkiem no i się nawija Super U wiec ulga...można zatankować. Pierwszy przystanek we Francji : Belfort. Twierdza jest imponująca :


ale samo miasto nic specjalnego. Nawet bardzo nic specjalnego... Im Klaartext : syf. Zawijam się więc w miarę szybko i pomykam do :


gdzie mam zarezerwowany hotel. Jak się okazuje to bardziej B&B. Przyjeżdżam a tu nikogo....no ale zapowiadałem się na 19 więc jeszcze sporo czasu. Póki co delektuję się krajobrazem


Zjawia się panek, dostaje przydzielony pokój z tarasem 



i po ogarnięciu się ruszam   na spacer po okolicy.


Po powrocie nawiązuje nową przyjazń w czym wybitnie pomaga salami nabyte po drodze.


Rano okazuje się, żę inwestycja się opłaciła ...  mój nowy przyjaciel pilnuje Kiddo.


Droga do Besancon jest rewelacyjna



ale samo miasto przelatuje nie poświęcając mu uwagi. Pierwszy przystanek : Beaune.






Dalej w droge


do Autun




i  Nevers gdzie planuje nocleg na kempingu. Po drodze staje na parkingu... chwila nieuwagi i Kiddo leży ...na szczęście ma kufry więc szybko ją stawiam ale i tak przepraszam ją przez następne kilka kilometrów .
Docieram do Nevers i po rozbiciu obozowiska





Nastepnego dnia po porannej kawie 



ruszam dalej. Cel na dziś : Chauvigny.
Za chwile robię jednak przerwę bo docieram do mostu wodnego Guetin.



Potem robię jeszcze krótką pauzę w La Chatre




i dalej w drogę



do Chauvigny 


znów rozbijam obozowisko na kempingu z którego widok jest imponujący


i ruszam na miasto.




Póżniej zabieram się za zwiedzanie tzw. Medival part.











Przyglądam się przygotowaniom miejscowej orkiestry do wystepu.


 Nie spodziewam się raczej  rock and roll’a a tu niespodzianka. Jadą ostro i z przytupem. Co fajne,przekrój wiekowy w orkiestrze od +/- 15 do +/- 70 . To tylko we Francji możliwe. Gdzie indziej młodzi bali by się obciachu.  
W innej części starego miasta, przy restauracji La Belle Epoque , również koncert.


Pani może i ZAZ nie jest ale równie dobra. Odpowiednio odjechana i z charyzmą .Wszyscy maja dobrą zabawę : zarówno goście restauracji jak i  przypadkowi kibice. Ci dla których juz nie ma miejsc przy stolikach  rozkładają sie z wiktuałami , piwem lub winem co tam kto ze sobą przynósł ,gdzie popadnie  i  ma to wszystko bardzo fajny klimat . Wreszcie czuję , że jestem we Francji. 
Następnego dnia z żalem rozstaje się z Chauvigny i ruszam do Cognac. Miałem jechać  drogami lokalnymi ale jest ponad 36 stopni i szwędanie się przez wioski z prędkością 30kmh  wydaje mi się mało zachęcające..Zapewne wiele stracę i mam wyrzuty sumienia jednak mimo wszystko pozostaje na Route National gdzie można jechac 110kmh chociaż to i tak nie wiele  pomaga...Tu coś na temat RN. Dwa pasy w jedną, dwa pasy w drugą i żadnego ruchu. Nic. Raz na parę minut jakieś auto. Pózniej zdarzyło mi się jechać taka RN dobre 20 min. samemu...Docieram do Cognac i po ogarnięciu się na kempingu ruszam do :



Gdzie oczywiście nabywam butelkę Medaillon...miałem ja zabrać do STR żeby wypić razem z sąsiadem ale niestety rozwój wypadków pokrzyżował te plany. No ale o tym pózniej... 
Samo miasto jak wymarłe. Może dlatego , że tak goraco pomimo,że już wieczór.





Na kempingu poznaje Jonathana z Londynu , który pomyka GS800, też samotnie , na południe Francji. Co ciekawe koleś ma 25 lat a to rzadkość. Z regóły tacy podróżnicy maja dobrze po 40. No i pana dentystę, też z Londynu. Spodobało mu się jednak we Francji więc zwinął interes w Anglii  , kupił dom niedaleko La Rochelle i tam otworzył praktykę. Od słowa do słowa okazało się , że jego rodzice pochodzą z Wilna i po wojnie zostali w Anglii wiec dalszy ciąg konwersacji prowadzimy po polsku.
Na kempingu komary tną okrótnie a w nocy leje bez przerwy. O dziwo mój namiot za 20 Euro dzielnie to przetrzymuje. Nastepnego dnia troche za długo mudlam ale pan dentysta twierdzi, że pogoda ma się poprawić więc nie widzę potrzeby pośpiechu . Zaczynam od śniadania



Potem jeszcze kawa i w tzw. miedzyczasie pogoda się poprawia ale chyba w Hiszpanii . Kiedy w końcu zbieram się w drogę znów zaczna padać. W drodze do La Rochelle robię krótki postój w Saintes.




I dalej, znów w deszczu, po tym razem pełnej RN , do La Rochelle. Mam zarezerwowany hotel wiec mało się przejmuje ale ten odcinek nie należał do najprzyjemniejszych... 
Samo La Rochelle to labirynt uliczek jednokierunkowych zupełnie bez sensu. Może i jest w tym jakiś system jednak ja nie mogę się go dopatrzyć . Zatrzymuje się na centralnym placu – de Verdun - i idę wypić kawę a przy okazji skonsultować sie z MapFactorem . Okazuje się, że hotel jest dosłownie za rogiem. Trzeba tylko oczywiście pojechać pod prąd  ale w końcu jestem we Francji więc to nie jest jakiś problem. Tak na marginesie : Francuzi są bardzo wyluzowani. Następnego dnia znów pod prąd jechałem a panowie w radiowozie uprzejmie mnie przepuscili .
Pokój jest milutki :


Wnoszę cały majdan na góre, w łazience rozwieszam namiot, który w Cognac spakowałem mokry i ide zwiedzać .







Nastepnego dnia odpuszczam sobie jazdę motocyklem i szwędam się po mieście. La Rochelle a przynajmniej jego centum, bardzo powoli budzi sie do życia.



Trzeba by było sie kawy napić no a okolice hali targowej już dają oznaki życia.




po pobraniu dawki energii, bez pośpiechu ruszam obejrzeć miasto dla którego przejechałem 1260 Km





Jest w końcu wakacyjny feeling  Słońce, morze. Tego Słońca troche dużo....potwornie gorąco .Idę dla ochłody zobaczyć Akwarium.




Po wizycie w Akwarium kontynuacja planu na dziś czyli żadnego planu, Relaks.





















Następnego dnia trzeba by było pokrecić się po okolicy... Wybór pada na wyspe Ile de Re. Po zapłaceniu 3 Euro za przejazd przez 3 kilometrowy most



moge rozpocząć eksplorację tej 30/5 Km wyspy. 



Pierwszy przystanek : Notre-Dame-de-Re. Ruiny opactwa Cystersów z XII w.







Pomimo upału jakoś trudno się rozstać z tym miejscem.
Następny przystanek  : La Flotte.




Oczywiscie nie może zabraknąć karuzeli

                                     

Okolice portu są pełne turystów ale wystarczu przejść parę metrów i....




Wracam w okolice portu  wypić kawę i przy okazji podziwiam pana zabierającego się do sporzycia sporej porcji muszli.


Już myślałem, że nie do przebicia a parę minut pózniej docieram do Saint-Martin-de-Re :






Pcham się nawet na wieżę koscioła aby pstryknąc zdjęcia.







Trzeba by się było czegoś napić. Wracam spacerem w kierunku portu wokół którego wszystko się oczywiście kręci.








Żal się stąd zbierac więc jeszcze krótki spacer 




Kręcę się jeszcze po wyspie i po drodze napotykam koleżków którzy są jej symbolem 





Biedne osiołki były wykorzystywane przy pozyskiwaniu soli morskiej.
Wracam do La Rochelle i po zaparkowaniu Kiddo idę szukać cienia i czegoś zimnego do picia.



 

Wieczorem znów kręcę sie po La Rochelle 






Następnego dnia przychodzi się pożegnać z miastem w którym  spędziłem trzy wspaniałe dni przy równie wspaniałej pogodzie. Tydzień temu we Czwartek ruszyłem w drogę a przez tak wiele wrażeń mam uczucie jak byłbym w trasie od miesiąca.  Pakuje Kiddo


i pora przejść do Fazy II – Bretania.     

to be cont.    



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz