Kiddo

Kiddo
w drodze....

niedziela, 19 lipca 2015

Do Perigord


Mniej więcej zgodnie z planem wycieczki, opuszczam Prowansję i ruszam na północny zachód do Perigord. Nie mam jakiegoś konkretnego planu jazdy. Do pokonania jest trochę ponad  400 kilometrów ale co do noclegu to się jeszcze zobaczy.

 Ostatni obrazek z Vaucluse


I dalej,znajomą już drogą na Avignon. Ruch oczywiście dosyć spory a słońce grzeje niemiłosiernie i mam wrażenie, że wybrałem sobie najgorętszy dzień lata na taką trasę. Niedługo miało się okazać, że byłem zbyt dużym optymistą. Zaraz za Avignon pierwszy postój. Pont-du-Gard.


Wzniesiony w latach 26 - 16 przed naszą erą akwedukt i most. Ta trzypiętrowa arkada ma 49 metrów wysokości a cały akwedukt miał 50 kilometrów. Zachowało się około 270 metrów...


Pomimo upału trzeba zwiedzić. Niestety przy kasie pani prosi o bilet na parking a ten został w kufrze więc muszę pokonać tę drogę dwa razy...Warto było. To jednak niesamowite wrażenie, Ciekawy jestem czy budowniczowie Pont-du-Gard tak jak i Pont Julien myśleli, że ich budowle przetrwają tak długo. No a Pont Julien jeszcze do nie dawna był  normalnie używany...
Spędzam na podziwianiu tego cudu ponad godzinę w końcu jednak upał zmusza mnie do ruszenia w drogę. Dalej jest Uzes i Ales oba w sumie nijakie a przynajmniej tak mnie się wydaje. Za to za Ales zaczyna się Massif Central i góry Cevennes. No i tu znów nie wiadomo. Podziwiać widoki czy koncentrować się na jezdzie. Jedno i drugie nie da rady.



Chateau de Saint-Julien-d'Arpaon





Chyba jest już pomysł na przyszły rok...Trzeba będzie poświęcić więcej czasu temu regionowi Francji. Przejechać nie wystarczy. Docieram do Florac.



Pięknie położone miasteczko gdzie miałem ewentualnie nocować. Jest jednak dopiero trzecia, przejechałem raptem 200 kilometrów, wypijam więc colę z lodem i postanawiam ruszyć dalej. Kręta droga pnie się nieustannie w górę i co już mam nadzieję, że to koniec to gdzieś powyżej widzę gramolące się ciężarówki. Zakręt za zakrętem. 10 metrów prostej drogi nie ma. Zaczyna mi się marzyć jakaś autostrada.W końcu docieram do przełęczy. Z niedowierzaniem przyglądam się tablicy. 1046 metrów ? Miałem wrażenie, że się przynajmniej na 2500 wdrapałem.


Dalej jest prawie tak samo, kręta droga ale w dół. No i coraz cieplej...



W końcu po kolejnych 200 kilometrach docieram do Figeac. Jestem cały mokry i wykończony. Postanawiam już dalej nie jechać zresztą i tak jest już pózne popołudnie więc pora na prysznic i małe co nie co. Szybko znajduję kemping tym razem niestety nie municipal więc i kosztuje 25 euro za noc a nie 20 za trzy dni jak w Apt. Jest za to ładnie położony no i Figeac jest nieco ciekawsze niż Apt. No i to już departament Lot a więc jestem właściwie na miejscu.







Znajduje gdzieś mały imbiss, kupuję kebaba i małe piwo i z tym calym kramem rozsiadam się na murku nad rzeką. Jakiś przechodzień mówi mi bon apettit...

...to be cont.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz