Kiddo

Kiddo
w drodze....

piątek, 17 lipca 2015

Ronin, van Gogh i krzyżowcy

Ostatniego dnia na cel mojej wycieczki wybieram odległy Aigues-Mortes. To już wprawdzie nie PACA czyli Provence-Alpes-Cote d'Azur a Languedoc-Rousillion więc trochę nie należy do tematu ale zawsze chciałem zobaczyć to miasto z którego Louis IX dwa razy wyruszał na wyprawę krzyżową. 

W 1245 na VII krucjatę i w 1270 na VII z której już nie wrócił. Wbrew powszechnej opini Aigues-Mortes nigdy nie był miastem portowym. Podobne historie lubią opowiadać zwłaszcza apostołowie od zmiany klimatu. W rzeczywistości krzyżowcy wsiadali na okręty w okolicach dzisiejszego La Grande-Motte. No ale zanim tam dotrę czeka mnie jeszcze sporo atrakcji. Na początek pocztówkowe obrazki.


No i pierwszy przystanek. Saint-Remy-de-Provence. To tutaj van Gogh namalował " Gwiazdzistą Noc". Ja zaczynam oczywiście od karuzeli.


No a potem coś czego jeszcze nigdy nie widziałem. Czekoladowa fontanna. Niestety zdjęcie nie do końca to oddaje. Płynna czekolada, ściekająca nieprzerwanie. Głupio było wejść do środka więc zdjęcie przez szybkę.


Ruszam na krótki spacer po mieście. Nie jest tak znane jak Avignon czy Aix ale też nie musi się chować.





Ruszam dalej w kierunku wybrzeża ale po drodze jest jeszcze do obejżenia Arles. Jak większość miast w Prowansji Arles ma długą i bogatą historię, której początku należy szukać na kilka stuleci przed naszą erą. Tu z kolei van Gogh namalował między innymi "Taras kawiarni w nocy". Kawiarnia istnieje do dziś ale nazywa sie obecnie, jakżeby inaczej : Cafe van Gogh. Najbardziej jednak znany jest Arles z rzymskiego amfiteatru. Wybudowany w 90 roku mógł pomieścić 20.000 widzów. Tym co widzieli film "Ronin" powinien być znajomy.




Samo Arles jest uroczym miasteczkiem, które ma do zaoferowania nie tylko rzymski amfiteatr. Jedyne co dziwne to to, że pomimo iż miasto jest położone na brzegu Rodanu to życie koncentruje się w centrum a nad rzeką nic się nie dzieje.  




Nie bardzo to widać na zdjęciu ale wentylatory w kawiarniach rozpylają wodę. Genialny wynalazek.


Opuszczam Arles. No nie tak zaraz bo mylę drogę. Wpadam niby na dobrą drogę ale w przeciwną stronę. Coś na kształt autostrady. Myślę sobie, żaden problem, pierwszy zjazd i zawrócę. No po circa 10 kilometrach jest zjazd...ale wjazdu nie ma. Lokalną drogą, zresztą piękną, osłoniętą drzewami wracam do Arles. No i tu popełniam jeszcze raz ten sam błąd. Tym razem już wiem co dalej....Oczywiście lecą wszelkiej maści k... i f.... W sumie byłoby to i zabawne gdyby nie ten upał. Za trzecim razem udaje mi się trafić na właściwą drogę i dalej już razno pomykam do miasta krzyżowców. Razno to przesada. Aigues-Mortes leży w la Petite Camargue, które sąsiaduje z Camargue, Wszystko to razem ma prawie 1000km kwadratowych i jest przepięknym rezerwatem przyrody. Kilkaset gatunków rzadkich ptaków, między innymi Flamingi no i słynne dzikie, białe koniki. Wszystko to jednak płaskie jak Żuławy a z nieba leje się żar. W końcu jakoś docieram do celu mojej wycieczki.  


W mieście pełno turystów, chociaż nie jest tak zle jak się spodziewałem.



Wystarczy skręcić trochę w bok i jest już zupełnie pusto.


A gdy się wyjdzie za bramę miasta....


coś zupełnie niezwykłego.


Jest też trochę hiszpańskich klimatów.




No i obowiązkowa karuzela.


Nie mam już siły ani ochoty jechać dalej więc zawracam do bazy. Po drodze niechcący wpadam na autostradę. 1.20 za 20 kilometrów. No niech będzie. Zaglądam jeszce do Salon-de-Provence.





I coś tam jeszcze po drodze.



Potem już tylko wąwozem do Apt.



I tak się kończy moja przygoda z Prowansją. Dochodzę do wniosku, że pora ruszać dalej. Trzeba coś zostawić na następny raz bo na pewno do Prowansji a właściwie do Vaucluse wrócę. Chociażby po to, żeby posiedzieć nad stawem w Cucuron. Następnego dnia obieram kierunek na Perigord. Niestety nie sprawdzam prognozy pogody co okaże się dużym błędem....


...to be cont.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz